Brak pieniędzy na teatry i inne instytucje też jest siłą wyższą. Zabrakło, co zrobić. Żałujemy, współczujemy, apelujemy o pomoc. To straszne, że Warlikowski czy Jarzyna będą musieli wyjeżdżać za chlebem za granicę. Trzeba coś zrobić. Tak, bez wątpienia trzeba. Uprzejmie prosimy naszych przyjaciół o pomoc, jeśli to możliwe. Ale mowy nie ma, żeby wskazano oskarżycielskim palcem winnego śmierci klinicznej, w jakiej się instytucje kulturalne znajdują już od dłuższego czasu, i w jaką coraz głębiej się obsuwają. Jeśli już, nieśmiałe oskarżenia wyczerpują się na poziomie samorządu, a i to pod warunkiem, że nie jest zdominowany przez PO i kierowany przez jedną z pretorianek Donalda "mając 300 miliardów z Unii" Tuska. Ale nawet jeśli winą obciążyć da się PSL, nie do pomyślenia są żadne złośliwości, szyderstwa. Co najwyżej bardzo wyważone w tonie ubolewania. W końcu nie wytrzymał reżyser Grzegorz Jarzyna, od lat wielu pieszczoch salonów. Musiały mu te słowa stać kością w gardle, ale jakoś je wykrztusił. Musiały one być równie trudne do zaakceptowania dla gazety, której udzielił wywiadu, ale jakoś je przepuściła. Co prawda, bodajże tylko w lokalnym, stołecznym dodatku. Te straszne słowa, w skrócie, brzmiały tak: jak Lech Kaczyński był prezydentem Warszawy, to na kulturę pieniędzy nie żałował. Radnym PiS mogła się nie podobać ta czy inna "artystyczna" prowokacja, ale w takich razach protestowali za pomocą rezolucji. Natomiast nie do pomyślenia było, żeby teatrom obcinać finansowanie. Tymczasem ekipa pani Gronkiewicz Waltz z roku na rok systematycznie cięła aż do kości, aż do sytuacji obecnej, kiedy jego teatr, mimo wszystkich spływających nań honorów, po prostu nie jest już w stanie funkcjonować! Ach! Jakaż głęboka gorycz przebiła ze słów Jarzyny (a i parę innych osobistości artystycznego półświatka, jakby zachęconych, pozwoliło sobie na podobne bluźniercze utyskiwania na rządzącą Partię)! A mnie się chce śmiać do rozpuku i krzyczeć: a dobrze wam, obłudni frajerzy! Bo ja jeszcze pamiętam, jak gorliwie całe to towarzystwo łasiło się do "Tusku musisz". Jak zajadle, jeden pajac przez drugiego, deklamowało o "dusznej atmosferze", o tym, jak się w tej dusznej atmosferze duszą i czują nieszczęśliwi, jak się boją świateł jadącego za nimi samochodu, i każdego pukania do drzwi, zwłaszcza nad ranem... Pamiętacie jeszcze?To teraz pod stół, odszczekiwać, albo, z przeproszeniem - morda w kubeł! Pamiętam, jakim ostracyzmem i pogardą otoczyło "środowisko" jedną z najwybitniejszych polskich aktorek, ile przykrości starało się jej na każdym kroku wyrządzić, kiedy pojawiła się w komitecie honorowym Jarosława Kaczyńskiego w ostatniej kampanii prezydenckiej. Pamiętam - i mam nadzieję, że Państwo też - jaką histerię urządziły "środowiska kulturalne" w obronie Gombrowicza, którego nikt bynajmniej nie zakazywał. Jaki happening odstawiły, krzycząc o cenzurze, inkwizycji, o hitlerowcach palących książki, o śmiertelnych ranach zadawanych polskiej kulturze przez rządzących ciemniaków! Pamiętam jakąś krakowską księgarnię, która trafiła na pierwszą stronę "Wyborczej", bo urządziła wystawkę z "Trans Atlantykiem" jako książką zakazaną, którą właśnie jest ostatnia okazja kupić, i utytułowanych pajaców, zatrudnionych wtedy przez TVN 24, Tok FM i inne szczekaczki salonu do "obrony" kultury narodowej przed Giertychem! Cała ta histeria urządzona została dlatego, że "Trans Atlantyk" przesunięto z listy szkolnych lektur obowiązkowych na listę lektur uzupełniających. A dziś, po pięciu latach rządów "Tusku musisz", "Trans Atlantyku" nie ma już ani na jednej liście, ani na drugiej. Pani Hall usunęła z listy lektur obowiązkowych nawet "Ferydurke". I co, odezwał się wtedy bodaj jeden pajac, zaprotestował? To symboliczne. Naprawdę. Artystyczny półświatek z nienawiści do Kaczyńskich, żoliborskich inteligentów, ludzi obeznanych doskonale z naszą i europejską kulturą, z którymi w każdej chwili porozmawiać można było zajmująco o poezji Herberta, Conradzie czy flamandzkim malarstwie, duszą i ciałem oddał się poprzebieranym w kosztowne garnitury dresiarzom. Osobnikom, których w życiu nigdy nie widziano w teatrze czy filharmonii, którzy swe metafizyczne potrzeby zaspokajają na boisku. Na dodatek: cynicznym do bólu. Kiedy banda utytułowanych pajaców zwróciła się do swego ukochanego "Tusku musisz" z petycją, podpisaną przez wszystkich Fiutów, Janionowe i inne "autorytety" salonu, o ratowanie Państwowego Instytutu Wydawniczego, pamiętacie Państwo, co ten zrobił? Też się podpisał, demonstracyjnie, i oddał petycję jej