Z dziennikarskiego materiału, zaprezentowanego przez reporterkę, której nazwiska niestety nie zapamiętałem, nie wynikało, dlaczego niektórzy mają kłopoty z podróżą; można się było domyślić z kontekstu, że to po prostu dopust Boży, klęska żywiołowa - wiadomo, "klimat zawsze był raczej przeciwko nam". Ale reporterka TVN24 nie rozwodziła się na temat trudności, tylko, bardzo słusznie, zwróciła naszą uwagę na cenną inicjatywę na PKP, a konkretnie na Dworcu Centralnym. A mianowicie: w hali i na peronach pojawili się ludzie przebrani za świętych Mikołajów i aniołki, którzy wprowadzają dobry nastrój, składają podróżnym życzenia, i częstują ich herbatką. Jak zareagowali pasażerowie na wasze pojawienie się w hali dworcowej, zapytała śmiało reporterka Mikołaja i aniołka, a oni zgodnie zapewnili, że pasażerowie reagowali bardzo pozytywnie. Potem była rozmowa z dwoma starszymi paniami, pasażerkami, oczekującymi na pociąg (ale, zaznaczyła jedna z rozmówczyń, spóźnienie jest naprawdę niewielkie, ot, godzinka) jak podoba im się ta inicjatywa. Obie panie zgodnie stwierdziły, że inicjatywa podoba im się bardzo, że herbatka była pyszna. A gdyby panie mogły złożyć życzenia zarządowi PKP, to czego by panie im życzyły? - dociskała dziennikarka. Nie wiem, dlaczego zupełnie mnie nie zdziwiła odpowiedź pasażerki, że życzyłaby szefom PKP przede wszystkim zdrowia. Reporterka uśmiechnęła się szeroko i oddała głos do studia, gdzie redaktor Kuźniar opowiedział a propos jakiś dowcip o pisowcach - ale nie pomnę już dokładnie, bo zajęty byłem rozmyślaniem, dlaczego właściwie czuję jakiś niedosyt. Może brakowało mi w tle wystawy plakatu kolejowego, albo faceta z banjo śpiewającego "Jestem wesoły Romek"? A może to redaktor Kuźniar dla lepszego efektu powinien spełnić marzenie którejś z pań i zaśpiewać, na przykład, piosenkę pana Koracza o zdrowiu (co byłoby świetnym łącznikiem do jakiegoś materiału zachwalającego troskę o pacjentów, jaką pani Kopacz i jej resort odpowiadają na mącenie warchołów z tzw. porozumienia zielonogórskiego)? Czepiam się, a chciałem w tym szczególnym dniu docenić troskę, jaką TVN24 wykazuje się o nasze świąteczne humory, o należyty odpór malkontentom próbującym zatruć świąteczną atmosferę. Tym bardziej, że telewizji dotąd na tym polu niepokonanej wyrosła w ostatnich miesiącach poważna konkurencja - państwowe "Wiadomości TVP", odzyskane przez siły propaństwowe i demokratyczne, szybko zepchnęły konkurencyjne "Fakty" na pozycję dziennika, no, może nie antyrządowego, ale powściągliwie krytycznego wobec władzy. Na przykład, kilka dni temu. Dzień, w którym za litr benzyny bezołowiowej 95 żądano na warszawskich stacjach benzynowych 5 złotych i 19 groszy. Dzień, kiedy dyrekcja od autostrad ogłosiła (niezbyt hucznie, ale kto grzebie w necie, ten się dowiedział) odstąpienie od zapowiadanych na najbliższy rok przetargów na 45 odcinków nowych autostrad, wyjaśniając, że oczywiście zostaną one zbudowane - tylko nie na Euro, ale kiedyś. Nie wiem jak państwo, ale ja zbieram takie informacje, bo mnie bawią. Idąc do władzy Tusk i PO obiecywali, że wybudują 3000 kilometrów autostrad. Potem niepostrzeżenie zaczęto mówić "autostrad i dróg ekspresowych". Potem okazało się, że się przesłyszeliśmy, bo nie trzy tysiące, tylko tysiąc. I nie, że wybudują, tylko na tyle podpiszą umowy. Bo właściwie, jak zaraz ogłosił pewien lizus z "Gazety Wyborczej", właściwie podpisanie kontraktu na drogę jest równoznaczne z