W programie Moniki Olejnik, spytany o ocenę propozycji Pawła Kukiza, by zamiast utrzymywać Trybunał Konstytucyjny jako osobną instytucję, powierzyć jego funkcje Sądowi Najwyższemu, profesor bardzo emocjonalnie oznajmił, że to jest "czysty totalitaryzm, gorszy niż na Białorusi". Cóż, jeśli Stany Zjednoczone Ameryki Północnej są państwem totalitarnym, a z demokracją jest tam gorzej niż na Białorusi, to ja nie mam do niego więcej pytań - może poza tym, czy aby nie zapomniał wziąć tego dnia lekarstw. Powie ktoś, że czepiłem się jednego zdania, że może profesor czegoś nie dosłyszał, bo rozmowa szła po łączach? Cóż, biorę inny wywiad tego najczęściej od pewnego czasu pojawiającego się w mediach polskiego prawnika, dla "Polski The Times": "Mnie to bardzo przypomina (to, co robi PiS w sprawie TK - przyp. RAZ) okresy lat 40. PRL-u, żyłem już wtedy, choć czasów nie pamiętam, ale z literatury znakomicie wynika, że jest to okres analogiczny do tego, który mamy dzisiaj. Wtedy też rozmontowywano demokratyczne instytucje w Polsce. I przypomina też - niech się nie oburzają posłowie PiS-u, ale język jest identyczny, jak w Niemczech w latach 30-tych. Tak, że naprawdę sytuacja jest wyjątkowo niebezpieczna". Nie wiem, co czytał pan profesor na temat powojennych porządków i budowania zrębów PRL, ale najwyraźniej nie były to mądre książki. Nie wiem, czy powaga pełnionych kiedyś urzędów i profesorskiego tytułu uzasadniają zajmowanie uwagi czytelników tłumaczeniem rzeczy oczywistych, ale - w największym skrócie - w roku 1945 w Polsce nie było żadnych demokratycznych instytucji do rozmontowania. Przez wcześniejszych pięć lat istniała tylko administracja okupacyjna, którą zastąpiła sowiecka administracja wojskowa, stopniowo przekazywana administracji podporządkowanej teoretycznie rządowi koalicyjnemu, z figurantem Mikołajczykiem, a faktycznie ścisłemu kierownictwu PPR i poprzez nie generałowi Sierowowi z NKWD. Opór łamano poprzez masowe represje, ludobójstwo (Obława Augustowska), aresztowania, rozstrzelania i terror "nieznanych sprawców" (uprowadzono, torturowano i zamordowano m.in. kilkuset działaczy PSL). Który z tych środków, zdaniem profesora Zolla, stosuje dziś PiS wobec swoich oponentów, i pod egidą jakiego najeźdźczego mocarstwa, że, jak profesor twierdzi, bardzo mu to przypomina czasy, których nie pamięta, ale, niczym bohater Barei, "z samych filmów wie jak było"? A może panu Zollowi chodzi tylko o propagandową retorykę? W takim razie trafia kulą w płot. Dopuszczając się wszystkich tych zbrodni, komuniści przemawiali niemal słowo w słowo dzisiejszym KOD-em i "Gazetą Wyborczą" - służyli "demokracji", a walczyli z "faszyzmem". W wolnej chwili może pan profesor sprawdzić w wydawnictwach z epoki - chyba jeszcze jest na UJ biblioteka? To i tak przysłowiowy pikuś wobec passusu, jakoby język PiS był "identyczny jak w Niemczech w latach 30.". Profesor nie powinien używać słów na sposób twórców reklam, dla których "wędliną identyczną z naturalną" może być ufarbowany na różowo sojowy glut, w którym nie ma śladu mięsa, ale jest za to cała tablica Mendelejewa. "Identyczny" znaczy "dokładnie taki sam". Przemówienia Hitlera, jego podwładnych i ideologów, charakterystyczne teksty ich propagandy są powszechnie znane. Jest tam dużo o wodzostwie, o sile woli, o zdradzie Żydów i bandyckim dyktacie wersalskim. Który z tych elementów wskaże pan profesor w dowolnym przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy, Beaty Szydło albo bodaj jakiegoś szeregowego posła PiS, niechby nawet radnego albo tylko