Taką przynajmniej narrację kreuje osławiony spot reklamowy za milion złotych, emitowany za kolejne sześć milionów w prorządowych telewizjach. Rzewny, peerelowski syf - a potem rok 2004, wejście do Unii, i radość, fajność, mosty, stadiony, autostrady i fajerwerki plus emerytowany bitels na dokładkę. Cała ta transformacja, z której do przedwczoraj mieliśmy być tak strasznie dumni, od wczoraj jest nieaktualna. Dopiero Unia przyszła, sypnęła kasą i bida przemieniła się w radosne parady. Co prawda, kto się przyjrzy uważnie propagandowemu spotowi, zauważy, że most, który ma być symbolem "dziesięciu lat świetlnych" oddany został w roku 2002, a i kawałek autostrady, obsadzony w tej samej roli, też pochodzi sprzed akcesji. Ale kto będzie tak uważny? Proszę sobie zadać trud zerknięcia w stare roczniki statystyczne. Przy wszystkich ułomnościach "transformacji", płynących z natury klepniętej w Magdalence zmowy największych cwaniaków z obu stron historycznego podziału, wyniki makroekonomiczne pierwszych lat polskiej transformacji były znacznie lepsze niż powszechnie podziwianego cudu irlandzkiego! I, Bogiem a prawdą, nie zaczęło się od Okrągłego Stołu, bo trzeba oddać sprawiedliwość ustawom gospodarczym Rakowskiego/Wilczka, po których reforma finansowa była tylko postawieniem przysłowiowej kropki nad i. To nie żadna unia sprawiła, że przeciętna polska ulica tak bardzo się dziś różni od czasów ortalionowych kurtek i uszatych czapek ze sztucznego misia - to sprawiła ogromna przedsiębiorczość Polaków, którą wystarczyło tylko wyzwolić. Że potem tę przedsiębiorczość pomagdalenkowa nomenklatura zdławiła i zdeprawowała, to osobny kryminał - ale gdy teraz sugeruje, że nic nie było, wszystko zawdzięczamy Unii i jej łaskawej jałmużnie, to wyjątkowa bezczelność. Prawda jest taka, że nigdy jeszcze żaden kraj na świecie nie dokonał zdecydowanego postępu dzięki zewnętrznemu zasilaniu. Podźwignąć się można tylko własną pracą, i to mądrze zorganizowaną. Długofalowy efekt "dziesięciu lat świetlnych" jest taki, że Polacy, którzy do roku 2004 pracowali na własną przyszłość, od lat dziesięciu w coraz większej części wypracowują przyszły dostatek dla Anglii, Niemiec czy Holandii. A u siebie mają coraz marniejsze perspektywy, bo na starych postkomunistycznych układach, zakonserwowanych dilem z Magdalenki, spiętrzyły się jeszcze importowane oraz sponsorowane biurokratyczne i ideologiczne idiotyzmy z Unii. Bo Europa obecna z wzorca staje się coraz bardziej antywzorcem, co oczywiste dla każdego, kto śledzi jej realne "osiągnięcia" - zarówno gospodarcze, jak i cywilizacyjne. Jak w soczewce, skupia się w tym spocie wiele spraw. Również, o czym już sporo napisano, cwaniacki charakter tej władzy i tych elit, które stręczą się nam jako tutejsi namiestnicy Europy. Ludzie z branży twierdzą, że taki 60-sekundowy spot, w większości zmontowany z archiwaliów, przy najbardziej rozrzutnej produkcji nie powinien kosztować więcej niż 100 tysięcy. Dodajmy do tego trzy razy tyle na prawa autorskie dla Paula McCartney (a czemu akurat on, a nie, dajmy na to, Jasio Zgniłek z Pistolsów?) - wychodzi, że tylko na takim jednym, sześćdziesięciosekundowym filmiku udało się kolesiom "zaabsorbować" ponad połowę budżetu (nadal ktoś się dziwi, że kilometr autostrady wychodzi u nas dwa-trzy razy drożej niż w Niemczech?). "Zapłacimy! Rachunki mam od instytucji za pełną stawkę godzinową - zapłacimy! Dostajemy jako konsultanci pięćdziesiąt procent ogólnej sumy kosztów, więc im on jest droższy, ten miś, tym... no?"