Mogłoby od biedy takie gremium przetrwać w czasie świetnej koniunktury, kiedy - jak w pierwszych latach rządów PO - sypały się na kraj unijne dotacje, banki zaś dawały nieograniczone kredyty; choć i taka luksusowa sytuacja nie uchroniłaby przed kompromitacją z ACTA. Ale przy minimalnym oporze materii rząd nieudaczników po prostu musi zaliczać jedną katastrofę za drugą. Więc zalicza. Mniejsza już o spieprzoną refundację, gigantyczne premie za trzykrotnie otwierany i wciąż zamknięty stadion czy pękające autostrady. Nawet powszechnie chwalona minister Bieńkowska zaczęła robić głupie, urzędnicze błędy, wskutek czego wstrzymywane są unijne miliony (albo może przyciśnięta kryzysem Bruksela przestała przymykać na jej niedoróbki oczy?). Co resort - to klapa, a gdzie na razie się bez takowej obyło, tam zegar tyka i tylko czekać, jak o czymś usłyszymy. Na dodatek zaczynają wyłazić na powierzchnię ukryte wcześniej skutki zabagnienia spraw przez poprzedników, którzy też przecież nie kompetencjom zawdzięczali swego czasu łaskę Tuska. A co pan premier na to? Spotyka się z ministrami. Przy czym z góry zaznacza, że o żadnej rekonstrukcji rządu mowy nie ma - co oczywiste, przecież nie może przyznać się, że mianował nieudaczników. To co ma z tego spektaklu wynikać? Że na co dzień się premier z ministrami nie widuje i nie wie, co się w jego rządzie dzieje? Że nie ma nic lepszego do roboty niż czasem popaplać sobie w świetle kamer z podwładnymi? Kolejny marny jednodniowy teatrzyk, jak swego czasu "szukanie w ministerstwach 20 miliardów oszczędności", "rewolucja legislacyjna" czy "przeprowadzka do Sejmu". Repertuar zagrań Tuska, jak każdego uwodziciela, okazuje się dość ograniczony. Obstawiam, że następnym posunięciem będzie cykl konsultacji poświęconych zmniejszeniu bezrobocia. A potem cykl spotkań z szefami instytucji finansowych, poświęconych ulżeniu losowi zadłużonych, którzy nie są w stanie spłacać swych zobowiązań. Przed kamerami TVN premier zruga bezdusznych bankierów, że nie mają serc, i że licytują dłużników do gaci, a potem cichutko oznajmi, że, niestety, rząd nie ma możliwości prawnej zapobiec egzekucjom. W międzyczasie zaś wyznaczy jakąś kolejną po "handlarzach dopalaczy" i "kibolach" grupę wrogów, na której skupiać będzie nienawiść lizusowskich mediów. Przy okazji ACTA wspominał zdaje się coś, że ci, co go krytykują w internecie, to "ONR-owcy"? Myślałem, nawiasem mówiąc, że zgodnie z zasadą "jaki pan, taki kram", także egzaltowane zachowanie pana ministra finansów na sejmowej trybunie było skalkulowanym wcześniej teatrzykiem. Ale kolega dziennikarz opowiadał mi, że miał ostatnio z ministrem Rostowskim styczność prywatnie, i w połowie rozmowy, gdy kolega zadał mu oczywiste, a niewygodne dla ministra pytanie, ten zrobił się blady, potem fioletowy, a potem pąsowy i zaczął rozdzierająco krzyczeć, że "wy" doprowadzicie Polskę do ruiny i zagłady, rychtyk jak wtedy w Sejmie. Wygląda więc na to, że stan nerwów ministra jest naprawdę straszny. Trudno się dziwić, skoro musi w tym roku znaleźć sto miliardów (wedle danych oficjalnych) na wykup kwitów, które sam sprzedawał lichwiarzom kilka lat temu. Tylko wicepremier Pawlak zachowuje luz i spokój, a nawet pozwala sobie na szczere powiedzenie prawdy o "państwowych emeryturach". Cóż, my z KRUS-u (obaj z panem wicepremierem jesteśmy dowodem na to, że z rolnictwa wyżyć dziś nie sposób i rolnik musi sobie dorabiać, czy to polityką, czy pisaniem do gazet) możemy sobie pozwolić na otwarte mówienie tej prawdy, że każda złotówka wzięta przez państwo na ZUS jest zwykłą kradzieżą, a nie żadnym "ubezpieczeniem". Inna sprawa, jak się panu Pawlakowi godzi z sumieniem uczestnictwo w tej kradzieży. No, ale bez tej masowej grabieży obywateli o wykupieniu wspomnianych