W całej tej żenującej chryi, którą urządziły one w Sejmie i pod Sejmem, a którą PiS podgrzewa z wyraźną satysfakcją, żeby się opozycja kompromitowała jeszcze bardziej, biją po oczach dwie rzeczy: straszliwa propagandowa przesada i jeszcze większa obłuda. Inflacja mocnych słów, nadużywanie patetycznych frazesów i wielkich pojęć w sprawach duperelnych zmienia wszystko w groteskę, która samemu Mrożkowi czy Ionesco zaparłaby dech. A widząc, kto owymi frazesami młóci i jak ma się to do słów i czynów tych samych person sprzed zaledwie roku czy dwóch, trudno nie odczuwać mdłości. Zacznijmy od przywrócenia sprawom normalnego wymiaru. Wykluczenie posła z posiedzenia, nawet jeśli było karą niewspółmierną do jego zachowania na mównicy, jest rzeczą dość banalną. Marszałek ma takie prawo, wielokrotnie z niego w III RP korzystano, i reagowanie na to rzucaniem się hurmem na sejmową mównicę i jej okupowaniem "aż do skutku" jest równie nieusprawiedliwione, jak podpalenie komendy z powodu mandatu za złe parkowanie, choćby i niezasłużonego. Równie żałosnym pretekstem do takiej zadymy był nowy regulamin pracy w parlamencie dziennikarzy. Bardzo podobne ograniczenia w dostępie mediów do Sejmu zaproponował swego czasu - bodaj w roku 2009 - marszałek Sejmu z ramienia PO, Bronisław Komorowski. Politycy PO pajacujący dziś "w obronie wolnych mediów" w sejmowej sali nie widzieli w tym wówczas niczego zdrożnego. Odwrotnie niż politycy PiS, dziś murem stojący za swym partyjnym lejtnantem von Nogajem, Markiem Kuchcińskim, obecnym marszałkiem Sejmu. Wtedy to oni krzyczeli o tłumieniu wolności słowa i tak dalej. Choć, obiektywnie trzeba przyznać - mając też swoje za uszami w kwestii krzewienia warcholstwa w życiu politycznym, do takiej wiochy i bydła, jak dziś PO z Nowoczesną, jednak się partia Kaczyńskiego nigdy nie posunęła. W każdym razie - jako pretekst do ogłaszania "końca demokracji" w Polsce, rewolty i blokowania Sejmu - zarządzenie Kuchcińskiego jest raczej słabe. Nigdzie w cywilizowanym świecie dziennikarze nie mają tak nieograniczonego dostępu do parlamentu, jaki mieli dotąd u nas. Gdziekolwiek zajrzymy - do Niemiec, Francji, Ameryki, Włoch - wszędzie obowiązuje ścisła reglamentacja akredytacji i dopuszczenie wyłącznie do wydzielonych stref w budynku parlamentu. Ze zmianami w tej kwestii można się nie zgadzać, można zwłaszcza - i powinno się - protestować przeciwko sposobowi ich wprowadzenia przez nadętego i upartego polityka PiS, ale robienie z tego miary wolności i udawanie, że w całej sprawie chodzi o obronę dziennikarzy - to żałosne. Szczególnie żałosne, gdy o wolność słowa walczą te same typki, które za swych rządów robiły wszystko, by ją tłumić. Za rządów PO i PSL dokonano w państwowych mediach bezwzględnej czystki personalnej, idącej dalej niż za poprzedników, użyto niejakiego Hajdarowicza, kolesia spod śmietnika pana Grasia, do przejęcia "Rzeczpospolitej" i zniszczenia tygodnika "Uważam Rze" (w chwili tej operacji bijącego poczytnością i "Politykę", i "Newsweeka"); tenże sam Graś "załatwił" przez Kulczyka u władz niemieckich usunięcie redaktora naczelnego "Faktu" Grzegorza Jankowskiego i przeformatowanie najpopularniejszego tabloidu, podobnie jak wcześniej "Rzeczpospolitej", w gazetę stroniącą od "polityki", czyli od krytyki rządu; wreszcie urządzono wtedy bandyckie najście służb na redakcję "Wprost", podczas którego próbowała przerażona ówczesna władza na oślep, przemocą zablokować publikację kelnerskich taśm i położyć łapę na kompromitujących ją nagraniach. Nie zapominajmy też o aresztowaniu wypełniających swe obowiązki dziennikarzy podczas protestu w PKW. Pamiętam, jak wicirus peowskiej propagandy, redaktor Stasiński, jeden z wicemichników, kibicował wówczas policji, pochwalał jej brutalność i domagał się dla zatrzymanych wysokich wyroków. Dziś oczywiście ramię w ramię z prominentami obalonej władzy gardłuje on o "niszczonej przez PiS wolności