Za dawnych czasów "prylu" ukuto algorytm, że człowieka opisują trzy cechy, z których nigdy naraz nie występują więcej niż dwie, a te cechy to: uczciwość, mądrość i partyjność. Z nielicznymi wyjątkami sprawdza się on do dziś: mądrzy i uczciwi nie angażują się partyjnie, angażują się ci, którym albo mądrości, albo uczciwości brak. A tych nielicznych, których mógłbym wskazać jako nie pasujących do reguły, łączy to, że w naszym zdegenerowanym życiu politycznym nie osiągnęli sukcesu. Powtarza się historia, którą oglądałem wielokrotnie, ostatnio pod nazwą "Samoobrona". Najpierw jest Sprawa, potem pojawia się Charyzmatyczny Przywódca, a potem stado leszczy, które dają mu się wieść na blokady czy inne protesty, by tam za Sprawę walczyć. Leszcze dają z siebie wszystko, wożą ChP swoimi samochodami i nocują, wciskają mu bez pokwitowania oszczędności, rzucają pracę, po nocach wypisują transparenty albo tworzą strony internetowe, w uniesieniu, że oto nastał "dzień krwi i chwały", a "dzień wskrzeszenia" jest tuż za rogiem. Wskrzeszenie się jakoś z dnia na dzień odwleka, za to wokół CHP pojawia się krąg pretorian wziętych nie wiadomo skąd, z nim samym coraz trudniej nawiązać kontakt, no, ale wiadomo, organizacja się rozrasta, co widać po garderobie, stylu życia i coraz szerszych stosunkach Prezesa, czy jaki tam tytuł zaczyna ChP nosić. W miarę jak pojawiają się pretorianie, zaczynają znikać pierwsi leszcze, począwszy od tych najbardziej zaangażowanych, z opinią rozrabiaczy i oszołomów szkodzących Sprawie i domagających się rozliczania jakichś pieniędzy... Chyba że któryś leszcz odkryje w sobie talent do polityki i zacznie, z przeproszeniem, dymać wczorajszych towarzyszy, to też może, podczepiony pod ChP i jego pretorię, do czegoś dojść. Uczciwie powiem, że "Samoobrona" i śp. Lepper budzili we mnie więcej szacunku. Lepper, w przeciwieństwie do medialnej wydmuszki, jaką jest Kijowski, był wielkim cwaniakiem - choć nie tak wielkim, jak mu się zdawało, dlatego skończył tak, jak skończył - obdarzonym niewątpliwymi talentami oraz wielką pracowitością. A "Samoobrona" zrodziła się z autentycznego społecznego gniewu, z podeptania godności, odrzucenia, zgnojenia i nędzy, jakie "projekt Magdalenka" zafundował milionom Polaków. KOD natomiast nie wyrażał niczego poza skrywaną obroną interesów odsuwanej od wpływów pomagdalenkowej sitwy ("żeby znowu było, jak było") oraz nieskrywaną, demonstracyjną nienawiścią do PiS i Jarosława Kaczyńskiego osobiście. Nie wiem, czy Państwo słyszeli, że KOD ma swój hymn? I że w tym hymnie nie ma słowa o żadnej "obronie demokracji" - cały składa się z obelg pod adresem Kaczyńskiego, który "kradnie, oszukuje, obraża i szczuje, opluwa i dzieli", "wyszydza, linczuje, zawłaszcza i psuje", "nagradza złodziei, nieuków i chwieji" (? - może miało być "cweli"?), a do tego, co dla kodomickiego hardkoru wydaje się zbrodnią najgorszą, modli się. Poza tym spoiwem wszystko w KOD było i jest picem. Cała gadanina o demokracji, której łamania dzisiejsi kodomici nie zauważali, gdy zamach na Trybunał zrobiło PO, ustawę ograniczającą możliwości zgromadzeń publicznych promował Komorowski, a sądy kropiły surowe wyroki za transparent "Donald ma Tolę", wszystkie preteksty do kolejnych marszów "obrona internetu", którego nikt nikomu nie zabierał, czy "obrona Wałęsy", którego pogrąża nie rząd, tylko jego własne co