Oczywiście, w dusznej atmosferze salonów III RP już zostało to określone jako "nurzanie się w szambie" (zważywszy, że chodzi o życiorysy i rodzinne historie ludzi z tzw. świecznika, określenie wyjątkowo samokrytyczne), lustracja życiorysów, inkwizycja i co tam jeszcze. Oburzenia na Dorotę Kanię i Jerzego Targalskiego jest powszechne. Proponuję zastosować mój stary test: proszę sobie wyobrazić, że musicie Państwo wyjaśnić przyczyny tego oburzenia Amerykaninowi. No więc, mówicie, wyszła u nas taka skandaliczna książka o różnych wpływowych ludziach, właściwie dopiero pierwszy tom, o dziennikarzach i gwiazdach mediów, bo szykowane są następne, o ludziach biznesu i polityki... Autorzy grzebią tym ludziom w życiorysach, czepiają się rodzin... - A, rozumiem - powie Amerykanin. - Zdrady małżeńskie, zboczenia, afery i skandale... - Nie, nie. To u nas nic oburzającego. Chodzi o to, że piszą w tej książce, z jakich rodzin pochodzą ludzie ze środowiska mediów. No, że ojciec był peerelowskim prokuratorem, matka esbeczką, że on sam pisał donosy na kolegów ze studiów... - I co, nakłamali tam? W tej książce? - pyta domyślnie Amerykanin. Na co Państwo musicie powiedzieć: - Nie, to wszystko prawda, ale jak tak można? I wtedy rozmówca patrzy na was bezbrzeżnie zdumiony: - Gdzie tu niby skandal i powody do oburzenia? Cóż, znacznie lepiej zrozumiałby oburzenie salonów Niemiec, ale taki ze starszego pokolenia. Wystarczyłoby mu powiedzieć: - To tak jakby u was w 1965 wyszła książka wyliczająca ludziom z establishmentu, co robili przed i w czasie wojny. Wtedy uśmiechnąłby się ze zrozumieniem. Zmowa milczenia wokół rodzin i życiorysów w III RP przypomina bowiem właśnie tamtą, niemiecką zmowę po obaleniu "tysiącletniej rzeszy". Wszyscy urodziliśmy się wczoraj, wszyscy byliśmy w czasie wojny kolejarzami względnie trębaczami w pułkowej orkiestrze. W III RP nawet bohaterowie nie mają życiorysów. Nie można napisać biografii Geremka, Kuronia, Mazowieckiego, za biografię Wałęsy próbowano zniszczyć nie tylko jej autora, ale i jego promotora, i ukarać cały Uniwersytet, a biografia Kapuścińskiego stała się prohibitem. Nie ma ani jednej monografii, ani jednej próby nawet popularnego opisania strajku sierpniowego! "Nie ma wystarczająco odważnego dziennikarza - pożalił się pewien wydawca, cytowany przez 'Rzeczpospolitą' - żeby dał zamówić u siebie biografię Wajdy czy Michnika. Cena nie gra roli, nikt nie chce, żeby go potem zgnoili". Nikt przecież nie wzywa, by ludzie uwikłani w komunizm z tego powodu podlegali jakimkolwiek represjom. Chodzi tylko o to, żeby człowiek karmiony przez telewizję i kolorowe gazetki ciągłymi wskazówkami, jak żyć, kogo słuchać, a kogo się bać, kogo wielbić, a z kogo szydzić, mógł wiedzieć, skąd się ci wszyscy państwo pouczający go z ekranów i głośników wzięli. Żeby mógł sam ocenić, czy ich jednogłośne zalecenia płyną z jakichś merytorycznych przesłanek, czy może z pilnowania interesów sitwy, z której dziwnym trafem niemal wszystkie zachwalające się nawzajem "autorytety" się wywodzą? O ile pamiętam, jedną z głównych "reform" Gorbaczowa była tzw. głasnost, czyli jawność. Żeby nie było już, jak za "realnego socjalizmu", faktów zakazanych, o których cenzura zabrania mówić. Jak widać, w dwadzieścia parę lat po upadku PRL reforma ta wciąż nie została wprowadzona w życie. Urzędowa cenzura zniknęła, ale zastąpiła ją zmowa wpływowych osób, rządzących polityków, szefów i właścicieli masowych mediów, eksponowanych w tychże mediach prezenterów etc. − podobna do tej, która sprawiała, że gdy na zebraniu CDU czy SPD trafiali na siebie starzy koledzy z SA albo jakiegoś judenamtu, jak gdyby nigdy nic przedstawiali się sobie i zgodnie gotowi byli zgnoić każdego, kto próbowałby skierować rozmowę na przeszłość. Obracam się, mam wrażenie, raczej wśród ludzi o ugruntowanych przekonaniach, a i wśród nich co i raz spotykam kogoś, kto jest szczerze zdziwiony i zaskoczony, gdy się dowiaduje, na przykład, że brat Adama Michnika jest stalinowskim zbrodniarzem, od lat uciekającym polskiej sprawiedliwości dzięki paszportowi szwedzkiemu, a jego ojciec skazany był przed wojną za zdradę państwa polskiego. Albo że Bronisław Geremek był tak zaciekłym komunistą, że powierzono mu szefowanie organizacji partyjnej w strategicznej placówce "naukowej" w Paryżu, będącej przykrywką dla wywiadowczych działań m.in. przeciwko "Kulturze" i Giedroyciowi. Albo że tego płotu, co go rzekomo przeskoczył Wałęsa, w ogóle w stoczni nie ma i nigdy nie było, albo że jak w Jedwabnem zaczęli kopać w tej sławnej stodole, to spod łopaty się posypały dziesiątki łusek i zaraz trzeba było ekshumację wstrzymać, bo amerykańscy rabini zabronili, albo że afera Amber-Gold nie na tym polegała, że jacyś pazerni frajerzy skusili się na kosmiczne oprocentowanie, tylko że grandziarz zatrudniający licznych polityków PO jako burłaków i syna premiera jako pijarowca dostał w ministerstwie koncesje na obrót kruszcami i przyjmowanie depozytów w jeden dzień (!) i nie zażądano od niego nawet jednego zaświadczenia, albo... Wstajesz rano, patrzysz na ulizanego chłopczyka, który ci od rana sączy w uszy "jedynie słuszną" wizję i hierarchię, "ustawia" wydarzenia, podpowiada, co o nich myśleć − wstajesz i nie wiesz, kim on jest, "kto go rodził", jak to pytały w arystokratycznych domach stare ciotki, dlaczego sączy to, co sączy. Przerzucasz z kanału na kanał i nie ma do wieczora chwili, żeby nie było na tym ekranie kogoś z "resortowej" rodziny, czy to w funkcji prowadzącego, czy mądrzącego się gościa (najczęściej i, i). I nie wiesz, że o tym, jak brzydko jest rozliczać przeszłość, grzebać w teczkach, tropić powiązania między władzą, biznesem, mafią i służbami specjalnymi peroruje ci osobnik, który z tych powiązań wyrósł, w nich tkwi i z nich żyje. I dopóki tak jest, trzeba uznać, że ogłoszona 32 lata temu wojna nomenklaturowej władzy przeciwko Polakom wciąż nie została przez tych ostatnich wygrana. Rafał Ziemkiewicz