Zrobiłem małą sondę wśród bliższych i dalszych znajomych i okazało się, że podobne przypadki miało bardzo wielu. Jeden na przykład złożył w banku wniosek o kredyt i natychmiast zasypany został ofertami różnych pożyczek niby to bardziej korzystnych, inny nie mógł się opędzić od natrętnych akwizytorów po tym, jak uzyskał odszkodowanie. W krajach zachodnich tajemnica bankowa uchodzi za świętszą od sekretów wojskowych czy rządowych. U nas byle facio może sobie dorobić do pensyjki, wynosząc poufne dane. Podaję ten drobny przykład, nie wątpiąc, że każdy z Państwa, jeśli uważnie się rozejrzy dokoła, znajdzie wiele podobnych dowodów, że nasza sfera publiczna dosłownie rozłazi się w szwach. Fakt, że utrzymujemy różne nadzory bankowe, inspektoraty ochrony danych osobowych, dziewięć służb specjalnych i bodaj czterdzieści siedem (nie aktualizowałem tej wiedzy od kilkunastu miesięcy, być może jest ich już znacznie więcej) instytucji kontrolnych, w najmniejszym stopniu niczemu nie zapobiega. Przeciwnie, owa mnogość służb i kontroli czyni je niemożliwymi do nadzorowania i bardzo łatwymi w wykorzystywaniu do prywatnych celów. Chcesz sobie kogoś popodsłuchiwać? No proste - wypiszą byle jaką podkładkę i sobie podsłuchają. Potem się te podsłuchy zgubią, albo nie zgubią. Jak masz znajomego albo twój znajomy ma znajomego, załatwi się w minutę osiem. Bruździ ci konkurencja? Jak znasz kogoś w inspekcji, skarbówce albo prokuraturze, załatwią ci to bez problemu - zgnoją gościa stuprocentowo. Pod najbzdurniejszym zarzutem, bo co tam, gdy po pięciu latach jakaś instancja sądowa uzna, że oskarżenia nie trzymały się kupy? Pójdzie frajer do Strasburga? Niech idzie, odszkodowania, jakby co, wypłacają podatnicy. W parapaństwie, którym stała się III RP, można się sadzić na każdy przekręt, bo zasadniczo nic za to nie grozi. "Dziennik Gazeta Prawna" na okoliczność sprawy Marcina P. zebrał niedawno statystyki dotyczące orzekania w Polsce kar w zawieszeniu. Ze statystyk tych wynika jasno, że aby za czyn mniejszego kalibru niż morderstwo, a już zwłaszcza o tak znikomej szkodliwości społecznej, jak nadużycia finansowe dostać się do więzienia, trzeba to sobie załatwić przez samego premiera albo jego najbliższe otoczenie. Nawet jeśli ma się już wyrok w zawiasach za jedno przestępstwo, to za drugie, identyczne, sąd III RP też orzeknie zawiasy, i nawet nie przydzieli kuratora. Z kolei "Gazeta Polska" ruszyła w tym tygodniu temat, o którym każdy dziennikarz wie sporo, ale napisać nie może, bo zdobycie twardych dowodów i przebrnięcie procedur prokuratorskich wymaga tu możliwości na miarę Eliota Nessa i jego "nieprzekupnych" (uporczywie tłumaczonych przez nieuków na "nietykalnych", czyli dokładnie na odwrót). Chodzi o ten przenikający Polskę mechanizm wzajemnych powiązań, nabudowanych na partii rządzącej, ale przerastających wszystkie dziedziny życia. Ręka rękę myje, my ci pomagamy, ty pomagasz nam. My ci załatwiamy pracę, unijną dotację, zamówienie publiczne, pracę zleconą - a ty odpalasz zwyczajową działkę tytułem wdzięczności. Od jednego zobowiązanego do drugiego krąży skarbnik z czarną walizeczką, a potem przynosi tę walizeczkę do lokalnego bossa, pana posła, pana ministra, pana mecenasa (już dawno pisałem, że wedle mego dziennikarskiego rozeznania, mafijnych "ojców chrzestnych" szukać trzeba głównie w środowiskach sędziów, prokuratorów i w palestrze - politycy, policjanci i służby to raczej wykonawcy). Ot, taki Miro nawet się ponoć publicznie żalił, że znosił Tuskowi pieniądze walizkami, a ten teraz udaje, że go nie zna... Nie do końca zgadzam się z autorami gazety, którzy czytają to wszystko przez klucz partyjny. Oczywiście, sytuacja władzy monopartii fantastycznie umafijnieniu sprzyja. W jakiś sposób analogiczne to jest do sytuacji Włoch, gdzie rozkwit mafii korzystał z faktu, iż po wojnie rządząca chadecja mogła sobie pozwolić na wszystko, bo jedyną realną alternatywą wyborczą dla niej była partia komunistyczna. Ale mafijność III RP jest oczywiście starsza od Tuska - on jest tylko jednym z objawów nowotworu, a nie jego przyczyną. Facetem, który się załapał, bo w przeciwieństwie do Kaczyńskiego nie miał żadnej Wizji, żadnej Misji - miał tylko Projekt, polegający na tym, żeby się dobrze ustawić. I ustawił się jako patron wszystkich tych rozrastających się dynamicznie w dół i na boki układów mafijnych - czy, jak kto chce, paramafijnych, bo w końcu, przyznajmy uczciwie, w porównaniu z cosa nostrą czy n'draghettą nasi cwaniacy są milusi, tylko doją, a mordują naprawdę rzadko. No, chyba że ktoś jest tak nieuprzejmy, że nie chce się powiesić sam. W znakomitej historii transformacji ustrojowej, która przyniosła Polsce ostatecznie taki właśnie efekt, czyli w "Reglamentowanej Rewolucji" Dudka jest opisana taka piękna scena, jak u schyłku "prylu" towarzysz generał Jaruzelski miotał gromy na głowy swych podwładnych, dowiedziawszy się o nadużyciach w partyjnej spółdzielni "Młoda Gwardia". Nie do przyjęcia! Hańba! Co za zgnilizna! Nie będziemy tolerować! Wypalimy gorącym żelazem - a mówił to wszystko do ludzi jeden w drugiego umoczonych w tę "hańbę", nachapanych na niej i po to tylko przecież potrzebujących Jaruzelskiego. Tak jak nie umiem rozstrzygnąć czy ostatni gensek był wtedy tak cyniczny, czy tak głupi, tak nie mam tej samej pewności co do Tuska. Tak samo od czasu do czasu sroży się demonstracyjnie na swoją partię, że "ja wam tu dam" korupcję, nepotyzm czy inne nadużycia, "niech się nikt nie waży" - jakby nie wiedział, że tylko na tym opiera się jego władza. Jaki ma to wszystko związek z dziurawością banków, powszechnością nielegalnego handlu danymi osobowymi, od których zacząłem ten felietonik? Związek, mówiąc mądrze, przyczynowo-skutkowy. Wspólnym mianownikiem wszystkich sitw, koterii, mafii i kamaryl, mrowiących się w Polsce, jest to, że dzień po dniu likwidują one na wszystkich szczeblach wszelkie normy, zasady i mechanizmy obronne państwa. Z punktu widzenia prostego obywatela efekt tej niekontrolowanej ekspansji nowotworu jest taki, że wszystko da się załatwić, ale nic się nie da zrobić. Czego się tkniesz - nie działa. Ale jak pokombinujesz i znajdziesz dojście, to się uda. I najsmutniejsze jest to, że wszystko to stało się za szerokim społecznym przyzwoleniem, siłą bezwładu i bezmyślności. Nie żeby ktoś chciał żyć w takim parszywym państwie-nie-państwie, którego żadne otrzymane od Unii czy pożyczone miliardy nie są w stanie poprawić, skutkują tylko wepchnięciem w tym głębsze długi i tym gorszym w przyszłości cywilizacyjnym załamaniem. Nikt nie chciał, ale tak wyszło. Bo jak idzie przeżyć, to po co zmieniać, po co podskakiwać, bo w końcu lepszy mafioso od nawiedzonego inkwizytora... Wleźć w bagno było łatwo i nawet przyjemnie. Z wyjściem trudniej. Rafał Ziemkiewicz