Może ktoś powie, że było to logiczne, zatrudnić do badania wraku i czarnej skrzynki trzymanych przez Putina pod kluczem o setki kilometrów stąd właśnie Pawła Artymowicza - astrofizyka, a więc człowieka z zawodu zajmującego się ciałami odległymi i niedostępnymi. Ale, o ile mi wiadomo, inicjatywa włączenia się w "badanie" tragedii wyszła od niego samego. To on ochotniczo podjął się misji udowadniania, że wersja katastrofy zapodana przez Rosjan jest jedynie słuszną i cała winę za tragedię ponoszą jej ofiary. Doktor Grzegorz Szuladziński - mieszkający w Australii specjalista od inżynierii mechanicznej - opowiedział nawet, że to właśnie Artymowicz dzwonił do niego do Sydney strasznie przejęty sprawą i namawiał, by jako uznany ekspert w tej dziedzinie zabrał głos i dał odpór "tym bredniom", które głoszą o Smoleńsku "pisowcy". Skutek tego telefonu był zresztą nieoczekiwany, bo Szuladziński dał się namówić, ale wyszło mu z wyliczeń, że bredniami jest wersja Anodiny/Millera i stał się jednym z głównych ekspertów komisji Macierewicza. Zostawmy to zresztą - nie o meritum sporu w tej chwili chodzi, tylko o aktywność Artymowicza, który - w przeciwieństwie do prokuratorów wojskowych, majora Laska czy członków jego zespołu - nie musi. On chce. Jego brat - Andrzej, muzykolog, ceniony w branży filmowej technik-dźwiękowiec, który właśnie zdobył medialną sławę prokurując na podstawie osobnego odsłuchu w Moskwie nową, "o 30 proc. lepszą" wersję stenogramów z kokpitu, też wydaje się ożywiany poczuciem misji. Dziwnym trafem jego wersja stenogramu jest skrajnie niekorzystna dla ofiar tragedii, stanowiąc swoiste votum separatum wobec tego, co z zapisów odczytali pozostali członkowie zespołu ekspertów na czele z profesor Demenko. W zasadzie, sens pracy Artymowicza młodszego sprowadził się do odczytania jednego nowego słowa: "piwko". Słowa, które ma ożywić insynuacje o rzekomym pijaństwie na pokładzie tupolewa, i - w zamyśle sprawców przecieku, a może i samego autora "nowych" stenogramów - sprowokować liderów PiS do jakiejś ostrej wypowiedzi, której dałoby się użyć tak, jak w poprzedniej kampanii nieopatrznych słów o Angeli Merkel. Dopiero wiadomość, że dziadek obu panów był działaczem tzw. Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, sądzonym i skazanym z tego tytułu przez sąd wolnej Polski za zdradę, a ojciec w odręcznym życiorysie chlubił się zasługami w walce z "bandami NSZ" (dla Polaków: Żołnierzami Wyklętymi) i pozostał wierny PZPR do samego jej końca, czyni tę gorliwość bardziej zrozumiałą. Przynajmniej dla mnie, jako autora, który o kulturowych korzeniach toczonej przez Polaków postkolonialnej wojny pisze od lat. Wiem, wiem, już słyszę ten oburzony gęg, że lustrowanie rodzin i życiorysów jest brudne i wstrętne (chyba że się to robi po to, by insynuować ojcu Kaczyńskich małżeńską niewierność, wtedy OK), ale nie ma co zakrzykiwać rzeczywistości. Rzeczywistość jest taka, że jak w każdym kraju wyzwolonym po wielu pokoleniach życia pod obcym zaborem i narzuconym przemocą zarządem, nie mogą się u nas pomieścić w jednym państwie dziedzice elity starej, przedwojennej, i nowej, stworzonej przez okupantów. Jak to ujął Bohdan Urbankowski: trzecie pokolenie PPR i UB wciąż walczy z trzecim pokoleniem AK i NSZ. Ta obserwacja nie wyczerpuje przyczyn politycznego i społecznego konfliktu w III RP, bo te są bardziej złożone, ale wyjaśnia emocje, którymi jest on nasycany. Jest łatwo sprawdzalnym faktem, że jeśli przyjrzymy się przodkom najbardziej zaangażowanych szermierzy obu stron polsko-polskiej wojny, to po jednej przeważnie znajdziemy PZPR-owskiego prokuratora, milicjanta, partyjniaka czy ubeka, a po drugiej żołnierza podziemia czy przedwojennego narodowca. A jeśli ktoś chce się upierać, że atmosfera, w której się człowiek wychowywał, poglądy jego rodziców i ich codzienne rozmowy nie mają na niego wpływu, to nie ma zielonego pojęcia o ludzkiej naturze. Dla braci Artymowiczów przeciwstawienie się "pisowcom" - zwalczanie ogólnie pojmowanej "prawicowości", "kruchty" i tak dalej - jest, jak podejrzewam, głębokim moralnym imperatywem. Analogicznie, jak dla profesora Nowaczyka i innych ekspertów Macierewicza jest takim imperatywem walka o prawdę o zamordowaniu przez wrogów Polski prezydenta i patriotycznej elity. Każdy ma swoje wspomnienie wydarzeń sprzed pięciu lat. Ja najmocniej pamiętam Grzegorza