W dwóch potężnych strumieniach pieszych, sunących po obu stronach ulicy Sobieskiego w stronę Wilanowa, panował nastrój spontanicznego pikniku. Pogoda była ładna, ludzie w owych czasach mniej się spieszyli, bo nie było dokąd, no i niezwykłe wydarzenie sprawiło, że było o czym rozmawiać, choć te rozmowy przycichały w pobliżu licznych, ale kręcących się z niejakim zagubieniem i rzadką u nich niepewnością patroli milicji. Dotarłem po tym długim, przymusowym spacerze do domu i włączyłem "Dziennik Telewizyjny". A w owym dzienniku jedną z pierwszych wiadomości (ściślej: pierwszą po jeździe obowiązkowej, którą w ówczesnych programach informacyjnych stanowiło szczegółowe wyliczenie, gdzie był tego dnia z wizytą pierwszy sekretarz, gdzie premier, i które z partyjno-państwowych ciał rządzących obradowało nad jakim ważkim problemem), była elektryzująca informacja o bardzo pożytecznym dla obywateli udogodnieniu wprowadzonym właśnie przez władze miasta stołecznego Warszawy. Wyglądało to tak: czołowy prezenter DTV stał na tle zupełnie pustego ronda w centrum stolicy i opowiadał, że w Warszawie wprowadzono właśnie specjalny pas przeznaczony tylko dla autobusów miejskich, dzięki czemu transport publiczny nie będzie już grzązł w korkach, wszystkim nam będzie się podróżowało lepiej, i w ogóle trzykrotne hip-hip hurra władzy, która tak dba o obywateli. Nie pamiętam już czy relacja obejmowała rozmowę z wyrażającym radość i wdzięczność przedstawicielem społeczeństwa - nie to było ważne, co mówił "dziennikarz" z DTV i jego ewentualny gość (tak naprawdę te bus-pasy były już od paru tygodni), tylko dyskretnie eksponowany przez kamery widok za jego plecami. Otóż za jego plecami po pustym rondzie jeździły w kółko dwa, a może trzy miejskie autobusy, pozorując dzień jak co dzień i normalną pracę MZK. Nie muszę chyba dodawać, że o żadnym strajku komunikacji nie było ani słowa. Dlaczego Państwu o tym tak szczegółowo opowiadam? Otóż w ostatni wtorek rano dowiedziałem się z internetu o wykolejeniu pociągu towarowego w Zebrzydowicach. Nikt nie zginął, ale był to już piąty poważny incydent na kolei w ciągu zaledwie jednego tygodnia, i z tej racji wiadomość powinna przyciągnąć wielkie zainteresowanie mediów. Znalazła się w porannych dziennikach Polsat News i na pewien czas na pasku, wspomniano też o sprawie jeszcze tu i owdzie. Zajrzałem na portal gazeta.pl. Co tam przez cały dzień wisiało na pierwszej stronie? Wielki radosny news o tym, jak pięknie się prezentują nowe dworce oddane na Euro. Taki też był otwierający materiał wieczornych dzienników TVP i TVN (Polsatu nie obejrzałem): jaki wspaniały sukces! Jaki piękny Dworzec Wschodni, w miejscu, gdzie było tak brudno i paskudnie! Duma i radość! O Zebrzydowicach i bezpieczeństwie jeżdżących między tymi świątecznie odpicowanymi dworcami pociągów - ani dudu. To jest naprawdę tylko jeden z wielu, bardzo wielu przykładów. Można by streścić "dziennikarstwo III RP" parafrazą z wiecznie żywego na salonach Marksa: "dziennikarze mają nie pokazywać rzeczywistość, ale ją zmieniać". Jak zmieniać? Wpływać zarówno na świadomość, jak i na podświadomość. Usuwać ludziom sprzed oczu to, co nieprzyjemne - za to budować poczucie dumy i radości. Tak długo, oczywiście, jak długo władza potrzebuje dumy i radości. Jak "zapotrzebuje", żeby społeczeństwu "zabezpieczyć stracha" (jak to ujmował Kolega Kierownik), to wtedy się mu pokaże to, co na razie wstydliwie jest chowane. Przykład klasyczny, który wiele pozwala zrozumieć, to propagandowe przygotowanie przez komunistów stanu wojennego. Twarde dane statystyczne pokazują, że pomiędzy Sierpniem 1980 a 13 grudnia 1981 przestępczość spadła o połowę, zmalało nawet znacząco spożycie wódki, a strajków było stosunkowo niewiele, akcje protestacyjne w 80 proc. polegały na oflagowaniu zakładów czy innych symbolicznych formach sprzeciwu. Niemniej gdy dziś pytamy ludzi, którzy tamte lata przeżyli bez rozbudzonej świadomości, powiedzą, iż był to okres ogromnego nasilenia przestępczości, anarchii, że dobrze pamiętają to poczucie zagrożenia, niepewności i lęku o bezpieczeństwo życiowe. Wyjaśnienie