jej wybudowaniem - zgodnie z tym, sławny odcinek Pyrzowice-Stryków wybudowano właśnie po raz trzeci, bo dwa poprzednie kontrakty okazały się wskutek pośpiechu posiadać "wady prawne" i trzeba je było unieważnić; zapewne nie jest to zresztą jedyny taki odcinek... W każdym razie, żeby nie brnąć w dygresję - teraz jesteśmy na etapie, że już nie autostrad, tylko dróg i autostrad, nie trzy tysiące, ale tysiąc, i nie wybudujemy, ani nawet nie podpiszemy umowy, tylko ROZPISZEMY PRZETARGI. I, cholera, nawet to rozpisanie przetargów okazuje się przerastać siły ministra Grabarczyka. I zresztą zapewne zwisa mu to przysłowiową nacią, bo wszyscy wiedzą, że "czaruś", jak go nazywają partyjni koledzy, polecieć nie może, bo to by wzmocniło Schetynę; najwyżej znowu się rzuci publice na pożarcie jakiegoś wiceministra z PSL, a żeby PSL sobie nie krzywdował, da się mu kolejnych paręset baniek na dofinansowanie "eksportu rolnego na wschód" wybranych firm przetwórstwa rolno-spożywczego. (Przez kogo wybranych? A zgadnij kotku, jak pisał Kisiel). W takim więc dniu oglądam "Wiadomości" - i co, może kto pomyśli, że nie było w nich nic o drogach i autostradach? Ależ było. Bardzo ważny, obszerny materiał, o tym, że jeszcze bardziej poprawi się bezpieczeństwo na drogach, albowiem policja drogowa pilnować będzie, czy kto nie przekracza dozwolonej szybkości, z helikoptera. Tak, specjalny helikopter z radarowymi kamerami do pomiaru prędkości, omalże tuskowy "predator", przypilnuje piratów drogowych! Bite cztery i pół minuty w najlepszym czasie. Wiadomo, że głównym problemem polskich dróg jest brak poczucia bezpieczeństwa. Sąsiad jechał niedawno z Niemiec przez Wiedeń i z nudów policzył fotoradary. Od Wiednia do granicznego Cieszyna widział aż dwa. A od Cieszyna do Warszawy - tylko nieco ponad sześćdziesiąt, ale nie jest pewien, sześćdziesiąt trzy czy sześć, bo zgubił rachunek. W takiej sytuacji "błękitny grom" z kamerami do namierzania tych, których nie zdołał namierzyć żaden z tych fotoradarów, jest nam po prostu niezbędny i słusznie skupiają się "Wiadomości" na takim temacie. Pewnie, kto zna realia wie, że po locie specjalnie dla telewizji helikopter pewnie się już ani razu nie wzniesie w powietrze, przecież godzina lotu czegoś takiego kosztuje krocie, nie będzie na benzynę, części zamienne i w ogóle. Ale dobrze, że pokazano w "Wiadomościach" nową cenną inicjatywę władzy, społeczeństwo tego potrzebuje. A potem jeszcze był swoisty follow-up, czyli o owym Euro, które miało być dniem, gdy cudownie powstaną wszystkie obiecane autostrady, aquaparki, stadiony etc. A mianowicie o kolejnej cennej inicjatywie, aby na Euro oddawać - nie pamiętam już, krew, szpik, wątroby, w każdym razie szło o jakąś bardzo szlachetną i godną poparcia inicjatywę. Chociaż dlaczego akurat na Euro, czegoś nie udało mi się z tego materiału wyrozumieć. Miałem tego dnia wrażenie, że nowa szefowa "Wiadomości" zdołała w śmiałym, bezkompromisowym afirmowaniu pozytywnych przemian w naszym kraju zmiażdżyć konkurencję. TVN zdobył się ledwie na to, aby w apogeum zimowego burdelu (pardon pour le mot) w stolicy pochwalić jej władze za to, że w przyszłym roku umieszczą na przystankach tramwajowych i autobusowych 40 elektronicznych tablic do wyświetlania rozkładu jazdy. To oczywiście ważki temat i dobrze, że reporterzy TVN go zauważyli, ale jednak jakby mało... I nawet nie zacytowali jakże ważkich słów pani Gronkiewicz Waltz, że "odśnieżanie ulic to