dzień nowe i bardziej poplątane kłamstwa oraz kwity z szafy Kiszczaka... Zdecydowanie, jeśli sensem założenia KOD nie było uchronienie Mateusza Kijowskiego przed grożącym mu więzieniem za alimenty, umożliwienie mu zagranicznych wojaży i posiadania najnowszych elektronicznych gadżetów, tudzież przytulenie odrobiny kaski poza zasięgiem komornika, to twór ten w ogóle nie miał sensu. A kto się weń zaangażował, jeśli nie był cwaniakiem powiązanym interesami z obalonym układem, to był zwykłym frajerem. Nie ma po czym płakać. Lepiej sobie zadać pytanie: a co po KOD-zie? Wyznawcy Dobrej Zmiany odpowiedzą chórem: nic! Tym bardziej, że przecież kompromitacja Kijowskiego i awantura we wciąż niedoorganizowanych strukturach organizacji (utrzymywanie jej przez ponad rok w takim stanie też jest bardzo charakterystyczne: wszystko jest tymczasowe, wszystko z nominacji ChP, tak naprawdę nie wiadomo nawet, kto właściwie jest członkiem, i każdego może ChP, jeśli uzna za stosowne, "spuścić") nie wisi w próżni, ale jest częścią serii kompromitacji antypisowskich autorytetów. Pajacowanie w sejmowej Sali Plenarnej - ze śpiewami dziwnie odurzonej posłanki Muchy i myszkowaniem w papierach posłów PiS, nieprzyzwoite wydojenie na odchodne "ekwiwalentów" przez Rzeplińskiego i jego trybunalskiego totumfackiego, seksualna lewizna Nowoczesnego Ryszarda, a i nie mniej lekceważący stosunek okazany leszczom posłanym na barykady ciamajdanu przez Schetynę, który wedle najnowszych wieści zrobił sobie podobny urlop od rewolucji, tyle że zamiast klimatu śródziemnomorskiego wybrał pono austriacki kurort Schladming... Seria poszła tak błyskawicznie, że w necie aż roi się od spiskowych teorii, że skryci w jakimś Bilderbergu czy innym Sorosowym Sanhedrynie prawdziwi mocodawcy antypisowskiej opozycji, widząc pierdołowatość swych dotychczasowych marionetek, postanowili je sami zdyskredytować i odpalić, aby uklepać grunt przed powrotem do kraju Tuska i postawieniem przez niego całej sieci od nowa. Lubię spiskowe teorie - są obroną umysłu przed chaosem, rozpaczliwą próbą nadania sensu złowrogim wydarzeniom, w których najbardziej złowrogie jest to, że właśnie, tak naprawdę, nie mają sensu, stanowią tylko wypadkową przypadków, różnych fochów, histerii, głupot i pomyłek popełnianych przez ludzi trafunkiem znajdujących się akurat na pozycjach dających im wpływ na całość. Co po KOD-zie? Wbrew wyznawcom Dobrej Zmiany powiem: coś. Oczywiście, przez jakiś czas obóz pomagdalenkowy będzie lizał rany i dochodził do siebie, ale jeśli nic się w rozkładzie napięć życia publicznego zasadniczo nie zmieni, w końcu dojdzie. PiS żyje dziś w tym samym złudzeniu, które przywiodło do obecnego upadku PO: że drugie pół Polski może zniknąć. Wymrze jak dinozaury albo da się dorżnąć, w każdym razie - przestanie istnieć. Otóż, nie przestanie. Konflikt polityczny jest w Polsce nabudowany na realnym podziale kulturowym, typowym podziale postkolonialnym - pisałem już o tym wielokrotnie i nie chcę się powtarzać - podziale, który można przemóc tylko stworzeniem ramowych warunków współistnienia obu Polsk w ramach jednego organizmu. Dopóki prym w sporze wiodą przywódcy, którzy dla drugiej strony mają jedną tylko ofertę: "zdychajcie!", nie wyrwiemy się z konwulsji i paroksyzmów, a polityka w naszym kraju nadal będzie przypominać obracanie coraz bardziej skrzypiącej karuzeli.