jest proste: przed Sierpniem i po stanie wojennym cenzura surowo wycinała z programów informacyjnych jakiekolwiek informacje o przestępstwach, katastrofach, i wszystko to, co by mogło zasmucić widza. PRL była w gierkowskiej telewizji rajem, przypominającym (także i tym, że wszystko to było na kredyt) dzisiejszy "spokoland" w przededniu radosnego Euro. Po Sierpniu natomiast telewizja dostała prikaz, by pokazywać każde przestępstwo, każdy akt wandalizmu, straszyć pustymi półkami, problemami z dowiezieniem do elektrociepłowni węgla, codziennie mówić o nieodpowiedzialnych, zagrażających bezpieczeństwu obywateli strajkach... Walono tym Polaków dzień w dzień w łeb tak skutecznie, że gdy 13 grudnia zobaczyli czołgi na ulicach, większość pomyślała: "mniejsze zło". Dla zainteresowanych teraz praca domowa: proszę znaleźć i podać jeden konkretny, potwierdzony w śledztwie fakt, uzasadniający opinię, że podczas niedawnych rządów PiS istniało jakieś zagrożenie dla demokracji, że dochodziło do jakichś nacisków i nadużyć władzy, i że mówienie w odniesieniu o tym okresie o "dusznej atmosferze zastraszenia i podejrzliwości" jest w jakikolwiek sposób uzasadnione. Niedawno, Szanowni Państwo, odbył się Kongres Mediów Niezależnych. Ta nazwa wywołała istną furię wśród pracowników aparatu propagandy III RP, podobnie jak wcześniej użyta przez tygodnik "Uważam Rze" samoidentyfikacja: "pismo autorów niepokornych". Jak to, zapienili się propagandyści niczym mydło do golenia, oni nam odmawiają miana dziennikarzy niezależnych? Oni sugerują, że my nie jesteśmy niepokorni?! Tak, odmawiam miana dziennikarza człowiekowi, który w dniu, gdy kolejny wypadek na kolei każe bić na alarm, przemilcza tę informację, a umieszcza na czołówce propagandową relację o sukcesach Tuska w dziedzinie estetyki dworców. Odmawiam miana dziennikarza osobnikowi, który po uznaniu przez sąd, że wszystko, co prorządowe media mówiły o "uwiedzeniu" posłanki Sawickiej przez agenta CBA, było zwykłym kłamstwem, wypisuje brednie o "współwinie" CBA i powtarza, że Mariusz Kamiński po aresztowaniu łapówkary mówił przecież, że "obywatele powinni wiedzieć na kogo głosować" - celowo przemilczając, że w tym samym zdaniu mówił też Kamiński, iż "niestety, tacy ludzie trafiają się we wszystkich partiach". Odmawiam miana dziennikarza komuś, kto wbrew dwom wyrokom, którymi sądy uznały wiarygodność zeznań Barbary Kmiecik (tak - tych samych zeznań) jako podstawy do skazania byłego posła za korupcję oraz, oddalając w dwóch instancjach roszczenia rodziny byłej minister uznały jej zatrzymanie za przeprowadzone prawidłowo, powtarza jak gdyby nigdy nic propagandowe wymysły o "krwi na rękach" i upowszechnia idiotyczne rządowe wrzutki o rzekomym wniosku o Trybunał Stanu dla Ziobry i Kaczyńskiego. Odmawiam miana dziennikarzy kłamcom, którzy powtarzają bezpodstawne kalumnie o "faszystach" świętujących 11 listopada, "polskich obozach zagłady" czy antysemityzmie i rasizmie polskiego społeczeństwa. Mógłbym tę listę dłużyć, ale nie widzę potrzeby. Każdy wie, choć niektórzy, zapędzeni propagandowymi manipulacjami w histeryczny paroksyzm, wypierają tę wiedzę ze wszystkich sił, co jest najczęstszą, prymitywną reakcją wyjaśnianą w każdym podręczniku psychologii. Lemingom, którzy pazurami trzymają się wpojonej im przez tę propagandę wizji świata, ubliżając, plując i dławiąc się nienawiścią, mogę tylko współczuć. Dużej części pracowników mediów - też, bo wiem, że wkręceni w tę maszynkę kłamstwa często manipulują, bo sami zostali zmanipulowani. Choć tu moje współczucie ma charakter warunkowy: czasu na stukniecie się w głowę, opamiętanie i pokutę jest coraz mniej. Natomiast dyrygentom tej propagandy, tym, którzy rozpisują zakłamane "szpigle", którzy dobierają pod dyktando władzy i przekazują podwładnym "do wykonu" wiodące tematy, i dziennikarskim "cynglom", którzy biorą na siebie mokrą robotę doskonale widząc, co czynią i za ile, odmawiam nie tylko miana dziennikarzy, ale i bardziej elementarnych kwalifikacji ludzkich. To, co sobą prezentują, to całkowite zaprzedanie, zbydlęcenie i zeszmacenie. Rafał Ziemkiewicz