sympatyzującego z PiS blogera? Bardzo proszę o jeden konkret, jedną podobną frazę - pod tym tylko warunkiem, oczywiście, że będziemy mówić o cechach dla języka niemieckiej walki politycznej w latach trzydziestych swoistych. Oczywiście, Hitler używał pojęć, takich jak "naród" czy "wola narodu", co już stało się podstawą do okrzyknięcia przez "obrońców demokracji" nazistą Kornela Morawieckiego - ale używali ich przez ostatnie dwa stulecia prawie wszyscy politycy europejscy, także lewicowi. Hitler wzywał też do likwidacji bezrobocia i podniesienia zarobków (i nawet to zrealizował, osobna sprawa - jakimi metodami) - więc na tej samej zasadzie można oczywiście zrównać z Hitlerem każdego polityka, który porusza te kwestie, czyli każdego w ogóle. Ale chyba tak się z profesorem szacownej Jagiellonki nie będziemy bawić? Zresztą nie mówimy o podobieństwach, nawet lipnych, tylko o "identyczności". Proszę wybaczyć dosadność godną panów Petru czy Rzeplińskiego (ale prof. Zoll nie jest kobietą, a ja nigdy nie udawałem hrabiego): po co takie głupoty pieprzyć, panie profesorze? Przecież sięgając po argumenty tyleż emocjonalne, wręcz histeryczne, co pozbawione sensu, sam pan odbiera sobie wiarygodność. Jak to uczy rzymska maksyma - niewiarygodny w jednym, niewiarygodny we wszystkim? Mógłbym się tak pastwić nad każdym niemal zdaniem nie tylko profesora Zolla, ale innych czołowych krytyków PiS i prezydenta, których wypchnął na ekrany telewizorów spór o tryb wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Spór o tryb wyboru pięciu z piętnastu sędziów - a nie "likwidacja Trybunału", o której uparcie opowiadają tknięci korporacyjnym amokiem profesorowie. Nikt Trybunału nie likwiduje, nikt nie podważa jego ustrojowej pozycji - ot, po prostu, mamy spór kompetencyjny jakich wiele w cywilizowanym świecie i nie ma co robić z tego histerii. Spór, w którym druga strona ma swoje argumenty, że zwrócę uwagę choćby na analizę dr. hab. Michała Warcińskiego z UW zamieszczoną kilka dni temu w "Rzeczpospolitej". Gdyby prof. Zoll albo prof. Chmaj, albo mgr Stępień zamiast powtarzać slogany o zamachu stanu zechcieli się do takich publikacji odnieść, gdyby telewizje miały na tyle przyzwoitości, aby autorów mających odmienne od nich zdanie zaprosić jako ich partnerów do dyskusji, szacunek i dla Trybunału, i dla profesury, i dla debaty publicznej jako takiej na pewno by rósł, zamiast maleć. Oczywiście, można postępowanie PiS interpretować jako dążenie do podporządkowania Trybunału Sejmowi, ale przypisując przeciwnikowi takie intencje wypada je udowodnić jakimiś argumentami, a nie oczywistymi bredniami o latach czterdziestych czy nazizmie. Bez tych argumentów cały ten niewiarygodny jazgot, jaki podniósł prawniczy establishment, wart jest dokładnie tyle samo, co - ja wiem - bicie na alarm, że Ryszard Petru po to wzywa Polaków do wychodzenia na ulicę, aby objąwszy dyktatorską władzę zmusić ich do przewalutowania wszystkich kredytów na franki. Insynuacja ma ograniczoną wartość dowodową. A kto insynuacje mnoży, kto podnosi głos, kto sięga po tony histeryczne, ten sam się przyznaje, że mu brak argumentów, albo że chodzi mu o coś zupełnie innego, do czego na głos się przyznać nie chce - o niskie interesy swej kasty, sitwy czy towarzystwa. Chciałbym szanować profesora czcigodnej uczelni, ale nie mogę - on sam mi to uniemożliwia, gorzej, skutecznie mnie z szacunku dla siebie i wszystkiego co reprezentuje odarł. Niech się pan, panie profesorze, idzie i skonwaliduje - że tak to modną dziś frazą pozwolę sobie podsumować.