Tymczasem nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się w taki właśnie sposób rozwinąć - PiS zatrzymał się w rozpędzie, ale nie traci zdobytego terenu, a PO go nie odzyskuje. Wygląda na to, że straszak "Kaczyński rozpęta wojnę z ruskimi" przestaje działać. Publikacja "Rzeczpospolitej" o śladach trotylu na szczątkach tupolewa, mimo iż zdementowana (a może i dzięki temu, zważywszy jak nieskładnie ją zdementowano), przekonała Polaków, że Tusk ma na sumieniu co najmniej gorliwą współpracę w zacieraniu zbrodni. Bywa tak. Miłośnicy militariów znają historię ofensywy "Tet", przełomowej bitwy wojny wietnamskiej, którą Amerykanie wygrali, ale przegrali - bo sam fakt, że po tyle razy otrąbianym ostatecznym triumfie Viet Cong znowu zaatakował był kroplą przepełniającą kielich, skończyła się po prostu cierpliwość wyborców do wojny, która toczyła się - wedle oficjalnych komunikatów - od zwycięstwa do zwycięstwa, a z każdym zwycięstwem wyglądała na coraz dalszą od zakończenia. Ze śledztwem smoleńskim jest podobnie. Im więcej razy zaklina się władza i jej poplecznicy, że wszystko już jest wyjaśnione, tym więcej faktów wskazuje na to, że jest wręcz przeciwnie. Gdzieś jest granica, po przekroczeniu której wiara w oficjalną wersję musi pęknąć nawet w tych, którzy od dwóch i pół roku bardzo, bardzo starają się w nią wierzyć w imię poczucia bezpieczeństwa i emocjonalnej stabilności. Czy ten moment właśnie nastąpił? Okaże się po kilku następnych sondażach (ale fakt, że rządowe media od pewnego czasu sondaże publikować jakby przestały, pozwala się czegoś domyślić). Skoro dotychczasowa narracja pęka, potrzeba nowej. Do ogłoszenia tej nowej sięgnięto po ostatnią rezerwę - człowieka roku "Gazety Wyborczej", byłego doradcę prezydenta Cartera, autora licznych analiz polityki międzynarodowej (w tym m.in. wydanej pod koniec lat osiemdziesiątych pracy o tym, jak powinny sobie USA układać stosunki ze Związkiem Sowieckim przez najbliższe pół wieku), słowem, po "Zbiga" Brzezińskiego. (RTW - do widzenia, profesorze Davies, najwyraźniej pańskie tournee sprzed tygodnia nie odniosło już żadnego skutku - kolejny autorytet zdarł się jak zużyta tkanina). Od wielu godzin prawie nie schodzi z anteny wywiad z wybornym znawcą problematyki międzynarodowej, w którym nazywa on domniemanie zamachu "kretyńskim", a domaganie się weryfikacji tej wersji - "wredną robotą". Niestety, poza bluzgiem i zwyczajową sugestią, że to, co mówi ktoś taki jak On, powinno być przecież dla każdego choć trochę inteligentnego człowieka oczywiste, żadnego argumentu Brzeziński nie przedstawia. A więc nowa narracja jest taka: Rosjanie chcą skłócić Polaków i każdy, kto mówi, że to mógł być zamach, pomaga im w tym podłym zamierzeniu. I właściwie należałoby sprawdzić, czy Jarosław Kaczyński nie jest płatnym agentem Putina, skoro tę "wredną robotę" wykonuje. Do wczoraj Rosja była cacy, pięknie nam wszystko wyjaśniała, załatwiała nasze wnioski o "pomoc prawną", może z pewnymi drobnymi opóźnieniami, ale solidnie, a Jarosław Kaczyński był obsesyjnym rusofobem podkopującym pojednanie narodów i należało pytać, za czyje brudne pieniądze szkodzi naszym wreszcie odbudowanym stosunkom. Od teraz - zapomnijcie, wszystko odwrotnie. Na wszystkich antenach i pierwszych stronach: to właśnie wredna Rosja tu mąci, a Kaczyński jej narzędziem