Nie będę podnosił tutaj faktu, iż dyktowanie wolnemu krajowi przez ambasadora obcego państwa, komu wolno, a komu nie sprawować tu jakie urzędy i jakie owe urzędy powinny mieć kompetencje to zasadniczo skandal - akurat my w Polsce już do tego przywykliśmy i jesteśmy w takich sprawach dość pokorni. Horrendalne jest, że swój gniew na Giertycha - tak wielki, że ambasador Peleg musiał mu dać wyraz nawet na grobach ofiar zbrodni w Jedwabnem i to akurat wtedy, gdy Giertych potępia antysemityzm - ambasador Izraela motywuje niechęcią do nacjonalizmu. No cóż, w tradycji polskiego nacjonalizmu istotnie znaczące miejsce zajmuje wrogość wobec Żydów, i rozumiem, że to się panu Pelegowi nie podoba. Ale to przecież historyczna zaszłość. Zamiast wspominać zamierzchłe czasy getta ławkowego czy bojkotu żydowskiego handlu, lepiej spojrzeć w teraźniejszość i przyszłość. A takie spojrzenie sprawia, że potępianie nacjonalizmu akurat przez przedstawiciela państwa Izraelskiego sprawia wrażenie wręcz groteskowe. Otóż z całym szacunkiem dla tego państwa - z którym zresztą sympatyzuję, widząc w nim strażnicę naszej cywilizacji na Bliskim Wschodzie - nie powstało ono jako realizacja idei internacjonalistycznych. Państwo Izraelskie zbudowali syjoniści (z którymi akurat nasi endecy mieli zawsze wzorowe układy; w końcu jednym i drugim chodziło dokładnie o to samo, o to, żeby Żydzi wyjeżdżali z Polski do Palestyny), czyli nacjonaliści właśnie. I wśród państw dopuszczanych do rodziny krajów cywilizowanych jest ono dziś bodaj jedynym, w którym idee nacjonalistyczne są realizowane. Ludność Izraela dzieli się na obywateli pierwszej kategorii - przedstawicieli narodu panującego, i drugiej kategorii - pozostałych. Nie będąc obywatelem, nie można w Izraelu kupić ziemi ani nieruchomości, zarejestrować firmy, prowadzić w pełnym zakresie interesów. Z kolei obywatelem zostać nie można, jeśli się nie wylegitymuje nie tylko odpowiednim pochodzeniem etnicznym, ale także wyznaniem - jak dowiódł przypadek Ojca Ruffeisena, który przez lata nie zdołał wywalczyć izraelskiego paszportu, choć był Żydem 100-procentowym, ale wychrzczonym. Izrael jest państwem nie tylko nacjonalistycznym, ale wręcz wyznaniowym: na przykład wszelkie sprawy małżeństw i rozwodów, także pomiędzy ateistami, należą tu do wyłącznej kompetencji rabinatu, a stosunek tegoż państwa do tzw. praw kobiet czy mniejszości seksualnych odpowiada dokładnie temu, co prezentuje w tych kwestiach taki na przykład poseł Wierzejski. Słowem: kiedy wspomniany wyżej Wierzejski albo Wrzodak zapewniają, że Izrael bardzo im się podoba, to można im bez zastrzeżeń wierzyć. Izrael to państwo jak z marzeń Ligi Polskich Rodzin i to, że pan Peleg zionie do jej liderów nienawiścią, zamiast pokochać jak braci, jest jakimś absurdem. Jego ojczyzna jest coraz bardziej kontestowana w Europie, coraz bardziej, można wręcz powiedzieć, na podstawie eurosondaży, coraz bardziej w niej znienawidzona. W takiej sytuacji ambasador Izraela winien szukać raczej zrozumienia i poparcia. Na polskiej scenie politycznej najłatwiej o nie właśnie w LPR. Więc co panu Pelegowi, z przeproszeniem, odbiło, że ruszył do tej dziwacznej szarży przeciwko Giertychowi? I to akurat wtedy, gdy Giertych zaczął się odcinać od antysemityzmu? A może - spiskowa to teza, ale nie mogąc pojąć, chwytam się jej w końcu - może izraelskiego ambasadora wkurzyło właśnie to, że w Polsce nawet okrzyczani i demonizowani nacjonaliści odcinają się demonstracyjnie od antysemityzmu? Może wkurzyło go właśnie to, że upatrzona i już wzięta na propagandowy celownik zwierzyna zaczyna schodzić z linii strzału?