Objaśniam ją zwykle (przepraszam, jeśli już Państwu ten przykład podawałem, ale jest klarowny i najlepszy) przypomnieniem tego, co się działo w warszawskim oddziale Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Kiedy do zarządów stowarzyszenia zaczęto wybierać "oszołomów", dziennikarze oddani establishmentowi, a często do niego należący, przyjęli to marszczeniem nosa, wyznaniami w typie "wstyd", ale jakoś znieśli. Jedna Lichocka w kilkuosobowym zarządzie była jeszcze do wytrzymania, bo się ją zawsze przegłosowywało i mogła co najwyżej zgłaszać zdania odrębne. Nawet gdy doszlusowali do niej Wolski albo Czabański, prorządowa większość utrzymywała wokół niesłusznej części zarządu, a poniekąd i wokół części członków, swoisty kordon sanitarny. Byli, ale cokolwiek próbowali, większość uniemożliwiała. Ale biologia robi swoje, wymiana pokoleń, wiadomo, aż doszło w końcu do zjazdu, na którym mimo maksymalnej mobilizacji, mimo ściągnięcia wszystkich emerytów nie pojawiających się od lat i tak dalej, kandydat jedynie słuszny przegrał. Zwycięzca zaproponował mu, żeby przyjął funkcję wiceprezesa, a jego ludziom, by weszli do nowego zarządu w liczbie proporcjonalnej do wyników głosowania. Odpowiedzią było demonstracyjne opuszczenie przez totalniaków sali, a następnego dnia - gremialne wypisanie się ze stowarzyszenia. Oni tacy właśnie są. Gęby pełne demokracji, ale demokracja jest tylko wtedy, gdy rządzą niepodzielnie. Nie wystarczy im nawet mieć przewagę - muszą mieć wszystko. Nie będą z nikim ucierać poglądów, negocjować, zawierać kompromisów - bo faszyście, talibowi, pisiorowi, narodowemu socjaliście czy jak tam cię akurat nazwą, skoro nie jesteś od nich, nie podaje się ręki. Myśl, że oni mogliby mieć wiceprezesa i dwóch członków zarządu, kiedy nie oni będą mieć prezesa i trzech, jest nie do przyjęcia. Tak jak nie do pomyślenia stał się dla nich rząd PO-PiS, jeśli to PiS stać się miał z woli wyborców rozgrywającym. Oni, jeśli nie rządzą, to odchodzą i zakładają swoje stowarzyszenie, swoją "totalną" czy "betonową" opozycję, w ostateczności nawet całą swoją Polskę, gdzie będzie po ichniemu - w przekonaniu, że prędzej czy później historia naprawi swój błąd i jedynie słuszna część znów stanie się całością, względnie całkowicie zdominuje i stłumi część niesłuszną. Proszę, kto ciekaw, spojrzeć pod tym kątem na cała historię "okrągłostołowej" formacji. Od zrobienia rozłamu w OKP i wywołaniu "wojny na górze", gdy "przyspieszacz z siekierą" i "mały Mussolini", dziś zwany "najbardziej zasłużonym z Polaków", odebrał przewodnictwo nad nim Geremkowi - po założenie Komitetu Obrony Demokracji. Oczywiście, mówimy o czymś, co jest w ogóle częścią "kultury politycznej", to znaczy, powiedzmy wprost - właśnie braku tej kultury w Polsce, co stanowi skazę i zarazę polskiego życia publicznego od dawna - osobiście jako najbardziej winnego wskazałbym tu Piłsudskiego i piłsudczycyzm, ale i Piłsudski się przecież znikąd nie wziął. Wrogowie michnikowszczyny też w teście z demokracji wypadają słabo, ale to dla nikogo żadne usprawiedliwienie. Epicentrum totalniactwa stanowią tzw. elity III RP. A obecnie, gdy przegrały, daje to objawy naprawdę paskudne. Dziś, gdy przegrały i zostały "wysadzone z siodła", usiłują z całą Polską zrobić to, co swego czasu z SDP - stworzyć własną, choćby miała to być tylko malutka enklawa, i otoczyć ją zasiekami oraz rowami, aby nie wdarła się do niej zaraza "nie-naszości". Właśnie tym, a nie żadnym spontanicznym oddolnym ruchem jest KOD i KOD-media, gdzie dominują wyznawcy jedynie słusznej narracji. W obrębie tej enklawy wszystko jest oczywiste i nie trzeba niczego tłumaczyć, ani tym bardziej konfrontować z argumentami, wyobrażeniami czy przekonaniami nie-naszych. Nawet język tam używany ewoluuje ku odmienności od języka ogólnopolskiego. Mają tam swoje autorytety i swoje szwarccharaktery, jednoczące poczucie wyższości nad chamstwem zbuntowanym, które zamiast pracować bierze pięćset plus i przepija albo przepuszcza na stare gruchoty. Mają swoje żarty i memy, które innych zupełnie nie śmieszą, swoich satyryków, swoich celebrytów, swoją sztukę, swoją literaturę i swój pop, swój Kościół ze swoimi księżmi i swoich ekspertów od formułowania tez w obrębie enklawy obiegowych w sposób jeszcze bardziej kategoryczny, jeszcze ostrzejszy i bardziej brutalny niż to się dotąd udało. Skoro bowiem nie muszą się