Przykład klasyczny to badania "co by pan/pani chciał/a oglądać w telewizji". Zawsze wychodzi z nich, że widzowie oczekują "dobrego kina", teatru, muzyki poważnej, mądrej, "poważnej" publicystyki i tak dalej. Jaka jest prawdziwa oglądalność tego rodzaju oferty - każdy wie. Ludzie po prostu, czując na sobie wzrok ankietera, mówią to, co uważają, że powinni mówić - a co do ich prawdziwych zachowań ma się nijak. Sądzę, że taką właśnie pułapką, w którą wchodzi PiS, są sondaże wskazujące na rzekome wysokie poparcie dla zakazu handlu w niedzielę. Nikt nie chce popaść w podejrzenie, że źle życzy pracownikom sklepu i przeciwny jest temu, by mogli oni w spokoju zjeść z rodziną niedzielny obiad. Ale gadanie gadaniem, a w każdą niedzielę w galeriach handlowych są tłumy, i te tłumy bynajmniej nie będą rządowi wdzięczne, gdy im galerie nagle zamknie. Swoją drogą, ciekawe, że w wypadku niedzielnego handlu, jak i w wypadku, nazwijmy to, medialnego nacjonalizmu, wzorcem stawianym przez PiS są Niemcy, które zarazem są w jego narracjach "czarnym ludem". Tymczasem "Newsweek" nie dlatego jest tygodnikiem wrednym i propagandowo zakłamanym, że należy do firmy niemiecko-szwajcarskiej, tylko dlatego, że należy do firmy programowo realizującej propagandową narrację uznawaną za korzystną przez eurooligarchię. Oczywiście, koncern Ringer Axel Springer ma na sumieniu oczywiste przestępstwa przeciwko prawu konsumentów do uczciwej, wolnej od propagandowych manipulacji informacji i takichże opinii. Nie mam co do niego złudzeń już od czasu, kiedy z powodów czysto politycznych odsunął od kierowania "Newsweekiem" założyciela i twórcę sukcesu polskiej edycji tego pisma, Tomasza Wróblewskiego, i pluralistyczny za jego czasów tygodnik, w którym mieścili się i konserwatyści, i liberałowie, zamienił w lewacką politgramotę. Potem było skandaliczne usunięcie redaktora naczelnego "Forbesa" za to, że zdemaskował (nie mijając się z prawdą w ani jednym słowie) oczywiste przekręty otoczonej bezkarnością reprywatyzacyjnej mafii, wyrzucenie na żądanie polityków PO niewygodnego dla nich twórcy i wieloletniego redaktora naczelnego "Faktu", a w końcu przytulenie Tomasza Lisa, do szpiku kości zaprzedanego pomagdalenkowym sitwom i układom. O tym, jak pracownicy onetu łamiąc wszelkie zawarte wcześniej (z ich inicjatywy) ustalenia usunęli mój felieton, gdy ośmieliłem się wyśmiać eurokomisarz Bieńkowską, wspomnę tylko dla porządku, aby nie pomyślał ktoś, że chcę z siebie robić męczennika. Ale co to ma wspólnego z niemieckością prezesa Dekana - zresztą, zwracam uwagę, że spryciarz nakazujący swoim pańszczyźnianym promowanie Unii Europejskiej sam przezornie woli się od jej dobrodziejstw trzymać z daleka, pozostając rezydentem Szwajcarii? Interia, o ile mi wiadomo, też należy do kapitału niemieckiego, a nigdy nie zetknąłem się tu z żadną próbą cenzurowania czy sekowania tego, co piszę, choć pewnie wiele z tego nie mogłoby się niemieckim elitom podobać. "Rzeczpospolita" była gazetą uczciwą, i na dodatek konserwatywną, dopóki należała do koncernu brytyjskiego (wcześniej, za Skandynawów, też źle nie było) - a sprowadzona została do roli dziennika rozgłaszającego "najlepsze zmyślone niusy o Kaczyńskim" właśnie przez "repolonizację", gdy tuskowy fagas dał ją na kredyt swemu znajomemu spod śmietnika. Kapitał czysto polski reprezentują też "Gazeta Wyborcza" czy "Polityka" oraz ich Tok FM. A TVN, choć sprawia wrażenie redagowanego przez rosyjską FSB, formalnie należy do Amerykanów, i to na pozór równie pobożnych jak Hanna Gronkiewicz-Waltz. Skupianie się na własności mediów, a nie na mechanizmach, jakie nimi rządzą i nadużyciach konkretnych właścicieli, to walka z fantomami. Na dodatek walka skazana na niepowodzenie. Nie ma fizycznej możliwości ustawowego zróżnicowania kapitału na krajowy i nie-krajowy w jakiejkolwiek dziedzinie, bez wejścia w konflikt z najistotniejszymi zapisami unijnego prawa. Pisowcy chętnie powołują się na fakt, że w Niemczech nie ma mediów nie-niemieckich, ale zdają się nie wiedzieć, że nie wynika to z żadnego prawodawstwa. Teoretycznie, jeśli chcesz sobie kupić w Niemczech gazetę czy telewizję - proszę bardzo. Inna sprawa, że nikt ci ich nie sprzeda, a jeśli nawet, to będziesz miał przeciwko sobie twardą i nieustępliwą zmowę. Wydawca "Najwyższego Czasu", który przez kilka lat próbował w Niemczech zarobić na gazecie sportowej, wspominał to gdzieś publicznie: mądrzy ludzie uprzedzili go od razu, że nie dostanie żadnej reklamy i będzie miał wszędzie pod górkę, aż odpuści i sprzeda tę gazetę Niemcowi, i tak faktycznie było. Mówiąc krótko, w odpowiedzi na sytuację wymagającą zmian, PiS obiecuje coś, co po pierwsze ma się nijak do istoty problemu, a po drugie jest niewykonalne. Po co więc? Żeby pozorować "dobrą zmianę", żeby "pokazać", żeby szarpać emocjami "żelaznych elektoratów"? Tymczasem sposób na uzdrowienie polskich mediów istnieje i jest jak najbardziej w mocy sejmowej większości. Należy wreszcie przygotować i wprowadzić w życie prawo prasowe. Bo patologie takie, jak folwark zwany Ringer Axel Springer, możliwe są dzięki temu, iż od 27 lat się tego prawa nie doczekaliśmy. Obowiązują przepisy ze stanu wojennego - tak! Pisane pod potrzeby WRON i SB, postawionej przed zadaniem zwalczania podziemnych wydawnictw w taki sposób, aby przed Zachodem można było udawać, że to nie prześladowania polityczne, a ściganie przestępczości gospodarczej. Poza tym, że nic te przepisy nie mają wspólnego z cywilizowanymi standardami wolności słowa, pochodzą z czasów, gdy nikt sobie jeszcze nawet z grubsza nie wyobrażał internetu, portali i mediów społecznościowych. Tylko, jak sobie pomyślę, że tę nową ustawę medialną mieliby napisać ci sami mistrzowie, którym już pokazali co potrafią przygotowując "prawo chroniące polską ziemię przed wykupem", "podatek od sklepów wielkopowierzchniowych", przepisy przeciwdziałające wyprowadzaniu przez koncerny zysków spod opodatkowania w kraju, ustawy "antylichwiarskie" i "pomoc dla frankowiczów" - to się wcale nie dziwię, że PiS zamiast przyznać otwarcie, gdzie leży istota problemu woli uciekać w jałowe gadki o "repolonizacji mediów".