jest. Gorzki i pusty śmiech mnie ogarnia. Od dwóch lat z hakiem, prawie od momentu samej katastrofy piszę, że oczywisty interes Rosjan leży w tym, by tragedii nie wyjaśniono nigdy, i by wierzono, że to oni bezkarnie zamordowali polską elitę, udowadniając tym czynem, iż państwo niby suwerenne i niby będące członkiem NATO jest właśnie "niby". No, może i dobrze, że do władzy wreszcie to dotarło... Ale skoro wreszcie dotarło, to przecież przede wszystkim wynika z tego odkrycia jeden oczywisty wniosek: że nie rozumiejąc, iż Rosja nigdy nie wyjaśni katastrofy, bo nie ma w tym żadnego interesu, tylko przeciwnie, premier i jego podwładni wykazali się co najmniej skrajną głupotą, niekompetencją, w obliczu której natychmiastowa dymisja to minimum przyzwoitości. A za samowolną decyzję o oddaniu całości śledztwa Rosjanom, mimo że to oni sami, ustami swego prezydenta, pierwsi zaproponowali nam komisję międzynarodową - bez której to decyzji "skłócanie Polaków" przez Rosję nie byłoby w ogóle możliwe - Tusk powinien niezwłocznie stanąć przed Trybunałem Stanu. Proszę rozgęganych z zachwytu nad mocnymi słowami "Zbiga", aby łaskawie to przyznali na głos i uwzględnili w swym gęganiu - a wtedy gotów jestem potraktować ich poważnie i nawet całodobowo znosić wynurzenia mędrca z Waszyngtonu, którego genialne rady były swego czasu podstawą powszechnie uznanych sukcesów polityki międzynarodowej Cartera. Niestety, przekładając wajchę medialni mędrkowie najwyraźniej nie zauważają, jakie nowa narracja niesie logiczne następstwa. Chyba naprawdę nisko oceniają zdolności umysłowe przeciętnego widza i czytelnika. Unisono z Brzezińskim (czy to przypadkowy zbig, przepraszam, przypadkowy zbieg okoliczności?) odezwał się nasz Wujo Rzeczypospolitej, czyli prezydent Komorowski. On też od dziś uważa, że to Rosja przez swego agenta inspiruje te "straszne" oskarżenia, ale na jednym oddechu protestuje przeciwko jedynej - i tak mocno teoretycznej - możliwości wyjaśnienia spraw i udaremnienia ruskim "wrednej roboty", czyli przeciwko umiędzynarodowieniu śledztwa. Dlaczego? Bo Wujo nagle dostrzegł, że to by nas upokarzało. Mamy przecież swoją narodową godność! - krzyczy Wujo. Jesteśmy przecież państwem suwerennym! I nie do pomyślenia, żeby jakaś międzynarodowa komisja wyjaśniała sprawę naszej tragedii. A poza tym, dodaje Wujo tajemniczo, każdy werdykt i tak będzie podważany. Po dwóch i pół roku Wujo zauważył, że mamy godność i suwerenność. Ale to, co zrobili z wrakiem i szczątkami ofiar Rosjanie (od dziś źle nam życzący), jego sprzeciwu nie budziło. Niszczenie śladów, olewanie miesiącami naszych bezsilnych "wniosków" o pomoc prawną, otwarte granie sobie z Polską w człona w sprawie wraku, nawet publiczne zbezczeszczenie zwłok jego poprzednika na urzędzie, to wszystko Wujowi nie przeszkadzało. Ubodła jego godność dopiero myśl, że w tym, czego przez jego patrona i niego samego zrobić porządnie nawet nie próbowaliśmy, miałby wyręczyć naszych specjalistów jakiś innostraniec! A po co? Skoro miałby ktoś potem w jego wyniki badań nie wierzyć, to niech nie wierzy w ustalenia rodzimych ekspertów od rozpoznawania na taśmach z kokpitu głosów osób, których tam nie było i nie mogło być. One się do tego, by w nie nie wierzyć, nadają doskonale i innych nam nie potrzeba. Takiego mamy Wuja w Belwederze! Rafał Ziemkiewicz