Mieliśmy więc popisowe "granie trumnami". Najpierw p.o. kandydata wybrał się w obstawie kamer i mikrofonów na grób Lecha Kaczyńskiego (brat śp. prezydenta udając się tam w dniu urodzin zachował dyskrecję), a potem jeszcze bardziej demonstracyjnie udał się na grób Barbary Blidy. Choć sejmowa komisja, powołana w tym celu, mimo prawie trzech lat starań nie zdołała powiązać jej samobójstwa z politykami PiS, a podległa rządowi ABW, kierowana już od dawna przez byłego członka władz PO stanowczo odrzuca roszczenia wdowca o odszkodowanie i jak na razie wygrywa z nim w sądzie - tragiczna śmierć byłej minister stała się osią wyborczej propagandy. Mieliśmy eksplozję agresji wobec mediów i dziennikarzy - Bronisław Komorowski rozpoczął debatę prezydencką od strofowania Joanny Lichockiej, za to, że ośmieliła się zadać pytanie, na które trudno mu było odpowiedzieć, a Donald Tusk spory passus w bardzo agresywnym wywiadzie dla "Polityki" poświęcił atakom na nieżyczliwych PO dziennikarzy, przypisując swe niepowodzenia ich wrogiej propagandzie. O Stefanie Niesiołowskim, który już na żaden temat nie umie się wypowiedzieć nie wycierając sobie gęby Pospieszalskim, Wildsteinem czy mną nie chcę mówić, bo o nim powinni się wypowiadać psychiatrzy, a nie dziennikarze. O Janinie Paradowskiej czy Grzegorzu Miecugowie, którzy wściekłość i frustrację po przegranej przez ich kandydata debacie wyładowywali na Joannie Lichockiej obrzucając ją oszczerstwami też nie chcę mówić, bo w końcu co w tym dziwnego, że myśliwy ma swoją nagonkę? Mieliśmy plucie na Martę Kaczyńską (niewiarygodna, rozwódka, nieszczerze nosząca żałobę po rodzicach, za śmierć których dostała kupę kasy) i chorą Jadwigę Kaczyńską (za dużo czasu spędza Jarosław przy jej łóżku). Odpowiednikiem "dziadka w Wehrmachcie" stały się zaś ataki na nieżyjącego już ojca braci Kaczyńskich, oparte na sugestii, że skoro były AK-owiec w PRL nie był prześladowany, to musiał kapować. O atakach ad personam na samego Kaczyńskiego szkoda by wspominać, gdyby nie fakt, że dwudziestominutowy bluzg w formie przemówienia, wyręczając Niesiołowskich, Palikotów i innych Kutzów, poświęcił mu sam Najmiłościwszy. Następnego dnia zaś Komorowski na oczach całej Polski obłudnie sunął do groźnego psychopaty opętanego żądzą władzy z wyciągniętą do piątki łapką. Mieliśmy też zaangażowanie prokuratur. Choć "odpolitycznione", wyczuły właściwy moment na przebudzenie po wieloletnich, jałowych śledztwach i postawienie zarzutów byłemu ministrowi PiS i znanej opozycyjnej dziennikarce. I jakby tego było mało, niezależna prokuratura rzeszowska przypadkiem przyśpieszyła śledztwo przeciw byłemu szefowi CBA (pierwotnie, też przypadkiem, zaplanowane do sierpnia) tak, by zdążyć zapowiedzieć postawienie mu zarzutów tuż przed zapadnięciem ciszy wyborczej. Żeby w tej wyborczej ciszy miała "Wyborcza" o czym trąbić, tak, jak przed I turą trąbiła o Blidzie, choć, jako żywo, nie było w tej sprawie żadnego nowego "niusa". Mieliśmy także zalew populizmu i nieodpowiedzialnych obietnic. W ostatnich dniach kampanii rząd codziennie informował o planach zwiększenia wydatków - na strukturalną pomoc