Przez ćwierć wieku walono nas po łbach dziejową koniecznością budowy kapitalizmu. Wszystko, co się dzieje, dziać się musi, albowiem obiektywne prawa historii wykazały niezbicie wyższość prywatnego nad państwowym - i tą drogą musimy podążać, żeby dogonić świat. A kto ma jakieś wąty, ten jest elementem zacofanym i ciemnym. I co z tego, że komuniści kradną na potęgę? Że te nowe fortuny nie biorą się z przedsiębiorczości, tylko z szabrowania masy upadłościowej po peerelu, z układów i podwieszeń? I co, że uczciwi frajerzy zostali wyślizgani do czysta, a niemoralni cwaniacy się nachapali? Trudno, pierwszy milion trzeba ukraść, w Ameryce też tak kiedyś było. Nie zmyślam - streszczam, proszę sprawdzić, że naprawdę wiernie, ogólny ton publicystyki "Gazety Wyborczej" i mediów przy niej afiliowanych. Z gorliwością neofitów - bo przecież do momentu ogłoszenia Planu Balcerowicza byli zajadłymi zwolennikami "sprawiedliwości społecznej" - uciszali oni wszystkich protestujących przeciwko uwłaszczeniu nomenklatury, opanowywaniu wielkiego biznesu przez służby i ich agentury, przekrętom i przeciwko rozmaitym niesprawiedliwościom, jakie się działy. I zawsze uciszali ich tym przećwiczonym w młodych zetempowskich latach argumentem historycznej nieuchronności. Trudno, trzeba zbudować kapitalizm, tylko prywatna własność i wolny rynek są skuteczne! Gdzie drwa rąbią, muszą wióry lecieć! Czyli też, bardziej z amerykańska - nie da się zrobić omleta bez potłuczenia jajek! Tak długo nam to wmawiano, że aż w ten kapitalizm uwierzyliśmy. Jak ten biedny Żyd-domokrążca, któremu w domu bogaczy zapachniała drożdżowa babka i postanowił sobie taką zrobić - wszyscy żart znają, ale przypomnę, że jego bohater wziął od kucharki przepis, ale pożałował masła, więc zastąpił je gęsim smalcem, zamiast pszennej mąki dał żytnią, pożałował jajek, z braku piecyka upiekł to jako placek na popiele, a gdy w końcu spróbował, nie mógł się nadziwić, że bogacze jedzą takie świństwo. I my się też nadziwić nie mogliśmy przez ćwierć wieku, że mamy kapitalizm, a jakoś do Zachodu wciąż nam daleko. Aż tu nieoczekiwanie wiatr się zmienił. Pan Jan Krzysztof Bielecki, który jako premier rozpoczął masową wyprzedaż polskich banków w ręce "prywatne", czyli wielkich bankowych korporacji zachodnich - odkrył poniewczasie, że jednak dla gospodarki byłoby dobrze, gdyby Polska miała chociaż jeden duży, państwowy bank. I nawet uruchomił pewne starania o odkupienie jednego z wyprzedanych banków, jak przetrzeźwiały alkoholik starający się odzyskać jakąś pojedynczą łyżkę z przepuszczonych na wódkę rodzinnych sreber. Niestety, nie udało się. A potem już poszło. Emerytury? Żadne prywatne fundusze nie zagwarantują ich tak dobrze, jak państwo - oddawajcie, wredni prywaciarze, dziaćki, z powrotem do zusowskiej kasy! Podręcznik? Na podręcznikach nie powinni zarabiać jacyś prywaciarze, podręczniki lepiej przygotuje i wydrukuje państwo. Tak samo, jak państwo nie pozwoli, żeby jacyś prywaciarze zarabiali na uczeni angielskiego czy rytmiki dzieci w przedszkolach. Państwo samo dzieciom zapewni, a jak nie zapewni, to lepiej, żeby dzieci się nie uczyły - po co zresztą, jak się wyuczoną to jeszcze będą za mądre i wyrosną na wyborców PiS albo czegoś jeszcze gorszego. Teraz, w tle afery taśmowej, dowiadujemy się o przejmowaniu przez państwo handlu węglem. Po co prywatny hurt cennego paliwa, po co rynek, na którym zarabiają jacyś prywaciarze, jakiś Falenta czy inny? Państwowe Składy Węgla - to brzmi! Jak, nie przymierzając, Państwowy Bank Zbożowy Nikodema Dyzmy. Ciekawe swoją drogą: Milton Friedman powiedział, że państwo powinno się zajmować tylko trzema rzeczami: wojskiem, bezpieczeństwem wewnętrznym i budową dróg. Na stan naszego bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego spuśćmy zasłonę milczenia, powiedzmy, że państwo jakoś tam się nimi zajmuje, choć niektóre prerogatywy - z podsłuchami na czele - najwyraźniej uległy "dzikiej prywatyzacji". Ale dróg budować nigdy nawet nie próbowało, zostawiając to np. panu Kulczykowi. Ciekawe, czy Kulczyk będzie kolejnym po Falencie "tłustym misiem", któremu zechce władza wpływy odebrać, czy będzie umiał lepiej od tamtego ją od takich planów odwieść? Mniejsza. Jak widzicie, doktryna "państwowe złe, prywatne dobre" zastąpiona została, niczym w "Folwarku Zwierzęcym" Orwella modyfikacją "prywatne dobre, państwowe lepsze". Dwie rzeczy trzeba więc zaznaczyć wyraźnie. Po pierwsze - to nieprawda. Z wyjątkiem paru ściśle określonych dziedzin, państwo jest zwykle gorszym gospodarzem, niż właściciel prywatny. To się nie zmienia, doświadczenie reagonomiki i thatcheryzmu pozostaje aktualne. Jeśli gospodarką rządzą reguły rynkowe, oczywiście, a nie kolesie pousadzani na stołkach i zbrojni w dekrety czy rozporządzenia. Państwo zbudowało nam Stadion Narodowy, buduje Gazoport, kupuje Pendolino - jest wiele przykładów jego skuteczności. Po drugie, tam, gdzie państwowe ma sens, ma go tylko wtedy, gdy to państwo jest pod kontrolą obywateli. A III RP nie jest. III RP jest państwem bezradnym, bezsilnym, toczonym przez zmowy, sitwy i układy. Tak zostało zaprojektowane 25 lat temu, celowo, by nie mogło przeszkodzić silnym grupom interesów w realizacji ich gangsterskich celów. I przez te 25 lat podlegało stałej erozji, aż doszło do stanu, gdy niewiele się już da zeń wydoić metodą zamieniania państwowego w prywatne. Gdy kolejni kolesie, chcąc dorównać poprzednikom, muszą raczej odwrotnie - zwiększyć pulę państwową. Ale nie dlatego, że ich przyparła troska o wspólne dobro, tylko dlatego, że to państwo jest tak naprawdę ich własnością. Ich folwarkiem, na którym, dokładnie tak jak nomenklatura w PRL, robią co chcę i doją jak chcą. Bo państwo - to konkretne, III RP - to nie my, państwo to Oni. Na tośmy, gdyby kto pytał, przez ćwierć wieku znosili bóle ustrojowej transformacji, będącej, jak się okazuje, najeżoną przeciwnościami, krętą drogą od socjalizmu do socjalizmu.Rafał Ziemkiewicz