Nieodparcie przypomina mi się schyłek PRL, kiedy inflacja doszła do wartości trzycyfrowych, przemysł definitywnie stanął, handel padł, a poziom życia spadł na zbity pysk. Co wtedy zrobili komuniści? Sprowokowali spór o dopuszczalność aborcji, który z różnym natężeniem trwa do dziś. Dokładnie z tej samej przyczyny zmienił w ostatnich miesiącach strategię Tusk. Dotąd starał się zachowywać w sprawach obyczajowych pozycje zdroworozsądkowe, zdystansowane, bo takie właśnie podejście preferuje zdecydowana większość Polaków. Parę miesięcy temu porzucił je, stając się nagle heroldem obyczajowej rewolucji, od dawna postulowanej przez lewicowe media i krzykliwe organizacje, silne nie poparciem społecznym, ale obfitością dotacji z polskiego i europejskiego budżetu. Najpierw atak na Kościół z hasłem podatku zamiast tacy, potem rozpętanie afery wokół in vitro, forowanie eurodyrektywy poddającej rodziny policyjnej inwigilacji pod pozorem walki z przemocą wobec kobiet, a teraz legalizacja konkubinatów. Dla każdego, kto zadaje sobie trud dowiadywania się, co się dzieje w kraju, jest oczywiste, że te ideologiczne wojenki mają odwracać uwagę Polaków od kolejnych katastrof powodowanych przez rządzących nieudaczników. Jest i druga przyczyna - im więcej pojawia się powodów, dla których Tusk powinien zakończyć karierę w zakratowanym pomieszczeniu, tym bardziej potrzebny mu jest immunitet unijnej posady. Wszystko wskazuje na to, że załatwienie mu takiej jest obecnie jedynym poważnie traktowanym zadaniem polskiej dyplomacji. Jeśli wierzyć tzw. dobrze poinformowanym źródłom, pan premier jest przekonywany, że sprawa jest prawie pewna - w europarlamencie pojawił się projekt, by frakcje szły do wyborów z wcześniej ogłoszonymi kandydatami na szefa eurokomisji, i to właśnie Tuskowi obiecano, że zostanie przed wyborami kandydatem EPL. Oczywiście, jeśli będzie się zachowywał jak na takiego kandydata przystoi. A że Unia im bardziej sobie nie radzi z poważnymi sprawami, tym bardziej odpływa w parytety, homopromocje i usuwanie z czytanek Murzynka Bambo, transmitowanie jej obsesji jest skutecznym sposobem, by na unijnych salonach zapunktować. Przeniesienie sporów ze spraw ważnych na tematy zastępcze niesie jeszcze jeden korzystny dla władzy skutek. Pozwala uruchomić starą jak świat grę w dobrego i złego policjanta, przerobioną na grę w dobrego i złego platformersa. Czyli w kontrapunkcie do wszczynającego ideologiczne wojenki Donka ustawić umiarkowanego Bronka, który weźmie na siebie zadanie odgrywania tego "zdroworozsądkowego" ośrodka władzy, ogólnikowo powtarzającego, że niby tak, ale nie, w każdym razie nie tak i teraz, chociaż w ogóle to coś by trzeba. Ten podział pracy widzimy też na przykład w kwestii przystąpienia do wspólnej waluty (pomysł mniej więcej taki, jakby wydać oszczędności całego życia na zakup apartamentu w wieżowcu, który właśnie zaczyna się walić). Tusk gra przed Unią rolę tego, który robi, co może, by nas tam wciągnąć jak najszybciej, a Komorowski przed Polakami rolę tego, który te niewczesne zapędy opóźnia. Może się ktoś żachnie, że sprawę uregulowania statusu prawnego związków homoseksualnych uważam za temat zastępczy. Otóż w tym właśnie rzecz, że w całym tym zamieszaniu nie o homoseksualistów chodzi. Wbrew temu, co w kółko powtarzają wiodące media, wbrew histerii sekty z Czerskiej i afiliowanych przy niej "autorytetów". Problemem nie jest przyznanie