Lewica postanowiła wtedy w głosowaniach nad kolejnymi wersjami raportu zastosować nader chytrą strategię: parzyści głosowali tak, nieparzyści inaczej, i wyjść z tego miało coś tam, ale nie wyszło. W końcu wszystko się tak pokiełbasiło, że postkomuna sama przegłosowała najbardziej dla niej niekorzystny raport Ziobry. A Lepper, mimo próśb, olał kamrata, swego klubu z sali nie wyprowadził i quorum nie zerwał. Potem mówiono: SLD się zakuglowało. Podobnie zakuglowała się - stąd przypominam tę starą historię - Platforma Obywatelska (taka tam ona obywatelska jak swego czasu milicja) w sprawie Hanny Gronkiewicz-Waltz. Prezydent Warszawy nadaje się tylko do odwołania - im prędzej, tym lepiej - i większość warszawiaków, nawet najbardziej lemingowatych, wyczuwa, o co chodzi. O to, że jej rządy w stolicy to miniaturka rządów Tuska w kraju. Słaba władza, nie potrafiąca i nie próbująca wykonywać swych elementarnych zadań: buduje się, no bo kasa z Unii leci i budować trzeba, coś tam się kręci z rozpędu, ale nikt nie próbuje tego skoordynować ani tym bardziej pociągnąć cuglami, jak poszczególne konie ciągną każdy w swoją stronę. Jedyne, co potrafi wyrwać panią HGW z picerstwa, błogiego samozadowolenia i rozgrywania partyjnych interesików, to parcie jakiegoś silnego lobby. Tak jak wtedy, gdy interesy wielkich galerii handlowych wymagały zniszczenia Kupieckich Domów Towarowych. Wtedy pani prezydent umiała okazać zdecydowanie, wynająć (nielegalnie) prywatnych osiłków do bicia kupców i pożyteczny dla warszawiaków obiekt zlikwidować, zmuszając ich do kupowania w galeriach po dwu-, trzykrotnie wyższych cenach. A wszystko to pod pretekstem, że już, zaraz, koniecznie, musi w tym miejscu zbudować muzeum. Lata minęły, a miasto wciąż nie ma nawet planów tego zakichanego muzeum... Za samo tylko rozpędzenie KDT zasłużyła przewodnicząca mazowieckiej Platformy na wywalenie z hukiem, a przecież dodać do tego trzeba gigantyczny rozrost ratuszowej biurokracji, dojącej miasto wyjątkowo bezczelnie i pazernie, bezhołowie przy zamykaniu ulic, brak nadzoru nad opóźnionymi i ciągnącymi się w nieskończoność remontami (samo bezmyślne zasypanie gotowego już fragmentu tunelu na Ursynowie kwalifikuje się do sądu), ciągłe przerzucanie kosztów bałaganu na mieszkańców kolejnymi podwyżkami. Owszem, dźgnięta referendalną ostrogą HGW (Hanka Go aWay, jak obecnie się ten skrót tłumaczy) popadła w ADHD, tyle, że miało to ADHD charakter czysto medialny. Konferencje, nalewanie kawy, dziesiątki obietnic, ustawki, sesje fotograficzne w metrze i na huśtawce, czasowy zakaz wystawiania mandatów... Ale nawet pod referendalną presją ratusz nie był w stanie skoordynować choćby zamykania ulic na czas sztandarowej dla PO imprezy, jaką jest masowy bieg. Było jak zwykle: nikt nic nie wie, a najmniej policja i straż miejska, biegacze na Wilanowie, a zablokowane nawet Bielany, stój, czekaj i nie zawracaj "waaadzy" głowy. Mniejsza z tym - mam nadzieję, że mimo całej medialnej i urzędniczej siły użytej do zniechęcania oraz utrudniania warszawiacy nie dadzą sobie wmówić, że czarodziejska różdżka odmieniła panią prezydent i teraz już będzie zupełnie inaczej. Upewnia mnie w tym zachowanie jej partyjnych kolegów. Bo, proszę zauważyć, w ostatnich dniach linia propagandowa władzy gwałtownie się zaplątała. Od pierwszej chwili, gdy Warszawska Wspólnota Samorządowa zebrała ponad 200 tysięcy podpisów pod wnioskiem o referendum (warto pamiętać, że była to akcja spontaniczna i nie związana z żadną partią, wbrew temu, co wmawia cały agit-prop; partie dołączyły się dopiero później, kiedy zbieranie podpisów