autorom. Nie wiem, czy zaśmiał im się przy tym w oczy, ale mógł w nie nawet plunąć - wydudkane w ten sposób towarzystwo bowiem grzecznie tę swoją petycję zabrało i sobie poszło. PIW dogorywa, a autorytety, które z taką zajadłością obszczekiwały poprzedni rząd, zarzucając mu "mordowanie kultury", uprzejmie się z tym pogodziły. To też symboliczne. Naprawdę. Rzecz już nawet nie w tym, że tak wiernym lizaniem Platformy po d... dłoniach, chciałem napisać, i jeszcze wierniejszym warczeniem i kąsaniem PiS, nie zasłużyli sobie artyści na bodaj malutki ochłapek z pańskiego stołu. Rzecz w tym, z kim przegrali. Z kibicami. Bo dlaczego pani Gronkiewicz-Waltz zabrała warszawskim teatrom ostatnie grosze, podtrzymujące jeszcze ich marną wegetację? Powiedziała to otwarcie - na "strefy kibica". Tu jest gwóźdź do sprawy. I bynajmniej nie wynika takie ustawienie priorytetów z osobistych upodobań pana premiera, ani biegających za nim po boisku lizusów. Takie ustawienie priorytetów wynika z racjonalnego rachunku, kto jest dla tej władzy ważny. "Środowiska kulturalne"? W najmniejszym stopniu. Po pierwsze, jaka jest ich siła przy urnach wyborczych, co mogą jeszcze władzy dać, czego jej dotąd nie dali? A po drugie - jak się nawet obrażą, to co zrobią? Pójdą do Kaczora? Najwyżej do Palikota, a to na jedno wyjdzie. Dla tej władzy najważniejsi są tzw. młodzi, wykształceni, z wielkich miast. Czyli, biorąc rzecz en mass, głównie produkt nowego awansu społecznego, dokonującego się w III RP przez masową migrację ze wsi i małych miasteczek do Warszawy i kilku innych dużych miast. A to są w swej masie ludzie, którzy wypełniają sale kinowe na "Ciachu" czy "Wyjeździe integracyjnym", i tego rodzaju kultura w zupełności im wystarcza. Oni nie potrzebują żadnych awangardowych teatrów, nawet gdyby rzeczywiście niosły one ze sobą jakieś wartości, a nie polegały tylko na bieganiu po scenie z gołą de. Oni potrzebują tylko dowartościowania, że "fajni som", nowocześni i europejscy. Szczerze mówiąc, im będą głupsi i bardziej w tej głupocie przekonani o swej wyższości nad "moherami", tym dla władzy lepiej - co władza doskonale wie i dlatego rękami kolejnych "ministrzyc" niszczy do imentu polską oświatę. I dla tego swojego wyborczego wojska musi władza urządzać nie koncerty czy sztuki teatralne, ale igrzyska. I mówić mu, ustami lizusów, że zawody w piłce kopanej to największe dla Polski wydarzenie od czasów Zjazdu Gnieźnieńskiego w roku 1000! I na to musi być kasa, nie na jakąś tam "kulturę i sztukę". Tzw. intelektualiści potrzebni byli Tuskowi tylko po to, aby ów produkt awansu rozgrzeszyć z kompleksów, przekonać, że nie musi się wstydzić, że jest, jaki jest, bo byle tylko był przeciwko "Polsce czarnosecinnej", "moherowej", to już jest fajny. Zrobiły to już i więcej potrzebne nie są. No, odpali się Wajdzie na filmową hagiografię Wałęsy, bo to się jeszcze w propagandzie przyda. A jak się artystom nie podoba, to ich problem. Zrobiliście swoje, współtworzyliście nimb tej bandy drobnych cwaniaczków i barbarzyńców jako władzy na poziomie, europejskiej, dystyngowanej, godnej szacunku - a teraz poszli won. Albo, jeśli chcecie być konsekwentni - łapać za wuwuzele, malować sobie artystyczne gęby w stadionowe kolory, i dymać na mecz. Może wtedy udobruchany premier rzuci wam łaskawie z loży honorowej parę srebrników. Oczywiście, jeśli cokolwiek mu zostanie po zaspokojeniu potrzeb wszystkich swoich kolesiów, ich kolesiów i kolesiów ich kolesiów. Nie sądźcie Państwo, że upadek instytucji kulturalnych mnie cieszy. Akurat w wypadku pana Jarzyny czy Warlikowskiego martwię się najmniej. Dużo gorzej, że niszczone są instytucje zasłużone, ważne, dające dotąd kontakt z klasyką - takie jak zarzynana w tej chwili tępą brzytwą Warszawska Opera Kameralna. Że polityka barbarzyńców z PO skazuje nas w sferze kultury wyłącznie już na to, co zechcą nam zasponsorować fundacje niemieckie i Unia Europejska. A co oni są gotowi sponsorować, wiadomo - sztukę polegającą na perswadowaniu Polakom, że są plemieniem antysemickiej ciemnoty, która powinna się siebie samej wstydzić i jak najszybciej się wynaradawiać lub zdychać, względnie artyzmy polegające na publicznym wtykaniu przez jednego pana drugiemu wibratora w zadek. To naprawdę nie jest wesołe. Ale w tej niewesołej sytuacji drobnym, wiem, że żałosnym, ale cóż - jedynym pocieszeniem jest ta odrobina schadenfreude, że najgorliwsze lizusy Tuska tak właśnie zostały przez niego potraktowane. I, jak to się mawia w sferach społecznych, z których pochodzę: pies im mordę lizał. Rafał Ziemkiewicz