homoseksualistom tych kilku cywilnoprawnych udogodnień, których potrzebują. Przy odrobienie dobrej woli można było uregulować dolegliwe dla tej grupy obywateli sprawy już dawno, bez rujnowania istniejącego systemu prawnego i bez zrównywania związków homoseksualnych z małżeństwami. Tylko że tak naprawdę nikomu na tym nie zależy. Prawica generalnie problemu nie zauważa i nie rozumie, a lewicę homoseksualiści interesują tylko jako nowy proletariat, taran obyczajowej rewolucji, która ma zniszczyć Kościół, patriarchat, rodzinę i w ogóle wywrócić świat do góry nogami. Homoseksualista, by tak rzec, normalny, spokojnie żyjący sobie i pracujący w społeczeństwie, traktujący swe sprawy intymne jako sprawy intymne, jest im potrzebny jak zawiasy w plecach. Potrzebują "gejów", przegiętych ciot, prowokujących na każdym kroku konflikty z "heterykami", z normalną większością. Potrzebują też tego homoseksualiści zawodowi, którzy gdyby nie mieli kogo "bronić", musieliby się zabrać do jakiejś uczciwej roboty. Tym, co stanowiło istotą i haniebną zawartość odrzuconych przez Sejm projektów, było podniesienie do rangi małżeństw konkubinatów heteroseksualnych. To jest właśnie w oczywisty sposób sprzeczne z konstytucją, ze zdrowym rozsądkiem, i, przede wszystkim, z interesem społecznym. Sytuacja, w której istnieją dwa typy związków, małżeństwo i sankcjonowany prawem cywilnym konkubinat, to cofnięcie cywilizacji europejskiej mnie więcej o osiemset lat. A nawet dalej, we wczesnym średniowieczu, kiedy to wskutek nałożenia się praw chrześcijańskiego Rzymu na zwyczajowe prawa plemienne te dwie instytucje współistniały, wytworzono rozmaite protezy pozwalające ograniczyć powodowany przez to prawny chaos. Obecnie ich już o wieków nie ma. Łatwość, z jaką sprawcy całej awantury, od premiera po ostatnie medialne ciury "Agory", przechodzą do porządku dziennego nad tym, że prawną dysfunkcjonalność projektów stwierdza nie tylko minister sprawiedliwości, ale i Sąd Najwyższy (ci, którzy oficjalną opinię przygotowaną przez Biuro Studiów i Analiz SN usiłują zdyskredytować jako "prywatną opinię sędziego Dąbrowskiego" zwyczajnie kłamią) jest jednym z dowodów na to, że w całym tym zamęcie chodziło właśnie wyłącznie o zamęt. Bo po cóż by innego pchać kolanem przez legislację ustawę, która i tak musi potem polec w Trybunale? Wydaje się, że bunt Jarosława Gowina nie był uzgodniony i popsuł Tuskowi polityczną układankę. Może minister dostrzegł okazję, by zagrać o swoją pozycję, a może kierował się sumieniem - występuje w przyrodzie coś takiego jak uczciwy polityk, choć być takowym, to jak być niskim koszykarzem, niby można, ale dużo trudniej. Tak czy owak, snucie teorii o rozpadzie w PO uważam za zwykła czczą gadaninę, produkowaną dla samej gadaniny przez całodobowe stacje informacyjne. Zaraz po rzekomym rozłamie PO obroniła jednogłośnie stołek jednego z najbardziej nieudacznych ministrów zdrowia, jakiego widziała III RP, a w tej dziedzinie, zwłaszcza po pani Kopacz, trudno się doprawdy wyróżnić. Tam, gdzie idzie o sprawy naprawdę dla niej ważne - stołki i wpływy - tam PO pozostaje monolitem. Ot, można co najwyżej uaktualnić nieco stary kawał. Na posiedzenie rządu wpada facet z automatem i od progu krzyczy: "Który to Gowin?!" Wszyscy ministrowie i "ministry" odsuwają się, pokazując "Ten, ten!". Na co facet repetuje i składając się do długiej serii woła: "Pan się schyli, panie Jarku!" Rafał Ziemkiewicz