... Charakterystyczne, że kiedy się pojawiły zastrzeżenia, władza poszła w tym kierunku zupełnie niedwuznacznie: no co, przecież to kasa z Unii, po to jest, żeby brać! W domyśle - właśnie, umiemy doić dla siebie, to możemy udoić coś i dla was. Pani rzecznik rządu, która zawsze nic nie wie, ale zawsze powie za dużo, dodała nawet, że rocznicowy spot mieliśmy obowiązek zrobić, bo to unijny wymóg (jako żywo nie sposób ustalić, z jakiego niby tytułu). To mocno podkreśla, jak głęboko ma ta władza wpojony kompradorski instynkt, odruch kolonialnej uniżoności wobec metropolii. Ale dla nikogo nie jest tajemnicą, że wydatki "na promocję Unii" promować mają władzę, konsekwentnie przedstawiającą się od lat jako unijna delegatura ("mając trzysta miliardów z Unii..." itd.) Oczywiście, formalnie sprawa jest nie do ugryzienia, zwłaszcza przy życzliwości urzędników, więc zastrzeżenia opozycji zostaną odrzucone - ale przecież sprawa jest oczywista dla każdego, jak "łódka Bols" czy "piwo (mrugnięcie okiem) bezalkoholowe, oczywiście". Ot, jeszcze jeden przejaw cwaniactwa władzy. Bo przecież - warto pamiętać - ten jeden miś, wyprodukowany za milion i pozwalający sześć kolejnych milionów, w 85 proc. unijnych, przetransferować do prorządowych mediów, to dopiero początek. Będzie jeszcze wiele rocznicowych "iwentów" promujących Unię, a poprzez Unię - Platformę i jej szeroko pojmowane zaplecze, i jeszcze dających okazję by "zaabsorbować" kolejną kaskę. Ale najbardziej wkurzające jest, że to właśnie trafia w sposób kombinowania zdeptanego peerelem i zdeprawowanego konsumpcją na kredyt polactwa. Polactwa, któremu poczucie własnej wartości, a tym bardziej godności, jest głęboko obce. My tu przecież jesteśmy głupie murzyny, które same z siebie nic nie potrafią, które tylko liczą, że im europejski Bwana Kubwa coś rzuci, jak będą gorliwie spełniać jego oczekiwania. Gdzie by my tu mogli coś sami, tylko Unia i jej kasa dają jakąś nadzieję, i tylko ci, co nas najlepiej do tej Unii potrafią przyssać... To nasze zmurzynienie widać na każdym kroku - od wyborów wygrywanych obietnicą wyżebrania miliardów z Unii, przez media wypełnione instruktażami "co piszą o nas Niemcy czy inni Europejczycy" czy żenującym dopraszaniem się, aby jakiś gość z Zachodu pochwalił nasz stadion albo cokolwiek - aż po wysyp celebrytów licytujących się w deklaracjach, że Polska jest ponura, szara i wstrętna, a ludzie okropni i zawistni, i ja stąd, mówiąc Peszkówną, sp...m. I w drugą stronę - celebrytów reemigrantów, bo jak Polka pokaże kawałek tyłka na Zachodzie albo Polak tam zaśpiewa na saporcie lokalnej gwiazdki, to zaraz, w świecie będąc tylko panienką pokazującą tyłek względnie knajpianym wyjcem, tutaj dla rodzimych murzynów stają się z punktu bożyszczami. I właściwie, jeśli sobie o tym nad propagandowym dziełem o dziesięciu latach świetlnych podumać, to faktycznie mogą człowieka przejść dreszcze. PS Wszystkich Afrykanów i Afropolaków, którzy mogli się poczuć dotknięci, zapewniam, że słów "zmurzynienie" czy "murzyństwo" używam w sensie kulturowym, a nie rasowym, dlatego piszę je małą literą.