Trzymanie tak ciężko chorego człowieka w więzieniu zagraża jego życiu. Jeśli się przekręci, spadnie to na sumienie całej Rzeczpospolitej. Okej - jeśli chodzi o mnie, wezmę na siebie ten ciężar bez wielkiego bólu. Jako obywatel domagam się bowiem stanowczo, żeby Rywin, o ile nie zmieni swego postępowania, odsiedział cały wyrok od gwizdka do gwizdka. Zakładam, że Rywin naprawdę jest chory, a nie świruje, jak czyni to niemal każdy aferzysta albo gangster. Mimo to wzruszenie nie ma dostępu do mojego serca, albowiem, w przeciwieństwie do dwóch tysięcy Rywinowych kumpli, pamiętam, dlaczego Rywin się w pace znalazł. Nikt nie wątpi, że w aferze nazwanej jego imieniem odegrał rolę skromną - listonosza. Ale to on właśnie sprawił, że prawdziwi aferzyści kary nie ponieśli. Poszedł w zaparte, odmówił zeznań - i do dziś konsekwentnie kryje tych, którzy go do Michnika wysłali. Wypuszczenie go w takiej sytuacji byłoby robieniem sobie jaj ze sprawiedliwości. Chory jest, umiera, więzienie go zabija? A pies mu mordę lizał - albo niech sypie, albo niech gnije w celi. Jego wybór. A dwa tysiące Rywinowych przyjaciół, jeśli naprawdę im tak leży na sercu jego los, niech zamiast zawracać głowę sądom i ministrowi, zaapeluje o rozwagę do samego zainteresowanego: Rywinie nasz kochany, przestać kryć tych łobuzów, oni nic dla ciebie nie zrobili, idź na współpracę z prokuratorem, bo inaczej cię przecież zgnoją! Tak powinni robić prawdziwi przyjaciele Rywina, a nie, wręcz przeciwnie, podtrzymując w nim nadzieję, że zdoła się wykręcić sianem, skłaniać go do trwania w uporze i de facto przedłużać jego pobyt w więzieniu. Czemu tak nie robią? Jako przyjaciele pewnie wiedzą, że Rywin bardziej niż wszystkich chorób, nie mówiąc już o wymiarze sprawiedliwości, boi się tych, których swym milczeniem chroni. Mógł się powiesić "Baranina" w Wiedniu, tym bardziej może i on w Warszawie. Trudno. Jego wybór. Który, mówiąc nawiasem, przyjaciele powinni uszanować. Rafał A. Ziemkiewicz