W istocie, dzieje naszej "transformacji ustrojowej" przypominają stary kawał o Żydzie, który dostał przepis na babę drożdżową i postanowił spróbować tego rarytasu, którym się żywią bogacze. Tylko że zamiast całych jaj wziął same białka, zamiast pszennej mąki żytnią, zamiast masła gęsi smalec, a całość, z braku piekarnika i brytfanny, upiekł w formie placka na popiele. Za czym, spróbowawszy, splunął i z pogardą wypowiedział się o bogaczach, którzy jedzą takie świństwo. To, że propaganda III RP uparła się nazywać ten pomagdalenkowy zakalec "kapitalizmem", było oczywiście mieszaniem ludziom w głowach, analogicznym do nazywania oligarchicznych rządów wielkich korporacji zrośniętych z państwową i ponadpaństwową biurokracją mianem "neoliberalizmu". Łatwiej człowieka doić i strzyc, jeśli pomiesza mu się pojęcia tak, żeby nie wiedział, przeciwko czemu się buntować. Ponieważ system poprzedni nazywano socjalizmem i legitymizowano "sprawiedliwością społeczną", w chwili, gdy wymagał on zmiany, przekonstruowany system nazwano "kapitalizmem" i zaczęto legitymizować "skutecznością". W PRL kazano nam godzić się na każde draństwo władzy, bo wprawdzie socjalizm ma swoje wady, ale "sprawiedliwość społeczna" wymaga ofiar. W III RP - bo kapitalizm ma oczywiste wady, no ale trudno, dziejowa konieczność... Dziejowa konieczność wymagała, żeby ten sam peerelowski Towarzysz Szmaciak, rozmnożony jak Agent Smith w sławnej scenie z drugiego Matriksa, teraz rządził nie dzięki przynależności do partyjnej nomenklatury, ale dzięki przynależności do warstwy Ustawionych. W istocie, w III RP było tyleż skuteczności, co w PRL sprawiedliwości społecznej. Towarzysz Szmaciak przepuścił wszystkie zyski jakie mu dało rozszabrowanie masy upadłościowej po demoludzie, wyprzedaż wszystkiego, co dało się wyprzedać, z suwerennością państwową włącznie, oraz wszystkie kredyty, jakie zdołał wziąć pod pozorem, że teraz trzyma się zasad kapitalizmu, więc będzie miał z czego oddać - i ostatecznie stwierdził, że musi wrócić na państwowe. Więc lepiej ująć to tak: 4 września skończyła się Transformacja Ustrojowa. Skończył się "kapitalizm" jako usprawiedliwienie nomenklaturowych rządów, gadanie o nim jako o dziejowej konieczności, jako jedynym możliwym systemie gospodarczym, zwyciężającym na całym świecie, o tym, że tylko wolny rynek, bo państwo nie, i że, trudno, boli, ale po to, by w przyszłości było lepiej... Cała ta paplanina, narzucona nam w ubiegłej dekadzie przez michnikowszczyznę i przez całych dwadzieścia lat skutecznie paraliżująca każdą próbę przeciwstawienie się jedynie słusznym reformom. Rzecz jasna, to nie znaczy, że z dnia na dzień przestaniemy to wszystko słyszeć. Ale po rabunku OFE pseudoliberalny determinizm historyczny, głoszony przez władzę i jej przypleczników nie może już być traktowany poważnie. Gdy już rządzące III RP nomenklatury wykorzystały wszystkie zasoby, oznajmiają nam otwarcie, że to jednak nie prywatne firmy - te genialne, zachodnie firmy zarządzające, specjalnie dla zaopiekowania się białymi czarnuchami znad Wisły sprowadzone tu przez premiera Buzka za sute prowizje od powierzonych kapitałów krajowców - ale tylko i wyłącznie państwowy ZUS jest w stanie zapewnić państwu trwanie, a Polakom bezpieczeństwo. Nie wolny rynek, ale urząd. Tako rzekł sam premier Tusk, który jest wszak ucieleśnieniem establishmentu III RP, ostatecznym owocem jej ewolucji i ukochanym przywódcą wszystkich zwolenników "reform". I natośmy, jakby mógł powiedzieć bohater starego filmu, przez dwadzieścia lat zaciskali pasa i cierpieli męki transformacji ustrojowej. Przez dwadzieścia lat Balcerowicz był tym najmądrzejszym, tym prorokiem, który wiedział wszystko i trzeba było go słuchać pokornie. A teraz przyjechał nowy prorok z Londynu, i zanim tam wróci na spokojną, bezpieczną emeryturę, która zapewnia mu Korona Brytyjska, a nie jakiś zakichany ZUS, to on jest ten najmądrzejszy. Balcerowicz już się nie zna. Buzek, choć dopiero co był półbogiem i ucieleśnieniem naszego wielkiego znaczenia w Europie, też się nie zna, o Hauserach i pomniejszych ekonomistach nie wspominając. Teraz bowiem dziejowa konieczność jest taka, że transformacja zaczęła się dusić pod ciężarem własnych długów. Więc musi się ich pozbyć. W jaki sposób? Sens całej operacji OFE jest prosty. Państwo nadrukowało obligacji na ponad 800 miliardów złotych. Z tego papiery na 120 miliardów upchnęło własnym obywatelom, niedobrowolnie - bo to nie my je sobie kupiliśmy, tylko fundusze zarządzające, nakłonione do tego przez władzę sutymi prowizjami od tych 120 miliardów. Taka obligacja to jednak konkretne zobowiązanie rządu, że dnia tego a tego wypłaci posiadaczowi skryptu dłużnego tyle a tyle. Tusk z Rostowskim zabierają teraz dowody tego konkretnego zobowiązania do instytucji państwowej (funduszy zarządzających zresztą nie krzywdząc, ale tylko nieco ograniczając ich dochody) i "umarzają". Czyli - zamiast zobowiązania konkretnego, wliczanego do długu państwa, te 120 miliardów przechodzi do sfery zobowiązania moralnego. I od razu znika 8 proc. deficytu, co otwiera drogę do zaciągania następnych długów. ZUS jest bowiem tylko mglistą obietnicą, że w zamian za wyśrubowaną składkę, którą dziś płacisz, kiedyś w przyszłości państwo o ciebie zadba. Jeśli będzie miało pieniądze, czas, ochotę i sprzyjające okoliczności. Kilkanaście lat temu, w przewidywaniu kłopotów demograficznych (a oceniono przyszłość bardzo optymistycznie w porównaniu z tym, co stało się naprawdę, nikt nie przewidział że 2 miliony Polaków wyjadą i dzietność spadnie na łeb na szyję, do granic czegoś, co śmiało nazwać można wymieraniem narodu) stworzono tzw. rezerwę demograficzną. To miał być nasz żelazny zapas na czarną godzinę. Ale obecni władcy III RP, łamiąc swe żelazne zobowiązania, już go trzykrotnie skubnęli, i kiedy przyjdzie ta "czarna godzina", okaże się, że w stłuczonej śwince pozostało bardzo niewiele albo zgoła nic. Kilkanaście lat temu stworzono system barier prawnych, tzw. progi ostrożnościowe, które miały gwarantować, że państwo nie zbankrutuje. Ale Tusk z Rostowskim. gdy im było wygodnie, system ten zniszczyli, z beztroską chama, który naprawia korki drutem; tylko cham nie wie, bo za głupi, że w ten sposób naraża całą chałupę na spalenie, a Tusk z Rostowskim wiedzą, tylko mają zamiar stąd niebawem wiać, jeden nazad do Londynu, a drugi na jakieś brukselskie synekury. A teraz z równą nonszalancją rządzone przez nich państwo "zmniejsza deficyt", zabierając i niszcząc pokwitowania swych finansowych zobowiązań. Kto mi zagwarantuje, że jutro, jak przyjdę do banku, nie usłyszę, że wzorem Cypru połowę moich oszczędności Tusk z Rostowskim właśnie zabrali dla ratowania budżetu (choć kryzys się niby skończył), zamieniając na obligacje płatne w 2025, chyba żeby nie? Kto mi zagwarantuje, że następnej pensji nie wypłacą mi i Państwu tylko w 80 procentach, a resztę w obowiązkowych "cegiełkach" na walkę z tym kryzysem - tak, jak kiedyś mojemu Ojcu wypłacono część pensji w "cegiełkach" na budowę Domu Partii? Albo że nie ogłosi Tusk, jak ongi Bierut, wymiany pieniędzy, w której wymieniamy tylko 20 tysięcy na łeb, a kto ma więcej, temu przepada, bo na pewno pochodziło z szarej strefy? To retoryczne pytania. Nikt nam nie zagwarantuje niczego, tak jak niczego nikt nie gwarantował w PRL, poza tym, kto jest i zawsze pozostanie władzą, a kto dojonym i strzyżonym pogłowiem. Kapitalizm polega właśnie na tej pewności, że reguły gry w każdych okolicznościach będą uszanowane, a zobowiązania dotrzymane, lub ci, którzy ich nie dotrzymują, zostaną ukarani. Tylko taka gwarancja daje równość szans i wolność gospodarowania, które są istotą kapitalizmu i które czynią go systemem skutecznie tworzącym bogactwo narodów i ich dostatek. Ale transformacja ustrojowa uzgodniona przez Jaruzelskiego z Wałęsą miała nieco inny cel. Chodziło oczywiście o to, by poprzez zastosowanie mechanizmów wolnorynkowych podnieść PRL z bankructwa - ale w taki sposób, żeby partyjni "właściciele PRL" pozostali nadal właścicielami "wolnej Polski". Ten cel był ważniejszy, a że spełnienie go było nie do pogodzenia z wolnym rynkiem, zastosowano rynek tylko częściowo i czasowo. Ze wszystkich historycznych przykładów najbardziej nasza Transformacja przypominała leninowski NEP. Nowaja Ekonomiczeska Politika zaś, jak wiadomo, ma z zasady charakter przejściowy. Gdy już umocni władzę, wracamy tego, co najlepiej gwarantuje, że syn generała też będzie generałem, sędziego sędzią, a prezesa prezesem. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Kiedyś, u zarania Transformacji Ustrojowej śmieliśmy się, że peerelowski socjalizm okazał się długą, krętą i pełną wyrzeczeń drogą od kapitalizmu do kapitalizmu. Po 4 września 2013 można to samo, tylko odwrotnie - od socjalizmu do socjalizmu - powiedzieć o magdalenkowej Transformacji. Rafał Ziemkiewicz