Piotr Zaremba, że sięgnę po przykład z własnej strony, pisze o Narutowiczu w najnowszym "W sieci": "zastrzelono go w warszawskiej Zachęcie 90 lat temu, zrobił to fanatyczny endek Eligiusz Niewiadomski. Była to reakcja na wybór prezydenta głosami lewicy, centrum i mniejszości narodowych. Przeciw Narutowiczowi rozpętano kampanię, która prowadziła do zabójstwa". Tak brzmi kanoniczna wersja legendy. Prawda historyczna jest nieco inna. Komu chce się nią zainteresować, może zakupić książkę Patryka Pleskota i przekonać się, zapewne z niemałym zdziwieniem, że na czyn Eligiusza Niewiadomskiego cała kampania przeciwko lewicującemu prezydentowi, fakt, że brutalna, ale na tle swej epoki normalna, nie miała wielkiego wpływu. Facet w swym chorym umyśle przez wiele lat hodował ideę, że musi dokonać "czynu", który obudzi Polaków i ich ocali (myśl jako żywo rodem z romantyczno-mistycznego wariactwa powstańczych epigonów Mickiewicza i Towiańszczyzny, tradycji endeckiej najgłębiej obcego). Tym wstrząsającym czynem miało być zamordowanie jakiegoś wielkiego, możliwie największego Polaka i złożenie na ofiarę z nim zarazem własnego życia, aby zbrodnia ta otrzymała słuszną karę. Niemal do ostatniej chwili szaleniec zamierzał się na Piłsudskiego jako naczelnika państwa - ostatecznie, skoro akurat na najważniejszego Polaka wybrano prezydenta, zdecydował się odstrzelić jego. Ponieważ Niewiadomski sam żądał dla siebie szubienicy, bo było to nieodłączną częścią "budzącego" czynu, więc sąd wyświadczył mu tę uprzejmość i skrócił procedury, wydając wyrok na jednym posiedzeniu, bez wnikania w szczegóły czy bez badań psychiatrycznych, co bardzo ułatwiło sprawę poecie i dzisiejszym oskarżycielom endecji. Wiemy o nim jednak dość, by stwierdzenie, jakoby był "fanatycznym endekiem" uznać za równie uprawnione, jak nazywanie go "fanatycznym patriotą". Do żadnej partii ani organizacji nie należał, a na podstawie zachowanych stenogramów jego wielogodzinnej przemowy w sądzie można orzec, że z publicystyki endeckiej (i wszelkiej innej) wybierał sobie, co chciał, i co sam w nią wpisał. Na takiej samej zasadzie Lennon i Mc Cartney ponoszą odpowiedzialność za zamordowanie Sharon Tate i Wojtka Frykowskiego, do czego Manson inspirację znalazł wszak w piosenkach z "Białego Albumu". Słowem, Niewiadomski był przypadkiem analogicznym do Andreasa Breivika, a nie do Ryszarda Cyby. Ale przypadkiem dla polskiej lewicy i lewicy w Polsce niezwykle korzystnym, dosłownie darem z niebios. Gdyby nie zbrodnia, dokonana przez wariata, Narodowa Demokracja, popierana i przez większość społeczeństwa, i mająca najlepsze, najbardziej fachowe kadry dla nowego państwa, jak nic sięgnęłaby po władzę. Nie byłoby tak łatwo usprawiedliwić w oczach społeczeństwa Zamachu Majowego, terroru "oficerskich" bojówek, dławienia wolności słowa i rozmaitych zbrodni piłsudczyków. Zbrodnia w Zachęcie dała zaś propagandzie lewicy niewyczerpaną pożywkę, którą usiłuje się ona posilać jeszcze nawet dziś, po prawie stuleciu - nawet gdyby legenda o "fanatycznym endeku" była prawdą, mieszanie jej do bieżącej polityki i tak miałoby tyle samo sensu, co oskarżanie Mitta Romneya o masakrę w Mountain Meadows. Tak naprawdę więc nikt nie ma większych powodów dziękować Temu, w Którego Gorliwie Nie Wierzy, za zesłanie jej w porę Niewiadomskiego niż lewica we wszystkich swoich nurtach. I dziękuje - co prawda w sposób szczególny. Kilka lat temu przypomniał sobie o Narutowiczu, w programie u Lisa, redaktor Michnik. Przypomniał sobie, by