Po co zresztą się rozwodzić. Polską rządzi, w tej chwili niepodzielnie, Donald Tusk. Od której on niby jest trumny - Dmowskiego czy Piłsudskiego? Moim skromnym, jest tym samym, czym Wałęsa, Kwaśniewski czy śp. Lepper - wyhodowanym przez PRL cwaniaczkiem, który takie inteligenckie fanaberie jak obie wspomniane tradycje cznia serdecznie. Polskim życiem intelektualnym zarządza wciąż, niestety, klika Michnika. Z Dmowskiego czy Piłsudskiego się ona wzięła? Nie, z Róży Luksemburg i ducha kominternowskiego internacjonalizmu. Piłsudski i Dmowski za życia się kłócili o to, jak odzyskać niepodległość i jak ją zagospodarować - ale w tym podziale, jaki mamy w polskiej debacie publicznej dziś, obaj byli po tej samej stronie - po stronie tych, którzy chcieli wolnej, niepodległej Polski. Czyli po stronie przeciwnej niż ta, po której wtedy stali generał Besseler, generał Kuk i Wielki Książę Mikołaj, a dziś, mówiąc klasyczną już frazą, stoi ZOMO. No, może nie tyle ZOMO, co banda większych i drobniejszych towarzyszy Szmaciaków, dla których Polska jest tylko dojną krową, i wspierająca ich postkolonialna "elita", dla której "polskość to nienormalność". Taki to jest spór - między tymi, którzy uważają, że Polska powinna być, a tymi, którzy uważają, że powinna być jak najmniej, i jak najszybciej w ogóle. Bo narody to dziś "anachronizm", bo szykuje nam się szansa roztopienia w wielkiej europejskiej rodzinie, i im szybciej wyzbędziemy się wszelkiej swojej specyfiki, tradycji i godności, im szybciej zrobimy się "kolorowi" i przerobimy na nowoczesnych eurokundli, tym pełniejszą zostaniemy za to nagrodzeni michą. W kontekście tego, co aktualnie w Europie się wyrabia, jest to oczywiste - jak mawiał Szwejk - "bałwanienie do kwadratu". Ale czas jakiś minie, zanim do poddanych medialnemu praniu mózgów docierać zaczną sprawy tak oczywiste, jak skutki, które dokładnie ta sama polityka, która prowadzona jest u nas, przyniosła Grekom. Na razie bałwanienie trwa w najlepsze, a jednym z jego przejawów jest uparte zohydzanie Polakom ich szczytnych tradycji - metodą niezmienną od wielu lat, od roku 1926, kiedy to rząd sowiecki skierował do Kominternu wytyczną, nakazującą w prowadzonej propagandzie określać wszystkie siły reakcyjne, stające na drodze światowej rewolucji, mianem "faszystowskich". Sięgam jeszcze pamięcią w czasy, kiedy "faszystami" byli żołnierze AK i BCh, kiedy "walką z faszyzmem" nazywano stalinowskie zbrodnie na patriotach, a na lekcjach historii uczono mnie o faszystowskiej Polsce sanacyjnej, faszyście Piłsudskim i faszyście Dmowskim. Dziś siły postępu musiały się trochę cofnąć, ale wciąż usiłują podtrzymać te obelgę wobec przynajmniej tej części tradycji, która jest im najbardziej wroga, najbardziej patriotyczna i najbardziej nieprzejednanie antykomunistyczna - tradycji endeckiej. Trzeba bezmiaru złej woli albo ignorancji, aby powtarzać brednie, jakoby Stronnictwo Narodowe, Młodzież Wszechpolska czy nawet skrajny odłam tej tradycji, jaką stanowiły ruchy narodowo-radykalne, miały cokolwiek wspólnego z hitlerowskim narodowym socjalizmem. Otóż jedynym, co je łączyło, był fakt, że polscy narodowcy byli przez nazistów mordowani ze szczególną zawziętością. Przez komunistów zresztą też. Historycy policzyli, że legitymacja narodowej demokracji