Ktoś złośliwy może powiedzieć, że skoro do rządzących dotarła wreszcie ta oczywista dla każdego rozgarniętego człowieka, że miejsca pracy tworzą przedsiębiorcy, a nie działacze czy urzędnicy, to mogliby oni wreszcie przestać rzucać tym przedsiębiorcom kłody pod nogi. Zwłaszcza w sytuacji, gdy bezrobocie przekroczyło już 14 procent i nadal niepowstrzymanie rośnie. Co trzeba zrobić, by je zmniejszyć, doskonale przecież wiadomo, bo organizacje przedsiębiorców zgłaszały konkretne oczekiwania wielokrotnie (za każdym razem zresztą władza przyjmowała je z serdecznym zrozumieniem, by kompletnie zignorować). Można by, na przykład, ograniczyć wreszcie liczbę inspekcji i kontroli, można by cokolwiek zrobić dla uproszczenia skandalicznych procedur udzielania zezwoleń budowlanych czy odzyskiwania należności, które zapewniają nam w światowych rankingach miejsce w okolicach Demokratycznej Republiki Konga. Można by, żeby się nie rozpraszać, cały ten mandaryński, neofeudalny system, tłumiący polską przedsiębiorczość, obalić jedną ustawą, zarządzeniem czy dekretem. Wystarczyłoby tylko odebrać urzędnikom wszystkich szczebli prawo uznaniowego podejmowania decyzji, wprowadzając zasadę, że interpretacja przepisów dokonana przez organ wyższego rzędu jest wiążąca dla wszystkich szczebli niższych. Tylko tyle - a zaczęlibyśmy przypominać państwa cywilizowane, gdzie urzędnik nie jest dla przedsiębiorcy "bogiem i carem", tylko pracownikiem, realizującym według obowiązujących go przepisów i procedur usługi publiczne. Tego wszystkiego władza, mieniąca się liberalną i wolnorynkową, jak nie robiła, tak nie robi. Ale żeby nie można było powiedzieć, że nie robi w ogóle nic, władza się sprężyła, wyasygnowała odpowiednie fundusze, i rozpoczęła "kampanię społeczną" informującą obywateli, że miejsc pracy nie przynosi bocian, o, nie bocian, bynajmniej! Miejsca pracy tworzą przedsiębiorcy, proszę szanownej publiczności! Ktoś złośliwy może powiedzieć, że takie "rozwiązywanie problemów" przez władzę do złudzenia przypomina aktywność władców PRL, którzy pstrzyli wszystkie miasta i wsie budującymi hasłami w rodzaju "wydajną pracą budujemy socjalistyczny dobrobyt mas!" - ale to niezbyt trafne skojarzenie, bo te budujące transparenty malowane były i wywieszane siłami lokalnych aktywów partyjnych. A dzisiejsze "kampanie społeczne", finansowane przez polskich i unijnych podatników, mają charakter w pełni profesjonalny, co oznacza, że zarabia na nich mnóstwo ludzi. Zarabia za druk reklam gazeta służąca wiernopoddańczo rządowej propagandzie i z tego tytułu sprzedająca się coraz marniej oraz brnąca w coraz głębszy deficyt. Zarabiają różni przyjaciele i koledzy, jeden za koordynowanie, drugi za nadzór ogólny, trzeci za szczegółowy, czwarty za wymalowanie bohomaziastego bociana, a jeszcze inni za - kto wie? - napisanie scenariusza promującego przedsiębiorczość koncertu. Ale ja taki złośliwy nie jestem. Mnie objawienie przez władzę, że to przedsiębiorcy tworzą miejsca pracy, przypomina behawior ociężałego umysłowo ucznia, który długo, długo głowił się, ile to jest dwa a dwa, i gdy nagle zdołał to wreszcie policzyć, tak się cieszy, że musi to całemu światu wykrzyczeć głośno, jak najgłośniej. W ogłoszeniach prasowych, na bilbordach i na wszelkich innych nośnikach "reklamy społecznej". Ja nawet powiem więcej - że "słuszną linię ma nasza władza". Skoro problemów nie może rozwiązać, to niech przynajmniej pokaże, że je rozumie i głęboko przeżywa. Pomóc to obywatelom nie pomoże, ale poprawi im humor nie mniej niż szczere użalenie się nad ich losem przez premiera, który przecież nie może swoim tuskobusem dojechać wszędzie. Mam nawet szereg pomysłów, gdyby ktoś chciał. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Komenda Główna Policji powinny wykupić nośniki reklamowe pod przekaz: "przestępczość trzeba zwalczać". Ministerstwo Cyfryzacji, aż się prosi, by sfinansowało szeroką kampanię uświadamiającą obywatelom, że cyfryzacja jest potrzebna, a Ministerstwo Infrastruktury - że budowa autostrad i modernizacja kolei to fundament cywilizacyjnego rozwoju w przyszłości. Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych zaś mogłaby twarzą pana Laska promować "message", że wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej nie przyniesie bocian, trzeba w tym celu rzetelnie zbadać dowody i wszystkie okoliczności. Mam dużo takich pomysłów. Jeśli władza zechciałaby mnie skorumpować (a na wszelkie takie próby jestem otwarty i oczekuję propozycji) to chętnie przedstawię dowolną liczbę projektów. I co więcej, jako prawicowiec, przywykły w III RP do skromnego życia, zadowolę się ćwiercią tego, co szarpnęli za promowanie idei prezydencji panowie Wojewódzki i Materna (deklaruję w ciemno, bo kwota ta okazała się jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic III RP). Mogę, na przykład, przygotować hasła i scenariusze promujące chodzenie do lasu (a nie, cholera, takie reklamy już są), jedzenie polskiej żywności (cholera, znowu), oddychanie polskim powietrzem (o!), posyłanie dzieci do szkoły, chodzenie do lekarza, kulturę stania w korkach, zdrowe oddawanie moczu, no, naprawdę, wszystko, dla każdego resortu. A na koniec, dla ukoronowania, pan premier... Premiera widzę jako twarz z rozmachem zakrojonej kampanii społecznej promowania idei sprawowania władzy. Na błękitnych bilbordach, pociągniętego fotoszopem, z powiększonymi komputerowo źrenicami wpatrzonymi w radosną przyszłość i hasłem: "trzeba dobrze rządzić!" Albo "trzeba umieć rządzić!" Albo: "Polska zasługuje na dobre rządy! I jeśli jesteś totalnie niekompetentnym cwaniaczkiem, nie znającym się na niczym poza partyjnymi intrygami i picowaniem, to zadowól się tłustą, niewymagającą synekurą w rodzaju wicemarszałka senatu, a nie pchaj się na afisz, ty... Ouups! Chyba się w tych marzeniach zagalopowałem... Rafał Ziemkiewicz