Pan Gardocki, prezes Sądu Najwyższego, pan Stępień, prezes Trybunału Konstytucyjnego, i pani Łętowska, pierwszy RPO, a zapewne także liczni inni porwani ich przykładem prezesi i profesorowie, postanowili przykładnie ukarać Janusza Kochanowskiego za to, że w wywiadzie prasowym ośmielił się skrytykować - nawiasem mówiąc, w słowach niezwykle wyważonych - środowisko prawnicze. A zwłaszcza za to, że skrytykował instytucje reprezentowane przez dwóch pierwszych panów. A krytykować naprawdę jest za co. Sąd Najwyższy wydał niedawno decyzję, uwalniającą od odpowiedzialności sędziów stanu wojennego, którzy wydawali surowe wyroki z dekretu o stanie wojennym tak ochoczo, że nie zaczekali nawet na wejście tego dekretu w życie. Uniewinnił ich hurtowo argumentem, że skoro żyli i pracowali w systemie bezprawia, to nie można od nich wymagać praworządności. Była to najoczywistsza kpina z elementarnego poczucia sprawiedliwości i przyzwoitości, a przy okazji i ze zdrowego rozsądku - bo zgodnie z taką logiką trzeba odpuścić wszelkie winy nawet sędziom stalinowskich "trójek" i narodowo-socjalistycznych sądów hitlerowskich; a zresztą wspomniani sędziowie, do dziś orzekający w naszych sądach, łamali w ten sposób nawet przepisy "prawa" peerelowskiego. Co do Trybunału Konstytucyjnego, to jego reputacja poszła się czochrać już wtedy, gdy szacowne to gremium, sądząc we własnej sprawie, uwaliło ustawę otwierającą niespokrewnionej młodzieży dostęp do zawodów prawniczych. Trybunał z całej Konstytucji wziął wówczas pod uwagę jeden tylko artykuł, ten, który powierza samorządom dbanie o poziom wykonywania zawodów (bo wiadomo, że dzieci prawników zapewniają jakość najbardziej ekscelentną), natomiast zupełnie zignorował, że tuż obok Konstytucja zawiera inny artykuł, gwarantujący każdemu prawo do swobodnego wykonywania działalności gospodarczej. Co do tego zaś, że usługi prawnicze są działalnością gospodarczą, żaden adwokat ani radca nie miał wątpliwości, skwapliwie korzystając z udzielonego przez rząd Millera podmiotom gospodarczym prawa rozliczania się według liniowej stawki podatku. Owo oparcie się wyłącznie na jednym artykule Trybunał wyjaśnił tak, że jakoby może orzekać tylko w formie odpowiedzi na to, o co został spytany - a skarżące ustawę korporacje spytały go tylko o zgodność z artykułem 17. Wkrótce potem jednak, gdy mu tak było bardziej na rękę, ten sam Trybunał, rozpatrując ustawę lustracyjną, zasady tej bynajmniej się nie trzymał, orzekając i o tym, o co go pytano, i o tym, co sam uznał, wedle sobie tylko znanego klucza, za warte orzeczenia. Pan prezes Stępień zaś nawet nie próbował ukryć, jak bardzo mu zależy, aby za wszelką cenę wydać unieważniające lustrację orzeczenie "na cito", jeszcze przed dniem wyznaczonym jako termin składania oświadczeń lustracyjnych. Ryba psuje się od głowy - gdy tak sobie poczynają Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny, nie dziwi, że w pracy sądów niższych rangą i w postępowaniu szeregowych funkcjonariuszy Temidy aż roi się od uchybień, a czasem wręcz zwykłego draństwa. Wie on tym każdy dziennikarz, i większość z tych obywateli, którzy mieli nieszczęście poznać polską sprawiedliwość na własnej skórze. Ale żeby otwarcie powiedział o tym wysoki rangą prawnik? Żeby nadawał na "swoich", łamał świętą zasadę "omerty", sitwowej solidarności!? Hańba, horror, skandal - coś takiego nie może zdrajcy ujść na sucho! Poczekamy, zobaczymy, ale coś mi mówi, że bojkot jest dopiero wstępem do kampanii obliczonej na usunięcie Janusza Kochanowskiego z urzędu i zastąpienie go kimś "swoim". Wszystko dlatego, że pan Kochanowski nazbyt przejął się nazwą swego urzędu, z której wyraźnie wynika, że ma stać po stronie Obywateli, a nie prawniczej mafii - nawet, jeśli przywodzą jej szacowni prezesi i profesorowie. Nie wiem jak Państwo, ale ja jestem mu za to wdzięczny.