Ciekawostka dodatkowa, że informacja o ciężkiej chorobie naszego belwederskiego Foresta Gumpa podana została 22 grudnia, dzień wcześniej pokazywał się on publicznie, również w pełnym zdrowiu, i już 21 grudnia szef prezydenckiej kancelarii poinformował, że pan prezydent poprosił o zastąpienie go w Pradze przez Lecha Wałęsę. Prorok jakowysik. Dlaczego, zamiast brnąć w kłamstewka, i to tak głupio, nie mógł Komorowski - w końcu, jakkolwiek to dla Polski kompromitujące, prezydent! - po prostu powiedzieć, że wysyła Wałęsę, więc sam nie musi? Bo chciał coś ukryć. Pamiętacie Państwo "Szatana z siódmej klasy" i opowieść o tym, jak perski mędrzec zdemaskował złodzieja za pomocą ubłoconej oślicy? Kłamstewko samo w sobie drobne, ale charakterystyczne. Swego czasu, jakoś tak w okolicach afery Rywina, podobnie zachorował oberautorytet i wyrocznia w kwestiach moralnej czystości, redaktor Michnik. Wieczorem brylował na promocji książki przyjaciela, odpalając jednego papierosa od drugiego i nie wypuszczając z dłoni kieliszka, a następnego ranka przeczytałem, że jest biedak ciężko chory i nie wolno go niepokoić. To zresztą pikuś. Innego razu nie stawił się redaktor Michnik na procesie, który zresztą sam wytoczył, przysyłając zaświadczenie, że jest w tym czasie za granicą, a tu - traf chciał - akurat tego wieczora sfotografował go niesforny reporter pod jego własnym domem w Alei Przyjaciół! Przyjaciel Michnika, generał Kiszczak, podobnie przysłał na jedną z rozpraw w sprawie morderstwa popełnionego na górnikach z "Wujka" zaświadczenie, iż jest ciężko chory na serce, a był akurat na wczasach w Egipcie. Nie budzi to oburzenia ani potępienia, bo takie są elity w III RP - podawanie się za magistra czy profesora, choć nie ma się i nigdy nie miało stosownych papierów, to tylko dowód zaradności życiowej, a kiedy celebryta wspomina z rozrzewnieniem, jak to w młodości rżnął na kasę frajerów, smarując zajechane na śmierć płyty jakąś mazią, wszyscy są zachwyceni i podkreślają w recenzjach spryt autora i bohatera tych wspomnień. Rzecznikiem rządu Tuska, a chodzą słuchy, że wręcz jego szarą eminencją, jest niejaki Graś. Graś wdał się przed laty w jakieś mętne interesy z należącą do pewnego Niemca spółką Agemark, nie zarabiał w niej pieniędzy, za to mieszkał darmowo w należącym do Niemca domu, co przypadkiem było dużo korzystniejsze z podatkowego punktu widzenia. Gdy wokół spółki zrobił się smród, podpisał Graś w roku 2009 jakieś protokoły rzekomo odbytych posiedzeń, który miały wstecz wyprostować tzw. nieprawidłowości. Ponieważ prokuratura nie dała się na ten pic nabrać i uznała kwity za lewe, Graś pod przysięgą zeznał, że jego podpis na papierach został sfałszowany. Uruchomiło to procedurę śledztwa w sprawie sfałszowania dokumentów, które to "śledztwo" - polegające na powołaniu dwóch biegłych grafologów - wykazało niezbicie, że podpis złożył osobiście Graś. Ale zdobycie dwóch ekspertyz jednoznacznie stwierdzających kłamstwo pana ministra rzecznika rządu trwało tyle czasu, aż prokuratura główne śledztwo umorzyła, bo jakże by nie. Sztuczka z nieodpłatnym mieszkaniem zamiast wynagrodzenia to i tak pikuś w porównaniu z inżynierią podatkową Palikota, który swoją firmę formalnie rzecz biorąc odstąpił bezpłatnie jakiemuś tajemniczemu podmiotowi zarejestrowanemu gdzieś w Luksemburgu czy na pacyficznych wyspach, a onże od lat pożycza mu pieniądze... A, podobno z Palikotem połączyła się właśnie Partia Demokratyczna, dziedziczka tradycji "etosu" Geremka i Mazowieckiego. I tak dalej, i tak dalej. Ani te i dziesiątki podobnych przypadków kogo z naszych elit dziwią, ani oburzają. Gdyby ktoś był "pisowcem", domagał się wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej albo używał takich brzydkich słów, jak "naród" czy "patriotyzm", to byłaby hańba i skandal. Ale kłamstwo, cwaniactwo, krętactwa? Zaradność, po prostu. Co bardziej finezyjny kant budzi nawet podziw i zachwyt. W końcu wszystko sprowadza się do tego, żeby wydoić z tego "dzikiego kraju" ile się da, a potem załatwić sobie i dzieciom zieloną kartę i zamieszkać na Florydzie, opodal domków "Mira" Drzewieckiego i generała Czempińskiego. Nadęte pajace z okolic Czerskiej, zwane intelektualistami, od czasu do czasu wznawiają uczone debaty nad etosem inteligenckim. Ostatnio natknąłem się na kolejną odsłonę tych postinteligenckich postękiwań w bliskim "Gazecie Wyborczej" piśmie "Liberte". Ileż tam mądrych słów o zadaniach inteligencji, o etosie, o wartościach... Aż nie wie człowiek, czy się śmiać, czy zwracać lunch. Mili państwo, jakkolwiek definiować inteligencję, to zawsze była ona przeciwieństwem cwaniactwa. Inteligenta nie tworzył papier, dyplom ani posada - inteligenta tworzyła przyzwoitość. Kodeks honorowy, poczucie odpowiedzialności za wspólne dobro, misja. To, co wyhodowano w PRL, to tylko sołżenicynowski "obrazowanszczina", biurowa klasa średnia, towarzysz Szmaciak w przebraniu europejczyka. Jeśli grupa potomków dawnej inteligencji postanowiła z konformizmu, głupoty i zacietrzewienia w nienawiści do Polaka-katolika firmować władzę tych szmaciaków, i upodobniła się do nich, to po prostu przestała być inteligentami. I tyle. Zapewne, kłamać jak Tusk, kombinować jak Graś czy Kwaśniewski, wysługiwać się jak Sekuła, wkręcać się jak Arłukowicz, podczepiać jak Pitera, i tak dalej, jest rzeczą zyskowną. A kara jest marniutka, łatwa do zniesienia - wyrzuty sumienia. Taki Havel, świeć panie nad jego duszą, był właśnie wyrzutem sumienia. Dowodem, że można było dokładnie odwrotnie niż nasi herosi "Solidarności" pozostawać człowiekiem uczciwym nie tylko, gdy się walczyło, ale także, gdy się wygrało. Nie tylko się nie ześwinić w komunizmie, ale i w demokracji okazać się odpornym na pokusy władzy. Jego życiorys stanowił przeciwieństwo życiorysów naszych Michników. I dlatego polskie władze zignorowały pogrzeb czeskiego prezydenta. I dlatego polski prezydent, otoczony gromadą czcigodnych starców z nieboszczki Unii Demokratycznej, a przynajmniej jego dyżurny inteligent, poczuł potrzebę przykrycia tej decyzji jakimś kłamstwem, bojąc się, żeby nie odkryto faktycznej przyczyny tej niechęci fatygowania się do niedalekiej przecież Pragi. Na złodzieju czapka gore. Rafał A. Ziemkiewicz