Przez delikatność nie powiedział, kto naprawdę jest winien wszystkiemu, ale wyraźnie dał to zrozumienia, że jak go nie przestaniemy denerwować, to powie wyraźnie, że to Kaczyński. Ale po co ma to mówić? Przecież wszyscy "ludzie na pewnym poziomie" wiedzą to przecież od pierwszej minuty po katastrofie. Coraz bardziej prawdopodobne staje się, że ci na najwyższym poziomie wiedzieli to nawet jeszcze przed nią. Całemu "zamieszaniu" winna okazała się rodzina Anny Walentynowicz, która błędnie rozpoznała ciało. Na logikę musiały zawinić co najmniej dwie rodziny, albo może i więcej, ale logika niekoniecznie ma tu zastosowanie. Zamiast logiki potrzeba empatii. Oczywiście, nie dla przeżywających horror rodzin ofiar, które nie dość, że same sobie winne, to jeszcze prowadzą brudną polityczną kampanię na grobach swoich bliskich, zadając pytania, który z nich leży w którym grobie, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie w obliczu historycznego pojednania z narodem rosyjskim. Ani tym bardziej dla samych ofiar, które winne sobie są jeszcze bardziej. Empatię okazać trzeba Ewie Kopacz. Ta najbardziej odważna z polskich kobiet, która tak dzielnie zachowywała się w Smoleńsku, staje w szeregu męczenników III RP obok innych zaszczuwanych przez media ofiar populistycznych ataków, jak panicz premierowicz czy sędzia Milewski. Zamiast podziwiać odwagę, że była na miejscu katastrofy, może niekoniecznie dokładnie tam, gdzie mówiła, że była, ale gdzieś była, to się jej teraz czepiają, że chciała wlać w nas otuchę. Bo przecież tak jak każdy wie, że ta władza nigdy nie kłamie, tak i każdy wie, że robi to tylko dla naszego dobra. No dobrze, może nie było polskich patologów przy sekcjach, może nie było w ogóle żadnych sekcji, nie mówiąc o przekopywaniu ziemi na pół metra w głąb, ale przecież te niewinne kontaminacje ówczesnej pani minister, że na własne oczy widziała, jak wszystko przebiega w najlepszym porządku, były powodowane tylko współczuciem dla znajdujących się pod wpływem traumy histeryków, na uciszenie ich emocji, pocieszenie. Pani Kopacz też przeprasza, ale też nie wiadomo za co, skoro po drugie, powiedziała to, co powiedziała z dobrego serca, a po pierwsze, wcale tego nie powiedziała. Dowodem są stenogramy sejmowe, w których widać wyraźnie, że słowa, za które przeprasza, w ogóle nie zostały wypowiedziane. Co prawda przemowa pani minister była transmitowana na żywo i jakiś smoleński oszołom umieścił w internecie całe to nagranie, na którym Kopacz mówi wszystko to, czego nie powiedziała, ale powiedzmy sobie wyraźnie: usunięcie czegokolwiek ze stenogramu sejmowego byłoby przecież przestępstwem. A ta władza przestępstw nie popełnia. A skoro tak, to nagrania w internecie obiektywnie nie ma, nawet jeśli subiektywnie jest (moje pokolenie ma jeszcze marksistowską dialektykę wpojoną, ale młodszym może powinno się ją przywrócić w programie szkolnym, najlepiej już od szóstego roku życia). To tak samo jak z tym nitem, który subiektywnie znaleziono w ciele ekshumowanej ofiary, ale którego obiektywnie tam nie było, bo skąd niby mógłby się tam wziąć. Po pierwsze, go nie ma, a po drugie, stanowi jeszcze jeden dowód na to, z jaką siłą uderzyła w skrzydło samolotu sławna brzoza i do jakiego stopnia była twarda, skoro nity od tego uderzenia powylatywały i fruwały wkoło jak pociski. Minister Arabski też nigdy nie powiedział tego, co rodziny ofiar słyszały na własne uszy. Idę o zakład, że w każdej chwili może przedstawić świadków, którzy potwierdzą, że tego nie mówił, i to bardziej wiarygodnych niż ci, którzy tam byli, bo oni znajdowali się pod wpływem szoku. Ale nie ma oczywiście powodu przedstawiać żadnych świadków, bo jak minister RP coś mówi, albo jak potem mówi, że nie mówił, to mu się wierzy. Tak samo jak wierzy się, kiedy mówi premier, bo premier nigdy nie kłamie, co wiemy od jego rzecznika, a rzecznik też nigdy nie kłamie, bo czego dowodem fakt, że prokuratura umorzyła sprawę natychmiast, gdy ekspertyzy biegłych wykazały, że fałszował on dokumenty i potem pod przysięgą twierdził, że to nie jego podpis. Pan premier jest w tej sprawie maksymalnie delikatny, ale jak go dalej będą wkurzać, to ujawni, przez kogo sprowadzano do kraju trumny w takim pośpiechu, że właśnie przez ten pośpiech zdarzyło się to wszystko, co się nie zdarzyło. Ale po co ma ujawniać, skoro już i tak wszyscy wiemy, że to na pewno przez Kaczyńskiego - można się co najwyżej zastanawiać, który z Kaczyńskich bardziej nalegał na ten pośpiech, na który premier przez delikatność się zgodził. Tak jak przez delikatność zgodził się nie wtrącać Rosjanom w sprzątanie śladów po katastrofie. Premier jest generalnie niespotykanie delikatnym człowiekiem, ale jak opozycja nie zaprzestanie tego politycznego tańca na trumnach ofiar, w końcu się wkurzy i powie nam wszystko, co wie. Tylko po co ma mówić? Wszyscy ludzie na poziomie wiedzą doskonale, co premier ma do powiedzenia i nie mówi tylko przez delikatność. Ale jak opozycja nie przestanie, to ktoś wreszcie wygarnie im w oczy to, co wisi w powietrzu i w końcu musi zostać powiedziane. Może Kutz, może Niesiołowski, Palikot czy Wajda, a może nawet sam premier, jak się w końcu wkurzy; może w TVN, a może w "Gazecie Wyborczej" czy "Polityce" - ale w końcu przecież zostanie to powiedziane, bo musi, bo to jedyne logiczne spięcie całego smoleńskiego dyskursu władzy, i w sumie każdy to wie, tylko nie mówi przez delikatność. "No przecież wszyscy wiemy doskonale od początku, że to był zamach, ale przecież jasne, że nie można było tego powiedzieć głośno, i powiedzmy wreszcie, że bardzo dobrze, że powinniśmy właśnie być Putinowi wdzięczni, bo ktoś nas musiał uwolnić od tych nadętych, agresywnych idiotów, bo nas ośmieszali przed światem, zagrażali demokracji i szkodzili pojednaniu narodów!". Kurtyna, burzliwe oklaski, loud cheers, burnyje apładismenty. Rafał Ziemkiewicz