Miecugowa z TVN oznajmiającego z lękiem, że wskutek tej katastrofy "podniesie łeb demon polskiego patriotyzmu", szereg idiotek i idiotów wyznających swój strach przed żałobnym tłumem na Krakowskim Przedmieściu i "ludźmi owiniętymi w biało-czerwone flagi", plemienną nienawiść w twarzach platformersów, którzy nawet tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego nie uznali za wystarczający powód do odpuszczenia przygotowanemu mu seansu nienawiści, tyle że zamiast sprzeciwem wobec nadania mu honorowego obywatelstwa, uzasadnili go sprzeciwem wobec pochówku "jakiegoś Warszawiaka" na Wawelu. W mojej pamięci nad wszystkimi innymi emocjami tego czasu dominuje paniczny, niemal namacalny strach tak zwanych elit, że ta tragedia je zmiecie. Że fala współczucia dla ofiar poniesie PiS do wyborczego zwycięstwa i przywróci "IV Rzeczpospolitą". Ten strach kazał politykom PO płaszczyć się przed Rosją, ochoczo wyrzekać się wszystkich możliwości międzynarodowego czy polskiego wpływu na śledztwo, brnąć w kłamliwe zapewnienia, że wszystko jest należycie badane, nawet ziemia przekopywana "na metr w głąb" - a "autorytetom" i mediom pluć gorliwie na nieżyjących, podchwytywać wszystkie wrzutki putinowskiej propagandy i ogłupiać ciemnotę wyznaniami, jak to wszyscy już "rzygają tym Smoleńskiem", bo przecież wszystko już zostało dawno wyjaśnione i jest "najboleściwiej proste". Proszę zwrócić uwagę, że narracje snute przez jednych i drugich to dwa monologi w ogóle się ze sobą nie zazębiające. Jedni skupiają się na podkreślaniu bałaganu i niefrasobliwości w 36 pułku, BOR i organizacji lotu, drudzy na wykazywaniu fałszerstw rosyjskiego śledztwa. Jednym i drugim amunicji nie zabraknie. Loty VIP-ów III RP od lat już urągały wszelkim cywilizowanym zasadom (za co nikt nie poniósł odpowiedzialności, a co poniektórzy zostali nawet po tragedii awansowani), i podobnie "śledztwo" MAK urągało wszelkim cywilizowanym zasadom badania wypadków lotniczych, służąc w oczywisty sposób "zamieceniu" prawdy, a nie jej odkryciu. Ale to, że na przykład ktoś był w kokpicie, choć nie powinien tam być, wcale nie wyklucza zamachu. Przeciwnie, "okazja czyni złodzieja", bajzel wykazany w 36 pułku i VIP-owskich lotach już choćby przez o kilka lat wcześniejszą od tragedii kontrolę NIK stanowił wręcz zachętę do wysłania bezkarnie i za jednym zamachem, par excellence, obu Kaczyńskich (Jarosław zrezygnował z lotu w ostatniej chwili) i całej elity IV RP do piachu. Wykluczyć zamach mogłoby tylko rzetelne zbadanie dowodów, na co Putin nigdy nie da zgody, a Tusk i PO zrobią wszystko, by nikt się tego nie domagał. Z drugiej strony, fakt, że Rosjanie od pierwszej chwili ukrywają prawdę nie oznacza automatycznie, że tą prawdą jest zbrodnia. Kto zna wielkoruskie imperialne zadęcie wie, że Rosjanie wolą być podejrzewani o zbrodnię niż przyznać się do "bardaku i gizdiajstwa", obecnego w każdej dziedzinie funkcjonowania pragnącego straszyć cały świat byłego mocarstwa. Strach przed "powrotem IV RP" i potraktowanie całej tragedii wyłącznie w kategoriach pijaru, sondażowych słupków, szans wyborczych i nade wszystko - szans planowanej kariery w strukturach UE spowodowały, że dziś jesteśmy głęboko, głęboko w ciemnej... i możemy sobie "badać" parówki, puszki albo kopie tego, co ruskie pozwolili nam wedle swego uznania skopiować. Żadnej prawdy z nich nie wyciśniemy. Może powiedzą nam ją kiedyś Amerykanie, Niemcy albo inne mocarstwo, jak uznają, że to w ich interesie - ale też nie będziemy wiedzieli, czy to prawda, czy kolejna dezinformacja dołożona do poprzednich. Smoleńsk stał się trwale jednym z frontów postkolonialnej wojny - identycznej w swej istocie, jak tu kiedyś wyjaśniałem, co krwawa wojna Serbów prawosławnych z Serbami muzułmanami, choć toczonej innymi metodami. Więc, niestety, nad grobami ofiar spokoju nie będzie. Będą one wciąż dla jednych wrogami, których nawet po śmierci trzeba wciąż jeszcze gnoić i mieszać z błotem, dla innych kamieniami, tworzącymi patriotyczny szaniec. I mogą tylko jak Longinus Podbipięta z ballady Jacka Kaczmarskiego (przypadkiem także jego rocznica śmierci dziś przypada) "grymasem śmierci dawać znak ukradkiem, że wiedzą zbyt wiele, by było im dobrze". ----- PS. Przepraszam z góry obrażonych, że tekst taki długi, pełen niezrozumiałych słów i w końcu nie wyjaśnia, kto to ta tytułowa Antygona. Użyjcie przeglądarki.