A już zwłaszcza, że nie można w oparciu o nie niczego przesądzać. I masz, miesięcznik "Focus" przypomniał ubecki papier, który przypadkiem Towarzystwu podpasował, i okazało się, że jednak nie wszystkie świstki były sfałszowane, nie wszyscy esbecy dezinformowali, i niekiedy można stwierdzenia żywcem cytowane z teczki traktować niczym prawdę objawioną. Na całą kilkusetstronicową książkę Cenckiewicza i Gontarczyka, przytaczającą kilkaset rozmaitych dokumentów z różnych czasów, wystarcza jeden donos kapusia i jedna opinia esbeka na tyle niskiej rangi, że raczej nie wtajemniczanego w tajemnice operacji bezpośrednio przez niego niekontrolowanych. Oto dowód, którego ujawnienie (choć znany był od dawna) ostatecznie przesądza sprawę, i co do niewinności Wałęsy nie ma już żadnych wątpliwości. Zaręczyła za to osobiście w najbardziej w Polsce oglądanym programie telewizyjnym Hanna Lis, i niech nikt się nie waży powiedzieć tu czegokolwiek o blondynkach. Wielka szkoda, że pani Lis nie prowadziła jeszcze dzienników TVP w czasach męczeństwa doktora G. Bo pokazując nagranie z kamery CBA, na którym ofiara reżimu Kaczyńskich bierze kopertę z pieniędzmi, przelicza łapówkę i chowa ją do kieszeni, też by skomentowała je stwierdzeniem, że oto "nie ulega wątpliwości". Na pewno tak by zrobiła, bo przecież pani Lis jest rzetelną dziennikarką, równie bezstronną jak jej mąż, a nie anty-Kotecką, która ma zamienić niesłuszny, pisowski przechył TVP w przechył słuszny, platformerski. I nawet, jeśli cenzuruje materiał o niedotrzymanych obietnicach Tuska to tylko ze względu na jego błędy techniczne. To zabawne, swoją drogą, bo prezesowi Urbańskiemu wydawało się zapewne, gdy wpuszczał do swego kurnika Lisów, że będzie ich używał jako maskotek, uwiarygodniających go i nie mających na nic wpływu - a mi się coś zdaje, że, używając metaforyki byłego prezydenta, masuje nogę, która go niebawem kopnie w ponton i weźmie na swe barki misję tworzenia nowej telewizji, ma się rozumieć, bezstronnej. Ale to drobiazg, wracając do głównego wątku: jest jednak postęp i trzeba się z niego cieszyć. Skoro obrońcy Wałęsy jednak przyznali, że warto zaglądać do archiwów, to teraz weźmy ów meldunek, który tak ich uradował, weźmy inne dokumenty, i, wbrew autorytetom zawodzącym chóralnie, że prawda nam zaszkodzi, pokuśmy się na tej podstawie o ustalenie, jak to mogło rzeczywiście być.