wyrzucanie pieniędzy w błoto, dosłownie", i "w końcu ludzie się do śniegu przyzwyczają". No, ale materiałem o aniołkach i Mikołajach na Centralnym TVN znowu wyprzedził konkurencję. Nie mogę się doczekać, czym teraz odpowie publiczna? Centralny to wdzięczny temat, mogę potwierdzić, bo mieszkam obok i często przechodzę. Najbardziej lubię ten moment, kiedy głos z megafonu oznajmia: "opóźniony pociąg taki a taki wjedzie wyjątkowo na peron czwarty, podróżnych oczekujących na peronie pierwszym prosimy uprzejmie o przejście na właściwy peron, przy okazji przepraszając za studwudziestosiedmiominutowe opóźnienie powstałe z przyczyn niezależnych od kolei". Patrzeć na ten wymarznięty tłum z walizami, tobołami, jak wtedy ściska się na popsutych schodach, dusi w przejściu, miesza i gniecie z drugim tłumem tych, co zalegają łącznik przy peronach, nie wiedząc, na który peron się udać w oczekiwaniu swoich pociągów, bo nie wiadomo nawet, czy one w ogóle dziś jadą, cóż dopiero, po którym torze - a gdy już spóźniony, wytęskniony pociąg jest tuż-tuż, już go słychać, nagle czoło tłumu nabija się na blaszany płot, albo wpada w wykop, bo, okazuje się, dzisiaj tędy przejścia nie ma! Remont! I cała gromada apiać, nazad, w drugi korytarz, dookoła, bez żadnej pewności, czy i tam nie ma akurat remontu, a pociąg teraz nagle zaczął się spieszyć... O, po takich igrzyskach, chroniących wszak podróżnych przed zamarznięciem, aniołki i Mikołaje z herbatką są tym właśnie, czego człowiek potrzebuje, a życzenie dyrekcji PKP przede wszystkim zdrowia - po prostu cisną się na usta... Żeby nie było tak słodko, są też w mediach akcenty krytyczne. Są jeszcze w Polsce źli ludzie, i to dotyczy nie tylko kierowców, o których od dawna wiadomo, że są najgorszymi wrogami rządu Tuska, podobnie jak pasażerowie kolei. Teściowa właśnie przyszła do mnie strapiona, że w TVP Info nakrzyczeli na nią rządowi eksperci wespół z komentatorami, że jest niemoralna. Bo niemoralni są, i podli są, powtarzali tam w programie, tacy emeryci, którzy pracują! Zamiast żyć z emerytury, którą im władza wypłaca - kombinują! Na koszt społeczeństwa! Nie może tak być! Nie mają sumienia! I teściowa męczy mnie teraz, żebym wytłumaczył, co w tym niemoralnego, że ciężko pracuje mimo swoich lat, bo za tę emeryturkę (na przyznanie której czekać musiała prawie rok, bo tyle zajęło biurwom z ZUS podpisanie paru papierów - gdyby nie praca umarłaby przez ten czas z głodu, i pewnie dlatego właśnie jest niemoralna, że tego nie zrobiła) nie kupiłaby nawet leków, chyba że odpuściłaby płacenie czynszu. A przecież niedawno ci sami eksperci tłumaczyli jej, że emerytura to nie zasiłek socjalny, tylko wypłata z jej własnego, wypracowanego przez całe życie kapitału. Mówię teściowej, że jak byłem w Ameryce, to akurat obserwowałem między innymi akcję aktywizowania zawodowego emerytów. Władze amerykańskie łożyły na namawianie swoich emerytów, żeby właśnie mimo wieku i pobieranej kasy nie spoczywali na laurach, bo ich doświadczenie, praca, są cenne i potrzebne. Przekonywały ich na plakatach i w telewizyjnych klipach, że powinni być "tops", (talented older peoples coś tam), że są potrzebni swemu krajowi i jego gospodarce. A nasi opierniczają emerytów, że skoro nie mieli tyle uczciwości wobec władzy, żeby w porę umrzeć, to niech głodują, a nie im jeszcze praca w głowie. Dlaczego? Ja wiem, państwo wiedzą, ale jak to wyjaśnić teściowej? Albo jak wyjaśnić sąsiadowi (nie temu od