okazało się sukcesem), obowiązująca linia była taka, że to "polityczna hucpa", "awanturnictwo" i PiS. Nie iść, olać, w domu siedzieć albo na grzyby jechać - apelowali premier i prezydent, a podwładny tego ostatniego dołączył z wyjaśnieniem, że przeciwko "władzy" występują tylko "słoiki". Słowem, okazanie totalnej pogardy i lekceważenia obywatelom, którzy się wyrwali z apatii i zorganizowali. Tych dwustu tysięcy, które się wykazały minimalnym zainteresowaniem sprawami swego miasta, PO nie raczyła w swym zadufaniu ani przez moment potraktować jak wyborców, których trzeba odzyskać, przekonać, a co najmniej wysłuchać. Przekaz był taki: my jesteśmy waaadza i mamy was w dupie − krzyczcie sobie, i tak możecie nam skoczyć, bo większości to wszystko wisi i nie ruszy się z domów. Dopiero w ostatnich dniach prominenci PO zaczęli rozpaczliwie ten przekaz odkręcać. Teraz już zbuntowani warszawiacy nie są en bloc pisowcami, awanturnikami, hucpiarzami i warchołami. Teraz nagle przyznaje im władza, że, no, faktycznie, były nieprawidłowości, ale przyjęliśmy tę żółtą kartkę, wyciągnęliśmy wnioski, teraz będzie lepiej. Teraz już inicjatywa referendum nie jest pisowską polityczną hucpą, tylko słusznym gniewem obywateli, który "ukradli" pisowcy. Jednoczesne uderzenie w pokorę i branie na litość: no tak, zawiniliśmy, nie było idealnie, ale teraz już będzie, poprawimy się, teraz już można się w Hani zakochać... Nie śmieszy to Państwa? Jeśli nie, to dlatego, że jesteście widocznie za młodzi Państwo, by pamiętać "PRyL". Ja pamiętam. Dokładnie tak samo zachowywali się komuniści. Najpierw z mordą, z butą, że co wy tu sobie, robole, pozwalacie na jakieś strajki, władza zaraz tu z wami, warchoły, zrobi porządek! − a dopiero, gdy im strach zajrzał do tyłków i zaczęli rozumieć, że lecą, zaczynało się takie właśnie podlizywanie: tak, klasa robotnicza słusznie nas przywołała do porządku, były błędy i wypaczenia, ale teraz już nie będzie, partia ta sama, wicie, ale nie taka sama, no, puti-puti i cacy-cacy, tylko dajcie nam rządzić i doić się dalej. Aha, no i oczywiście, nieodmiennie okazywało się przy okazji, że do słusznego protestu podłączyły się i ukradły go robotnikom inspirowane przez wiadome ośrodki elementy antysocjalistyczne. A przy tym wszystkim usiłuje władza robić dobrą minę i nadyma się różnymi sprokurowanymi przez agit-prop sondażami, że większość jest za, że HGW najlepsza, że się podoba, że wybory wygrałaby ponownie w cuglach... Sami w to przecież nie wierzą. Gdyby wierzyli, to by tę "większość" wezwali, by poszła do urn i obroniła "najlepszą" prezydent w głosowaniu. Przecież gdyby HGW referendum wygrała, byłoby to wymarzone dla rządzących "nowe otwarcie", szansa na przełamanie sondażowego spadku, którego, wbrew nadziejom rządu, propagandowa jazda na "pseudoekspertów Macierewicza" i kolejna fala Laskowych pogrywek smoleńską tragedią mimo intensywnego zaangażowania mediów i "autorytetów" przełamać nie zdołała. Skoro PO nawet tego nie próbowała, to znaczy, że dobrze wiedziała, iż na wygraną nie ma szans, że uratować ją może tylko apatia, zwis i demobilizacja. Partie stać na znacznie lepsze badania nastrojów społecznyc, niż te tanie, szybkie sondaże telefoniczne, które znają Państwo z mediów. A skoro teraz, ośmieszając się, władza zmienia na gwałt narrację, to znaczy, że już jej z posiadanych badań wychodzi przegrana i ustawia się na tę okoliczność. Tak jak przed laty Lepper nie chciał wyjść, by uratować Millera, tak teraz, mam nadzieję, wystarczająca liczba warszawiaków nie da się dla ratowania HGW wyprosić z demokracji. Rafał Ziemkiewicz