dla "Polski B", której nie ma, na podwyżki pensji w budżetówce, na renty i emerytury. PO gorliwie zaparła się wszystkich swoich wolnorynkowych deklaracji, potępiła pryncypialnie prywatyzację, do podkreślenia, iż wycofuje się ze swych planów co do służby zdrowia używając nawet sądu. Tusk rozesłał do mundurowych specjalny list z obietnicami, nawiasem mówiąc, sprzecznymi z programem swej partii (teraz już wiedzą, dlaczego zabierano im grzałki i papier toaletowy - trzeba było zaoszczędzić na znaczki). A Komorowski, na uwagę, że w I debacie powiedział nieprawdę, twierdząc, iż pensje nauczycieli wzrosły o 30 procent, odparł, iż wzrosną o jeszcze więcej (w tej z kolei sprawie list do nauczycieli rozesłała minister Hall). Aha, p. o. kandydata dorzucił jeszcze hojną ręką ulgi na bilety dla studentów. Mieliśmy też straszenie Zachodem - konkretnie, Anglikami, którzy chcą odebrać polskim rolnikom dotacji - i kompromitujące nas przed Europą ataki na premiera Wielkiej Brytanii. Nie zapomniała też władza o tym, co u prezesa PiS było jakoby najgorsze i najbardziej niewybaczalne - o dzieleniu i antagonizowaniu Polaków. Nie ma Polski A i Polski B, Polska jest tylko jedna, jak zapewnił Komorowski. Ale dzieli się, jak objaśniał szef jego kampanii, na Polskę jasną, tolerancyjną i otwartą, która głosuje na PO, i Polskę ciemną, zawistną, głosującą na PiS (czyli po prostu "bydło", mówiąc Bartoszewskim). Kaczyńskiemu zarzucała i zarzuca Platforma, że jeśli wygra, będzie prezydentem PiS. A Komorowski, jak twierdzi, będzie prezydentem bynajmniej nie PO, ale "narodowej zgody" (Komorowskiego z Tuskiem). Prezydentem wszystkich Polaków. Wszystkich, oczywiście, z wyjątkiem tych 7-8 milionów, które głosowały na PiS i Lecha Kaczyńskiego w 2005 i 2007, a teraz, w I turze, na Jarosława. Te miliony "starszych, niewykształconych i z małych ośrodków" mają wymrzeć jak dinozaury. Innej możliwości władza ani popierające ją salony nie widzą. Gdyby traktować poważnie to, co mówi Platforma i wspierający ją celebryci intelektu, to już sam ten fakt wystarcza, by przekonać, że dla Polski lepsza będzie wygrana Kaczyńskiego niż monopol władzy PO. Jeśli rzeczywiście czekają nas jakieś "dobre zmiany" i wielkie reformy, to nie da się do nich przekonać społeczeństwa, w którym te 7 - 8 milionów aktywnych obywateli zostanie całkowicie wykluczone z życia publicznego i pozbawione swej reprezentacji w polityce. Każdy socjolog przyzna, że taka bomba będzie musiała prędzej czy później rozsadzić każde reformy. Że zgoda pomiędzy premierem Tuskiem a prezydentem Komorowskim to nie żadna zgoda narodowa, tylko zgoda wewnątrz PO, i to zgoda szefa z podwładnym. Gdyby poważnie traktować reformatorskie zapędy PO, to każdy ekspert przyzna, że szansa stworzenia społecznego poparcia dla reform będzie istnieć tylko wtedy, gdy zgodzą się co do nich premier Tusk z prezydentem Kaczyńskim. Gdyby poważnie? Ale czy ludzi, którzy po takiej kampanii wciąż wspierają beznadziejnego kandydata tylko dlatego, że "powstrzyma Kaczyńskiego i powrót IV RP" można traktować poważnie? Ech... Idźcie Państwo na wybory. Zmieńcie Polskę. Rafał A. Ziemkiewicz