Jakoś nie wypada o tym pisać, choć przecież rzecz nie jest dla nikogo tajemnicą - o tym, że sieć w coraz większym stopniu wypełnia się treściami zamówionymi i opłaconymi przez rozmaitych reklamodawców, wiadomo od lat. Statystyczny jej użytkownik, który dawno już wyrobił w sobie pewną odporność na tradycyjną reklamę, wciąż jeszcze dziecięco naiwnie zakłada, że wpis w sieci to spontaniczna opinia kogoś takiego jak on. Spora rzesza ludzi dziś z tego żyje - psycholog czy marketingowiec określa rozmaite warianty sformułowania przekazu, tradycyjna reklama kreuje wydarzenia, a "murzyni" siadają i klepią komentarze, i tak się buduje marki oraz wizerunki produktu. U nas jest to zresztą o tyle prostsze, że ustawodawca jak zwykle nie dociąga, i na przykład swobodnie można stosować programy zmieniające numer IP, podczas gdy w wielu krajach zachodnich występowanie w sieci pod fałszywym IP traktowane jest jak pojawienie się na ulicznej demonstracji z zasłoniętą twarzą. Nie jest też żadną nowością, że po ostatnich wyborach, w których PiS okazał się znacznie bardziej popularny wśród internautów, władza sypnęła kasą na nadrobienie zaniedbań w tej dziedzinie. Tradycyjna, poczciwa menda internetowa, bluzgająca z wewnętrznej potrzeby, wypierana jest bezpowrotnie przez znudzonych wyrobników. Poniewczasie zaczynam jej żałować, bo klasyczne MI przejawiały przynajmniej polot. Jakże starał się i wysilał na przykład ten profesor-psychiatra z Krakowa, który przez wiele miesięcy występował tu jako bodajże "bimber", i w zaufaniu chwalił się swoim studentom, że pokaże im modelowo, jak fachowiec wyprowadza publicystę z równowagi i niszczy jego psychiczną spoistość... Pracownicy agencji natomiast, niestety, wykonują tylko to, co dostają na kartce. Mają napisane, żeby na przykład w piątek około południa zająć się felietonem na INTERIA.PL, to się zajmują. Ale jak dodatkowo felieton ukaże się w środę, to już ich nie ma, bo tego w rozpisce nie mieli, i cały efekt "społeczność internautów stanowczo odrzuca oszczercze brednie pisowskiego oszołoma" diabli biorą. Co gorsza, wykonują swoją robotę na tyle niedbale, że nie trzeba im nawet wykradać tych kartek, żeby wiedzieć, co mają w wytycznych. Przewidywalne to jak wynik wyborów na Białorusi, w kółko tych samych kilka wypisanych przez przełożonego wątków. Na użytek zainteresowanych zbiorę je tutaj w krótki "FAK", żeby nie trzeba było wyławiać ich pojedynczo z wylewanego przez Partię pod kreskę szamba: * Ziemkiewicz to lizus Kaczyńskiego. Kto ciekaw, niech zajrzy pod hasło "wielki konkurs Ziemkiewicza dla mend internetowych". Nagroda wciąż czeka na tego, kto znajdzie bodaj jeden wymagany cytat. * Ziemkiewicz to cwaniak i kombinator, bo jest ubezpieczony w KRUS. Jako freelancer z wyboru, od 20 lat obywający się bez etatu i nie prowadzący działalności gospodarczej, zostałem przez III RP uznany za rolnika w chwili, gdy ożeniłem się z dziedziczką hektarów (obecnie jestem właścicielem 11-hektarowego gospodarstwa rolnego). Gdybym się temu nie podporządkował, ryzykowałbym kary za uchylanie się od obowiązku "ubezpieczenia społecznego". Rzecz dotyczy niewielu osób w Polsce, może kilkudziesięciu, głównie reżyserów teatralnych, aktorów i temu podobnych artystów, których dochody wpisywane są w PIT w rubryce "z przeniesienia praw majątkowych", ale, o ile mi wiadomo, ja jestem jedynym, który sam o całej sprawie od razu napisał jako o kompromitującym to państwo absurdzie. * Ziemkiewicz mści się na Michniku za to, że go nie przyjął/wyrzucił z "Gazety Wyborczej". Nigdy tam nie pracowałem ani się o to nie ubiegałem, jest to całkowicie wyssane z palca. * Ziemkiewicz za rządów PiS zarabiał kupę kasy w pisowskiej telewizji i państwowej "Rzepie", a teraz go odcięli od pieniążków i dlatego tak krytykuje Tuska. Policzyłem kiedyś z PIT-em w ręku, że w ostatnim roku rządów PiS, prowadząc autorski cotygodniowy program w TVP Info (średnio pół miliona widzów, 10 proc, tzw. udziału i podwojenie w czasie programu widowni tej stacji) oraz program w TVP Historia (też "ciągnący" antenę w górę), wymagający każdorazowo pewnej pracy przy przygotowaniu się do rozmów ze specjalistami od dawnych epok, przez cały rok zarobiłem w tej rzekomo "pisowskiej" firmie tyle, ile małżeństwo Lisów, według informacji prasowych, dostało od niej w niecałe dwa tygodnie. (Ciekawe swoją drogą, że najbardziej fanatycznemu wrogowi Kaczora pieniądze jakoś PiS-em nie śmierdziały). Co do "Rzeczpospolitej", to choć mniejszościowe udziały miał w niej Skarb Państwa, spółka nigdy żadnych dotacji nie dostawała. A za czasów, kiedy kierował nią Paweł Lisicki, przynosiła spore dochody i po raz pierwszy od czasów red. Fikusa rosła. Jej kłopoty zaczęły się dopiero od momentu, kiedy Brytyjczycy, zmęczeni nieustającą obstrukcją mniejszościowego udziałowca, postanowili odsprzedać przedsięwzięcie zaakceptowanemu przez władzę inwestorowi. * Ziemkiewicz w ogóle zarabia kupę kasy. I tu wreszcie musze przyznać rację - może nie kokosy, ale dość na swoje potrzeby. Bez ani jednej reklamy ze spółki skarbu państwa, komunikatów administracji państwowej, funduszy promocyjnych Unii i biznesu zarabiającego na życzliwości władzy, którymi watowane są nieustannie protuskowe media, i bez których dawno by większość z nich zdechła. Zarabiam wyłącznie dlatego, że ludzie kupują moje książki, że teksty w internecie mają bardzo dużo odsłon, a nazwisko jest w badaniach rynku rozpoznawalne i cenione. I jeszcze z tej części zarobków, które rabuje mi w podatkach rząd, utrzymuję pracowników "marketingu internetowego", którzy za chwilę przystąpią poniżej do wykonywania swych czynności służbowych. Pozostaję w nadziei, że może wreszcie dostaną jakieś nowe, ciekawsze kartki. Rafał Ziemkiewicz