walkę z "tymi, którzy zamordowali pierwszego prezydenta", uczynić legitymizacją III RP ze wszystkimi jej aferami, podłościami i nikczemnością przyssanych do koryta elit. Zabrzmiało to tak głupio, że przez dłuższy czas nikt wątku nie podjął, ale nie ma takiego dna, którego debata publiczna III RP w końcu nie przebiła - więc oto Narutowicz znalazł kolejnych czcicieli w osobach Palikota i Millera. Ochotniczo przyłączył się do nich jeszcze pajac, który z transparentem oskarżającym o tę zbrodnię narodowców włączył się w ich manifestację z wielką nadzieją, że ktoś mu da w zęby i będzie mógł robić za męczennika. Niestety, narodowcy nie potraktowali prowoka tak, jak sobie założył, co i tak nie przeszkodziło mu paradować po mediach w nimbie męczeństwa uzasadnionego tym, że mu ów transparent uprzejmie wyrwano, a jego samego wystawiono za policyjny kordon (w pełni realizując w ten sposób postanowienia ustawy o zgromadzeniach publicznych, która nakłada na organizatorów obowiązek kontrolowania niesionych banerów i odpowiedzialność za nie). Miller i Palikot są od Michnika skromniejsi - do walki z dawno powieszonym Niewiadomskim zabrali się nie w imię usprawiedliwienia magdalenkowego dilu, ale dla ratowania swoich więdnących partyjek. Pijarowcy Tuska rzucili hasło "walka z nienawiścią", jego lewicowe przystawki podchwyciły więc i próbują się nagle wykreować na jedyną obronę przed zagrożeniem, jakie stanowić ma dla III RP organizujący się dopiero ruch narodowy. Trudno nie zauważyć bezmiaru hipokryzji, cynizmu i zbydlęcenia, jeśli tacy osobnicy nagle zabierają się za oczyszczanie życia publicznego z nienawiści. Chamskie i prymitywne ataki Palikota na śp. Lecha Kaczyńskiego (w istocie, jeśli szukać jakichś współczesnych podobieństw do sytuacji Narutowicza, to tylko jedno ma sens) pamiętamy dziś lepiej, ale warto sięgnąć do starych gazet, by zobaczyć, jak Leszek Miller przez ponad rok swego premierowania w każdym publicznym wystąpieniu wycierał sobie gębę pokonanym już i niepopularnym poprzednikiem, Jerzym Buzkiem, jak go z lubością wyszydzał i brutalnie upokarzał, by odwracać uwagę od swojej niekompetencji i przekrętów. Pewnie, przez lata, które od tego czasu minęły, inni go dawno już przelicytowali, ale to właśnie Miller był w krótkich dziejach III RP jednym z prekursorów cynicznego judzenia motłochu przeciwko politycznemu przeciwnikowi. Ale pod hipokryzją i cynizmem lewicy nie wszyscy dostrzegają jej polityczną głupotę. Doceńmy ją. Oto dwie partie parlamentarne, mające kilkudziesięciu posłów, co za tym idzie - kasę z budżetu, infrastrukturę biur poselskich i sekretariatów, do tego mające licznych radnych, a w wypadku SLD nawet rządzące kilkoma sporymi miastami, formatują się na przeciwnika ledwie się rodzącego ruchu narodowego. Trudno o większe wyrazy uznania dla ONR i MW, i trudno o bardziej dobitne pokazanie, jak niewiele znaczącymi intelektualnie i ideowo bytami są dziś partie lewicowe. Trudno powiedzieć, żeby Polak współczesny nie miał problemów. Lewica zaś, generalnie, ma mu do zaproponowania małżeństwa homoseksualistów, nienawiść do księdza proboszcza, i - od niedawna - obronę przed fantomem Niewiadomskiego. A w nurcie "intelektualnym", czyli Krytyki Politycznej - małpowanie politpoprawnych wariactw amerykańskich kampusów. Bardzo ważkie sprawy i na czasie. Ciekawe, jakie jeszcze podrygi nam lewica zaprezentuje? Może jakiś marsz lub kongres przeciwko Królowej Bonie w rocznicę otrucia ostatnich Piastów Mazowieckich? Rafał Ziemkiewicz