mediów", a mnie się na ten widok zwyczajnie jelita skręcają z obrzydzenia. Jest jeszcze sprawa uchwalenia budżetu państwa w Sali Kolumnowej i wszystkich związanych z tym wątpliwości. Tu oczywiście nasz von Nogaj (czy tylko mnie pan Kuchciński tak kojarzy się z c.k. trepami ze starej komedii?) znowu spaprał sprawę, bo mniejszym złem byłoby odłożyć to głosowanie do stycznia, czy nawet usunąć uniemożliwiających obrady siłą. Ale przecież mówimy tylko o dopełnieniu formalności. Wiadomo, że PiS ma odpowiednią większość i quorum, żeby budżet przegłosować, można urządzić choćby i siedem reasumpcji, każda w innej sali, i za każdym razem wynik będzie ten sam. Więc i tu nie ma za bardzo o co robić histerii. To wszystko jeszcze mało. Sięgnijcie Państwo do internetu po wypowiedzi liderów i autorytetów dzisiejszej lewicowo-liberalnej opozycji sprzed kilku lat, kiedy to wejścia do Sejmu zablokowali związkowcy z górniczej "Solidarności". Szczególnie polecam specjalne orędzie ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego, pełne porywających fraz w rodzaju "blokowanie Sejmu to uderzenie w samo serce demokracji!", różnego rodzaju "absolutnie niedopuszczalne", "haniebne" i tak dalej. Godne uwagi są także ówczesne pohukiwania Lecha Wałęsy i innych autorytetów, które dziś umierają z oburzenia na widok postawionych przez policję barierek, że takich zbrodniczych aktów nie wolno tolerować, że hołotę blokującą Sejm - pałować, że władza musi być stanowcza i tak dalej. Albo orędzie Ewy Kopacz, że władzę w Polsce można przejmować tylko poprzez zwycięstwo w demokratycznych wyborach, a nigdy na ulicy, i ona wraz z całą PO nigdy nie pozwolą, nie ustąpią, nie popuszczą et cetera, bo wzniecanie ulicznych tumultów to faszyzm. Ta ostatnia teza była zresztą wtedy ulubionym lajtmotiwem każdego peowsko-salonowego autorytetu. Można by cytować i cytować, ale dam spokój, bo prawa strona internetu aż kipi dziś od linków przypominające dawne wystąpienia wszystkich tych hipokrytów. Jeśli jakiś zwolennik obalonej "demokracji" a la PO-PSL i "Wyborcza", chcąc za wszelką cenę bronić zbydlęcenia ludzi, którzy zachwalają pomysł blokowania Kaczyńskiemu grobu brata i dają upust gówniarskiej satysfakcji, że posłanka PiS "musiała czmychać" przed agresją podjudzonej przez nich gówniażerii, wydusi teraz z siebie nieśmiertelny argument "a PiS też...", to powiem: nie, od zeszłego piątku nie można już mówić "PiS też". Powtórzę: t a k i e g o bydła PiS nie robił nigdy i t a k i e j agresji nie przejawiał. Mimo iż ujmował się nie za duperelami, ale za sprawami śmiertelnie ważnymi. Tragedia w Smoleńsku była naprawdę, naprawdę zginął w niej prezydent RP i kilkudziesięciu wspaniałych ludzi, a Tusk ze swą ekipą naprawdę zachowali się jak, w najlepszym razie, banda pętaków, zainteresowanych tylko jak najszybszym wyciszeniem zagrażających utrzymaniu się przy władzy emocji i gorliwie pomagających Putinowi uniknąć rzetelnego zbadania sprawy oraz zwalić bez śledztwa cała winę na polskich pilotów. Parę razy PiS pojechał wtedy po bandzie, ale nie przekroczył granic, do przekroczenie których tracącej wpływy sitwie wystarczyło wirtualne męczeństwo posła Szczerby i pana Diduszko. PiS nie rządzi dobrze, ale mieści się w demokratycznej normalności. Jest zadaniem sił na prawo od niego zorganizować się, stworzyć sensowną alternatywę dla tych rządów, przejąć za trzy lata władzę i sprawować ją lepiej. Natomiast szeroko rozumiany obóz III RP to dziś już tylko prymitywna agresja oraz rozpaczliwa obrona zagrożonych interesów i popełnionych u władzy nadużyć. Jedna wielka aberracja, infekująca nasze życie publiczne nieustanną awanturą, warcholstwem, kłamstwem i podłością. Odesłanie ich wszystkich przez wyborców w polityczny niebyt to warunek niezbędny przywrócenia Polsce normalności. Ostatni tydzień dowiódł tego niezbicie. Parafrazując klasyka: PiS to grypa, a PO, Nowoczesna, KOD i reszta - to syfilis.