Oczywiście, oszołom może się stać autorytetem. Pamiętam czasy, gdy Roman Giertych był strasznym faszystą, przeciwko któremu "Gazeta Wyborcza" zganiała gówniarzerię na spontaniczne demonstracje, a dziś Roman Giertych mieści się w pierwszej piątce najczęściej zapraszanych gości Moniki Olejnik, zaraz po Palikocie i Niesiołowskim, a ex aequo z Dukaczewskim i Cioskiem. Pamiętam czasy, gdy Michała Kamińskiego, pielgrzymującego z Wołkiem i ryngrafem do generała Pinocheta, lewaccy aktywiści i publicyści "Wyborczej" oblewali różnego rodzaju nieczystościami, a dziś patrzcie no, autorytet jak się patrzy − nie tylko wiesza po TVN-ach psy na Kaczyńskim, ale i łaskawie zgodził się z list PO kandydować. I ta sama "Gazeta Wyborcza", której pracownica w poprzedniej kadencji dzwoniła do brytyjskich kolegów z donosikiem, że ichni konserwatyści współpracują w europarlamencie z antysemitą i faszystą rodem z Narodowego Odrodzenia Polski, teraz będzie zamieszczać z nim ocieplające wizerunek, lajfstajlowe wywiady, jak z Giertychem. To, jak mówię, żadne odkrycie. Ale to niejedyne kryterium słuszności. Jest jeszcze jedno: kiedy się coś mówi. Od kilkunastu dni premier, ministrowie, pomniejsi platformersi i cała zgraja funkcjonariuszy ich agit-propu, mówią Kaczyńskim. Że Putin, generalnie, złym człowiekiem jest. Że to mały Hitler, którego trzeba w porę powstrzymać. Że Rosja to państwo imperialne, agresywne, groźne, przeciwko któremu trzeba alarmować i mobilizować światowe rządy oraz opinię publiczną. I że zadanie to w szczególny sposób należy do rządu Polski. Jeszcze kilka lat... ba, jeszcze kilka miesięcy temu szydzono z takich pomysłów bezlitośnie. Autorytety demaskowały, że to "pobrzękiwanie szabelką" jest nie tylko śmieszne, demaskuje polskie kompleksy i prowincjonalność, ale także − że to wyrządza Polsce straszliwe szkody. Sprawia, iż postrzega się nas jako zacofanych rusofobów, państwo wprowadzające w polityce zamęt i psujące pracę zachodnich mocarstw nad "oplątaniem Rosji siecią powiązań gospodarczych, które ściągną ją na drogę demokratyzacji". No i jakże można o cokolwiek podejrzewać Putina? Putin to przecież szczery demokrata, nasz przyjaciel ze Smoleńska, a w każdym razie polityk cywilizowany, racjonalny, obliczalny, który na pewno nie zrobi nic, co by naruszało przyjęte zasady polityki międzynarodowej. Wystarczyło, że Angela Merkel i kilka osób z tej co ona półki dało sygnał do potępienia Rosji za agresję "nieznanych mężczyzn" na Ukrainę, a z dnia na dzień oszołomstwo okazało się obowiązującą na salonach normą. Jak to wspaniale, że premier Tusk mobilizuje Europę przeciwko zagrożeniu ze strony tego bandyty, tego małego Hitlerka, tego psychopaty Putina! Na jakie wyżyny wznosi się nasza dyplomacja, mówiąc mu twardo "nie"! I jak dzielne mamy autorytety, które prześcigają się w dowalaniu Putinowi, żeby mu w pięty poszło, jakie odważne media, które przerysowują teraz okładki "Gazety Polskiej" sprzed kilku lat! A kiedy zwraca się im wszystkim uwagę, że są, delikatnie mówiąc, niekonsekwentni, zupełnie otwarcie i bezczelnie odpowiadają: tak, Lech Kaczyński mówił to samo, ale mówił to "w złym momencie historycznym"! A teraz mówi tak cały Zachód, więc to zupełnie inna sprawa! Jeśli się zastanowić na spokojnie − trudno o bardziej dobitny manifest kulturowego zmurzynienia współczesnej Polski. Elity III RP, które publicznie tego argumentu używają, obnażają za jednym zamachem i swą całkowitą, kolonialną zależność od Zachodu, i to, jak bardzo przesiąknięte są duchem bolszewizmu, z jego nadrzędnym założeniem, że prawda i racja to rzeczy całkowicie względne, zależne od aktualnej linii partii i jej "mądrości etapu". Ktoś może powie, że wszystko zmieniła agresja "nieznanych sprawców" na Krym. Nie, dla człowieka myślącego nie zmieniła ona nic. Przedtem była wszak agresja na Gruzję, potem bezprzykładna arogancja w "zamiataniu" śledztwa smoleńskiego, a w tzw. międzyczasie dziesiątki drobniejszych przejawów imperialnej buty i pogardy dla państw postrzeganych jako słabsze i "sezonowe", istniejące tylko chwilowo wskutek "największej tragedii XX wieku", jaką był rozpad ZSRR, i wymagające powrotu pod ruskie władanie − do której to kategorii państw Kreml zalicza także nas. Zmieniła się tylko polityczna linia zachodnich przywódców, ale i to nie za bardzo, nie definitywnie, nie konsekwentnie. Bo, owszem, Ukrainę trzeba poprzeć, ale znacznie bardziej trzeba "oplatać Rosję pajęczyną powiązań gospodarczych". Francja sprzedaje jej okręty desantowe, Niemcy maszyny, Anglicy tuczą się na spekulacjach rosyjskich oligarchów. I wszyscy oni o niczym innym nie marzą, tylko o tym, żeby się z Putinem dogadać i brać kasę dalej. Byle tylko dał im szansę wyjścia z twarzą i ogłoszenia, że Ukrainę obronili − tak, jak w Jałcie przed laty obronili Polskę, uzyskując od Stalina obietnicę wolnych wyborów i dopuszczenia do nich Mikołajczyka. A wtedy − prawda różnych algemajnedojcze cośtam się znowu zmieni. I znowu okaże się, że Putin szczery dyplomata, tylko ma u siebie twardogłowych, z którymi walki nie wolno mu utrudniać nieprzemyślanymi posunięciami. Że Ukraina zawsze była częścią Rosji, i w ogóle Rosja ma swoją specyfikę, którą trzeba uszanować. I że w ogóle wszystkiemu winna jest Polska, że się pchała do NATO, bo od przyjęcia nas do sojuszu wszystkie nieszczęścia się zaczęły... A wtedy na okładce u Lisa, tam gdzie teraz jest karykaturalny Putin w kaftanie bezpieczeństwa, pojawi się, dajmy na to, Daniel Olbrychski, pouczający nas z wyżyn przyjaciela różnych Bondarczuków, że Ruś jest wielka i święta, i na kolana przed nią, chamy. O co zakład? Rafał Ziemkiewicz