Pod względem dbałości państwa o tzw. kapitał ludzki, czyli edukację, poziom życia, świadczenia zdrowotne i usługi socjalne, jest to miejsce za Kazachstanem i Tajlandią, tuż przed Rosją (49. na 122 badane kraje). Pod względem jakości życia seniorów, zwłaszcza dostępu do opieki medycznej − za Białorusią, tuż przed Rosją (62. na 91). W obu wypadkach − ostatnie miejsce w Unii Europejskiej. Odjeżdżają nam już nie tylko kraje zachodnie, ale Litwa, Słowacja czy kraje bałkańskie. Gramy w jednej lidze z państwami postsowieckimi, bohatersko utrzymując nieznaczną przewagę nad Trzecim Światem. Nie będę zajmował uwagi Czytelnika nadmiarem szczegółów, bo o obu tych rankingach pisała wczorajsza prasa. Pouczające jest przyjrzeć się, w jaki sposób pisała. Na przykład wykonane pod egidą ONZ badanie poziomu życia obywateli po sześćdziesiątce znalazło się wczoraj na czołówkach "Dziennika Gazety Prawnej" i "Gazety Wyborczej". "Dziennik" dał rzeczowe omówienie, co w ramach badania było porównywane i dlaczego wypadliśmy tak fatalnie. Z tekstu w "Gazecie Wyborczej" wynikało, że Polacy muszą wreszcie zmienić swe nastawienie do starości. Nie potrafią sobie zagospodarować wolnego czasu, na emeryturze popadają w depresję. O komentarz poprosiła gazeta profesora Czapińskiego, który zwraca uwagę, że starszym ludziom w Polsce brakuje zainteresowań. Radą mogłyby być zespoły wolontariuszy, odwiedzające znudzonych, a więc skłonnych do malkontenctwa emerytów, by uczyć ich jakiegoś hobby. Nietrudno mi to sobie wyobrazić − zorganizowane grupy platformerskiej młodzieży, w koszulkach z pomarańczowym logo, uczące staruszków czerpania radości z życia, oczywiście pod okiem kamer. "Niech gospodynie rzeźbią coś w glinie, a gospodarze rżną na fujarze" - jak w starej piosence z peerelowskiego kabaretu. Nie wątpię, że redaktor Sobieniowski zrobiłby z tego wspaniały materiał. Oczywiście, nie zawierając w nim prawdziwych komentarzy staruszków, którzy - zamiast aktywizowania ich hobby - woleliby zapewne nieco krócej czekać na wizytę u lekarza. Tego rekordzisty, którego w ubiegłym tygodniu zapisano na operację na rok 2028, osobiście nie mam przyjemności znać, ale znam starszą panią, która − rychtyk jak to postuluje w odpowiedzi na "pisowskie" rankingi "Gazeta Wyborcza" − korzystała w ostatnich latach z zajęć tzw. Uniwersytetu Trzeciego Wieku, i bardzo je sobie chwaliła. Niestety, od tego roku już korzystać nie będzie, bo już ją po ostatnich podwyżkach nie stać. Żeby było jeszcze bardziej wyraziście, dzisiaj "Wyborcza" znowu sięga po profesora Czapińskiego i jego "diagnozę społeczną", choć badania te znane są od dość dawna i żaden z nich "news". No, owszem, nie ma w Polsce "kapitału społecznego". Co oczywiście jest winą samych Polaków, bo brak im właściwego nastawienia. Ale najważniejsze, że w Polsce, według badań, kryzysu nie widać, oznajmia gazeta. Nie widać, bo Polacy chociaż gorzej zarabiają, choć połowa z nich żyje poniżej progu ubóstwa lub wręcz w biedzie, deklarują, że są ze swego życia zadowoleni. Super. Mój kolega ma narzeczoną z Białorusi i kiedyś, całkiem niedawno, odwiedził jej rodzinny kołchoz. Tak zadowolonych z życia ludzi jak tam, mówił, nie znajdzie się w całym świecie. Po prostu nie sposób spotkać bodaj jednego malkontenta, który by narzekał. Przeciwnie. Dzięki Batiużce - mówili mu - żyjemy tu sobie spokojnie, nie ma wojny, nikt nie głoduje. Ziemniaków starcza dla każdego, chleb dowożą prawie codziennie, i prawie dla wszystkich, ba, od czasu do czasu i kawałek słoniny na zagrychę się znajdzie. Czego więcej chcieć? Mówiło się w dawnych czasach, że "syty głodnego nie zrozumie". Dziś w Polsce można to odnieść do ludzi objętych syndromem "używanego samochodu". To taka przenośnia psychologów − chodzi o to, że jak ktoś dał się oszukać kupując używany samochód i dał wcisnąć sobie grata, za nic nie chce przyjąć do wiadomości, gdy mu się to pokazuje; można mu palcem wytykać zasmarowaną dla picu rdzę, zużyte lub pokradzione części, a on się tylko będzie coraz bardziej wściekał i zapierał, że tapicerka jest super i w życiu mu się wygodniej nie jeździło niż teraz. Inaczej musiałby przyznać sam przed sobą, że jest skończonym głupkiem i frajerem. A każdy człowiek żywiołowo broni się przed utratą szacunku dla siebie samego. Otóż ci objęci wspomnianym syndromem, którzy w Tuska i Platformę zainwestowali swe zaufanie, którzy dali się podjudzić w nienawiści do opozycji, będą za wszelką cenę odpychać i wypierać ze świadomości wszystkie fakty, które dowodzą, że wyszli na idiotów. Dla mnie to nic nowego. Pamiętam z lat osiemdziesiątych całe rzesze takich, zapluwających się ze złości, że socjalizm się sprawdził, że wszystko zawdzięczamy władzy ludowej i Związkowi Radzieckiemu, a trudności są tylko skutkiem knowań Reagana i "Solidarności". To tworzy popyt, a na zaspakajaniu popytu można zarobić. Dlatego media, odwracające codziennie kota ogonem i przekonujące, że nie jest źle, bo tu czy tam coś się udało - albo można uznać, jak nie patrzeć zbyt wnikliwie, że się udało - mają swoją wierną grupę odbiorców i potakiwaczy. Malejącą powoli, tak jak to było i w peerelu, ale wciąż dość liczną. "Błogosławieni niech będą sztukatorzy, ozdabiacze i ornamentatorzy..." − pisał wielki polski poeta, który za swą uczciwość i niezłomność został wyzuty z Nagrody Nobla po latach bycia "wiecznym kandydatem". Opowiadałem już ten kawał o szpitalu, jak lekarz podchodzi do chorego ze zdjęciem rentgenowskim: "Miał pan cztery żebra złamane, ale poprawiliśmy fotoszopem, może pan już iść"? Właśnie nam Davos i ONZ przysłały kolejne zdjęcie, ale jeszcze raz udało się poprawić fotoszopem, nie ma problemu. Ze złamany żebrami nie problem żyć, wystarczy powstrzymywać się od głębszego oddechu. Ale jak wreszcie trzaśnie noga, miednica albo kręgosłup?