kwitów - innych wydatków nie wspominając - mowy nie ma. Sytuacja przypomina stary żydowski kawał, jak to u zbankrutowanego magnata finansowego pojawia się biedna wdowa i, nie wiedząc, że właśnie jutro ogłasza on upadłość, powierza mu w depozyt cały swój majątek, tysiąc złotych. Obecny przy tym przyjaciel mówi: "Jak mogłeś, przecież ty już jej tych pieniędzy nie oddasz"! Na co tamten: "Spójrz na to tak: ile można dać jałmużny biednej wdowie? Pięć złotych, dziesięć, no, jak jesteś bardzo hojny, to niech będzie dwadzieścia. Ale żebym ja miał tej kobiecie tak ot ofiarować tysiąc złotych, to ty chyba za dużo ode mnie wymagasz!". Ten stary żart doskonale wyjaśnia zagadkę sumienia wicepremiera Pawlaka i innych członków rządu. Przecież nie mogą każdemu pracującemu obywatelowi, tak, ot, podarować prawie tysiąca złotych miesięcznie! Logika pana premiera, gdy "konsultuje" podniesienie wieku emerytalnego, jest ta sama: na emerytury pieniędzy nie będzie i już. A jego medialne wycirusy oburzają się tak, jak szatniarz w "Misiu": "Cham się uprze i mu daj! No skąd wezmę, jak nie ma?". Nie ma. Pożarł straszliwy bożek o nazwie Demografia. No, nie rozumieją chamy, że młodych pracujących jest coraz mniej, więc nie będzie im kto miał zafundować świadczeń, byłyby te emeryturki groszowe, poniżej minimum socjalnego, no to muszą tyrać do najpóźniejszej starości. Jak się ustawi poprzeczkę odpowiednio wysoko, to może dla tych nielicznych, co dożyją, wystarczy, ale tak dla wszystkich - nie ma! No, czego jeszcze nie rozumieją? Zaraz, zaraz, cwaniaczki. Czyż to nie właśnie przed tą straszliwą demografią miała nas ochronić wielka reforma emerytalna, polegająca na stworzeniu "systemu kapitałowego"? Czyż to nie ten "system kapitałowy" ze swymi OFE miał nam zapewnić na starość wylegiwanie się w basenach na Florydzie, palmy, narciarskie stoki i inne zbytki? Czyż nie po to władza obdarowała cwaniaków zarządzających funduszami emerytalnymi wielomilionowymi obrywami od przymusowo ściąganych z Polaków składek, żeby swą menedżerską fachowością zagwarantowali, że kapitały przez obywateli uskładane przyniosą im na starość majątek, bez względu na to, ile w tym czasie będzie przypadało młodych pracujących na jednego emeryta? A kto nam te wszystkie pierdoły opowiadał zaledwie kilka lat temu? Nie, nie Donald Tusk, macie państwo rację. Opowiadał nam je pan Jerzy Buzek. Wielki autorytet PO i całej elity III RP, któremu "Europa się kłania". Dlaczego pan premier nie zabiera go dziś ze sobą na konferencje prasowe? Czy czeka na moment, gdy będzie ogłaszać nam - wszyscy zorientowani twierdzą, że to już przesądzone - iż dla dobra wspólnego trzeba OFE zlikwidować (oczywiście za sutym odszkodowaniem dla firm nimi zarządzających) i przeznaczyć zebrane kapitały na bieżące wypłaty dla "biurowej klasy średniej", żelaznego elektoratu III RP? No bo przecież ileż można temu chamstwu tępemu tłumaczyć! Nie ma w budżecie pieniędzy na najpilniejsze potrzeby! "A z pustego i Salamon / nie naleje też tak samo!" - jak to perswadował Gnom w poemacie Szpota. I może jeszcze wyjaśniłby przy okazji pan premier tę kluczową dla ataku potwora o nazwie Demografia sprawę, z jakiej to przyczyny ponad milion młodych, aktywnych i najbardziej energicznych Polaków (niektórzy obliczają, że już dwa miliony) zamiast pracować w Polsce, Polskę bogacić i zasilać polski system ubezpieczeń społecznych - wypchniętych zostało za granicę, i swą pracą zasila gospodarki i systemy finansowe Wielkiej Brytanii, Irlandii i innych krajów. Kto za to odpowiada? Potwór zwany Demografią? Czy raczej miglancowaty uwodziciel i megaoszust, który tak niedawno oczarował naiwnych Polaków opowieściami o cudach, zielonej wyspie i masowym powrocie młodych z Irlandii? Rafał A. Ziemkiewicz