radarów, drugiemu), który pod choinkę dostał właśnie pismo, że zamiast, jak dotąd, 200 złotych rocznie, ma za "wieczyste użytkowanie" gruntu pod swoim mieszkaniem zapłacić ponad 1800 złotych - że powinien się cieszyć? Tłumaczę, jak mogę - że na Ochocie znam blok, gdzie opłatę podnieśli jeszcze lepiej, bo 25 razy, a poza tym, że to i tak pikuś, bo będzie jeszcze podwyżek co niemiara, a przy wyższych cenach prądu i benzyny zdrożeje też wszystko inne, tak że o podwyżce czynszu szybko się zapomni. Sąsiad na wzmiankę o cenach benzyny uśmiecha się chytrze, bo myśli, że ja nie wiem, że jak większość okolicy kupuje białoruską wachę od takiego jednego, który regularnie przywozi ją w bakach tira i kanistrach - a ja powstrzymuję się od poinformowania go, że pewnie w ramach sankcji nałożonych na Łukaszenkę szybko mu się, i innym równie niemoralnym jak on ludziom, ta możliwość oszukiwania ludowej władzy na akcyzie i VAT skończy. Co mu będę psuć humor przed świętami, niech jak wszyscy myśli, że będą gnoić tylko innych, a on się jakoś wywinie. A ja już dziś wyobrażam sobie redaktora Kuźniara i redaktor Wyszyńską i wszystkich innych medialnych żołnierzy władzy, w całkiem już odzyskanych i oczyszczonych z malkontentów mediach (nie ma co żałować, właściwie wstydem byłoby programu nie stracić) jak będą teraz z każdym miesiącem mocniej sławić martyrologię naszego premiera kochanego, na którego zwala się tyle klęsk, tyle nieszczęść, i euro, i podwyżki, i katastrofa na kolei, i brak autostrad, i dług publiczny, a on tak dzielnie mimo to nie traci optymizmu, tak ciężko pracuje, wszystkiego dopilnuje, i jeszcze inni, niektórzy, wbijają mu szpilki - "to nie ludzie, to wilki"! Aha, miałem napisać o TVP Historia, którą ponoć też, w ramach ogólnego czyszczenia z treści godzących w zadowolenie żyjących tu i teraz zdecydowano rozwiązać. Miałem zachęcić, żeby, kto z racji wieku nie może pamiętać, zresztą kto pamięta, też warto sobie przypomnieć, oglądać ją co dzień o ósmej rano albo około jedenastej wieczorem, kiedy to przypomina stare "Dzienniki telewizyjne" ze stanu wojennego i późniejszych lat "prylu". To cudowna podróż w czasie, naprawdę - właściwie, poza siermiężną techniką i tym, że ówczesny gensek jest łysy, w pinglach i mundurze z generalską żmijką, zupełnie jak dziś. Można by je wydać, skoro się zachowały, na DVD. Na pewno poszłyby jeszcze lepiej niż kroniki filmowe, bo dają się oglądać na okrągło, jak filmy Barei, i jeszcze przy okazji można zobaczyć, jacy młodzi byli wtedy specjaliści, którzy dziś szkolą i wdrażają w niezależne, odważne dziennikarstwo takie dziennikarskie orły, jak reporterka od mikołajów i aniołków czy dowcipkujący w studio prezenter. Ale, oczywiście, nie napisałbym tego felietonu, gdybym nie wiedział doskonale, dlaczego tych "dzienników" wydać na DVD nie można, i dlaczego TVP Historia, która poważyła się je przypominać, musi zostać zamknięta, tak samo jak programy, wedle kryteriów ogłoszonych przez przewodniczącego Dworaka, "nieobiektywne", i różne irytujące "młodych, wykształconych i z dużych miast" nudziarstwa w rodzaju Teatru Telewizji. I zostawiając Państwa z tym tematem do przemyśleń na święta, życzę na Boże Narodzenie naprawdę dobrego zdrowia i wielu łask Bożych. Bo będą naprawdę potrzebne. Na Nowy Rok jeszcze nic nie życzę, bo zamierzam jeszcze w starym, za tydzień, napisać kolejny felieton. Chyba, że wcześniej przy oglądaniu telewizji pęknę ze śmiechu. Rafał Ziemkiewicz