dawała w tych czasach czterokrotnie większe prawdopodobieństwo męczeńskiej śmierci, niż jakakolwiek inna legitymacja partyjna z czasów II RP. To mówi samo za siebie. Trzeba skrajnej podłości, godnej autorki stalinowskich podręczników historii - której potomek wychowuje dziś "inteligentów" III RP - aby stereotyp endecji opierać wyłącznie na antysemickich cytatach z międzywojennych gazet. Prawda historyczna jest taka, że antysemityzm był w tamtych czasach w Europie równie powszechny, jak dziś potępienie dla niego. I endecja nie odbiegała tu specjalnie od normy - ani zachodnioeuropejskiej, ani polskiej. Wśród starannie chowanych dziś prohibitów znajdźcie sobie Państwo broszurę "Polska myśl mocarstwowa" firmowaną przez wspomnianego już, młodego jeszcze wtedy, ale całkiem już politycznie dojrzałego, Jerzego Giedroycia. Jest tam osobny esej, co trzeba zrobić z Żydami: odizolować od etnosu polskiego, powstrzymać asymilację m.in. zakazując konwersji i zmieniania nazwisk, i poddać naciskowi ekonomicznemu, aby zabierali się wszyscy z Polski do siebie, na Bliski Wschód. Giedroyć zresztą, człowiek lewicy, ale uczciwy, nigdy się tych haseł nie wyparł. Tłumaczył tylko, że to, co z perspektywy powojennej wydaje się rasizmem, w swoim czasie wcale nim nie było. I to jest prawda. Proszę zagłębić się pisma z epoki, w pamiętniki Churchilla, zachwycającego się Mussolinim i Hitlerem, w roczniki republikańskiej prasy francuskiej... Albo w cytowane przez Marci Shore listy wymieniane przez czołowych polskich lewicowców, w których Broniewski wynosi się ponad "Żydków ze Skamandra", którzy z racji swej geszefciarskiej mentalności nigdy nie będą zdolni pisać wielkiej poezji, a komunista Stande chwali się, że jego teatr robotniczy jest najmniej zażydzonym teatrem w Łodzi, bo "żydków" na 27 osób w zespole ma tylko trzech. Tę brzydką chorobę przechodzili wtedy wszyscy. I stosując ulubiona dziś metodę historycznej wycinanki, równie dobrze można by jako faszystę obłożyć anatemą każdego - na przykład wspomnianego Giedroycia, paroma cytatami z "Polskiej idei mocarstwowej" kwitując jakąkolwiek rozmowę o dorobku środowiska "Kultury". Teraz dzieci Kominternu, dziś w czołówce "idei europejskiej", pracują nad utożsamieniem z nazizmem dziś polskiej tradycji endeckiej, a jutro zapewne w ogóle - patriotycznej. Zważywszy, że wielu wśród nich wnuków mistrzów nagana i knuta, którzy "polskim faszystom" wyrywali w stalinowskich kazamatach paznokcie, trudno się dziwić. Ale i trudno nie przeciwdziałać. Narodowcy demonstrują w święto piłsudczyków, ha, ha, co za nonsens - podśmiewają się najęci przez lewactwo publicyści. Ależ nic w tym nonsensownego, przeciwnie. Odzyskanie niepodległości, które świętujemy 11 listopada, zawdzięczamy w równym stopniu obu naszym wielkim "faszystom". Nie byłoby niepodległości bez polskiego wojska w Warszawie, i bez polskiego głosu w Wersalu. I jeszcze bez Paderewskiego, Daszyńskiego , Witosa i Korfantego, i bez wielu innych. I wszyscy, którzy się dziś poczuwają do ich spuścizny, powinni się spotkać tego dnia na Marszu Niepodległości. Po to, by pokazać, że nie tylko jeszcze nie zginęła, ale i jeszcze nie cała gotowa jest wyprzedać się międzynarodowym lichwiarzom za "zadowolenie tu i teraz". Mam nadzieję, że się spotkamy. Rafał Ziemkiewicz