tam ścierać z poglądami odmiennymi, aktywność umysłową sprowadzili do licytowania się w uskrajnianiu obowiązującej w enklawie narracji. W Polsce panuje faszyzm, narodowy socjalizm. Pisowcy twierdząc, że Wałęsa był konfidentem, Lech Kaczyński wiceprzewodniczącym "Solidarności", a Jarosław współpracownikiem KOR, próbują napisać historię na nowo. Terroryzm chrześcijański jest gorszy od muzułmańskiego. W związkach homoseksualnych rodzi się tyle samo dzieci co w heteroseksualnych, a nawet więcej. W Polsce, wskutek powszechnego tu katolicyzmu, jest największe przyzwolenie na przemoc wobec kobiet, czego dowodem jest to, że Polki zgłaszają się na policję i przyznają w sondażach do doznania w życiu przemocy bądź kontaktu z nią najrzadziej w całej Unii - tak są zastraszone. W Polsce trwa ten sam proces, co w Turcji. Kaczyński starannie ukrywa swą fascynację Erdoganem. Po wyjeździe Papieża zaczną się masowe prześladowania. PiS chce zabrać internet, każdego podsłuchuje, Rzeplińskiego wyprowadzą w kajdankach, Kijowskiego aresztują... I tak dalej - dla ludzi z zewnątrz brednie, ale oni tam są zachwyceni: o, ten to powiedział! Dobrze powiedział, dobrze im przywalił! Częścią tego zapadania się w sekciarski kolaps jest też trwająca właśnie próba wyodrębnienia swojego powstania warszawskiego. "Wyborcza" wykorzystała właśnie pięciu podjudzonych jej propagandą staruszków do podpisania listu o zbojkotowanie dorocznego spotkania kombatantów z prezydentem, bo Macierewicz dołączył do apelu poległych akapit o ofiarach Smoleńska, z czego się zresztą w końcu wycofał. Konstrukcja listu urąga elementarnej logice, bo wbrew temu, co tam stoi, prezydent nie ma żadnej władzy nad ministrem obrony narodowej i sprawa apelu, cokolwiek o niej sądzić, w ogóle go nie obciąża - ale tych pięcioro podjudzonych wystarcza, by otrąbić, że "część Powstańców ma dosyć" i "odważnie" się przeciwstawia. Pomysł Macierewicza uważam za, w najlepszym razie, szkodliwą nadgorliwość, ale cyrk, do zrobienia jakiego wykorzystała precedens Hanna Gronkiewicz-Waltz domagając się dopisania do apelu Władysława Bartoszewskiego, to już zwykła, małpia złośliwość, obliczona wyłącznie na wywołanie awantury. Skoro totalniacy przegrali wybory, nawet Powstania muszą być odtąd dwa. To złe, które z krzyczącym historycznym kretynizmem usiłuje establishment przypisać Narodowym Siłom Zbrojnym, i to dobre, którego dziedzicami czuje się od dziś michnikowszczyzna, jej media i polityczne reprezentacje (jaki był do Powstania ich stosunek do wczoraj, to można sprawdzić, ale od dziś jest tak i zawsze było tak). Są źli kombatanci - pisowcy, którzy stchórzyli i ulegli Macierewiczowi, i dobrzy - pięciu naszych bohaterów. Udało się też znaleźć paru wnuczków powstańców, którym przyznała michnikowszczyzna prawo do odmawiania prawa uczczenia Powstania tym, którzy są spoza tej jedynie słusznej enklawy. Ci źli niech sobie czczą Żołnierzy Wyklętych, a my, ogłasza gazeta Adama, brata Stefana, jesteśmy Armią Krajową. Bo z nami jest - duchem - bohaterski bohater Powstania Bartoszewski, najważniejszy z Powstańców, umęczon pisowskim buczeniem na Powązkach. Nie wie człowiek, czy się śmiać, czy płakać, wymiotować, czy - mimo wszystko - tłumaczyć rzeczy oczywiste. Że na Powązkach, na przykład, buczano jednak nie na Bartoszewskiego-powstańca, opozycjonistę i represjonowanego, tylko na Bartoszewskiego-politycznego-harcownika, który ludzi o innych poglądach nazwał bydłem, a swą piękną przeszłość zmonetyzował na rzec sitwy Tuska. Że w ogóle Bartoszewski dopóki popierał Lecha Kaczyńskiego, praktycznie w mediach nie istniał, a cała popularka, hołdy i status bohatera oraz superautorytetu zaczęły się dopiero po tym pójściu na tuskową służbę i "bydle", gdy stał się dla michnikowszczyzny "nasz". Tak samo, jak Henryka Krzywonos - o niej też nikt wcześniej nic nie słyszał - kluczową postacią Sierpnia stała się po tym, jak publicznie rozpruła japę na Kaczyńskiego. Trudno na to wszystko patrzyć inaczej niż z podchodzącym pod gardło obrzydzeniem, ale gdy upadła elita wycina z Polski swoją Polskę, w której jej elitarność pozostanie - w przeciwieństwie do całości - niekwestionowana, to inaczej po prostu być nie może. Gdzie drwa robią, tam wióry lecą. Gdzie nadrzędną zasadą totalniackiej etyki, estetyki i polityki jest "nasizm" i "precz z kurduplem", tam totalniacy nie cofną się przed żadnym obrzydlistwem.