A tu jeszcze Donald Tusk za wieloletnią wierność, aż przysłowiową w Partii, odpłacił jej bardziej niż podle, wbijając kolejne noże w plecy. Najpierw "przypadkiem" powiedzianym zdaniem o "załamanej, kompletnie załamanej" premier rozpirzył w drebiezgi jej wizerunek, cały pijar "polskiej żelaznej damy", który jej pracowicie kręcili funkcjonariusze agit propu. A potem wykonał numer z Ostachowiczem. Bo, powiedzmy, z odprawą dla pani Wasiak to może wpadka, której można było nie przewidzieć. Sprawa wynikła z dawno podpisanych kontraktów, o których zapewne pani premier podejmując decyzję o nominacji nawet nie pomyślała. Ośmieszanie się mianowaniem niekompetentnej szefowej MSW po to, by odebrać jej nadzór nad służbami i przekazać szefowi premierowskiej kancelarii, kompromitująca rząd kandydatura prof. Płatek do resortu sprawiedliwości... No, powiedzmy, samo wyszło. Ale numer z Ostachowiczem przypadkiem być nie mógł i nie był. Przecież Orlen mógł go równie dobrze zatrudnić na stanowisku dyrektora ds. public relations z pensją taką samą albo i większą - i nie byłoby krzyku. Przecież, skoro musiał być w zarządzie, można było z tą sprawą poczekać na po exposee. No i w ogóle, jak celnie - acz niecnie - zauważył jeden z posłów PO, skandal nie w nominacji, ale w tym, że od razu wyszła na jaw. Kto mógł o niej sypnąć dziennikarzom? Czy nie ktoś z otoczenia Tego, Który Mógł skutecznie nacisnąć na ministra Karpińskiego, żeby tę drobną usługę oddał jego zasłużonemu słudze? Który to sługa też przy okazji, patrzcie państwo, został na odchodne nieźle wyłachany i już powitawszy się z gąską, musi ją oddać. W polityce nie ma wdzięczności! Tak samo nie mógł być żadną wpadką numer z "kompletnie załamaną". Tusk jest za starym wróblem, żeby rozpuszczać język, gdy w promieniu kilometra są urządzenia nagrywające. Zresztą na nagraniu widać wyraźnie, że kamerę dostrzega i łypie w jej kierunku okiem. Ale po co miałby Tusk to robić - zapyta ktoś. Po co miałby niszczyć Platformę? Na to pytanie odpowiedział już politolog Marek Migalski. Jeśli założyć, że Tusk nie chce być po kadencji emerytem, nawet z emeryturą 60 tysięcy miesięcznie (a jak tak zakładam: ten człowiek upaja się władzą, władza stanowi jego sens życia i narkotyk, a w Brukseli sobie, owszem, pożyje, ale narządzić się nie narządzi) - to jak najbardziej jest w jego interesie, żeby po jego odejściu wszystko się zawaliło. Jak to napisałem parę miesięcy temu: po mnie (po Nim znaczy) choćby PiS! A nawet lepiej - po mnie (Nim) właśnie PiS. Choćby nagle prezes Kaczyński i podwładni doznali jakiegoś oświecenia i ze trzy razy zmądrzeli, i stworzyli dobry rząd, przez kilka lat obciążani będą winą za nieuchronnie nadchodzące klęski. A choćby i nie było klęsk - przez kilka lat będą obrzydzani przez wszystkie media, krajowe i europejskie, zniesławiani, ośmieszani i wyszydzani, cokolwiek by robili. Kaczyński to nie Orban, żeby oczarować, porwać i mieć za sobą prawie całe społeczeństwo. Zbyt ugruntowana jest niechęć i pogarda dla niego, i ewentualne jego dojście do władzy tego nie zmieni. Pamiętamy to przecież sprzed roku 2007 - ten nieustający wrzask, że obciach, "borubar" i reklamówka z kanapkami, zagrożenie, nadużycia i naciski, zbrodnie, faszyzm i tak dalej. (Nawiasem: przy okazji zmiany rządu "zresetował się" cały cyrk ze stawianiem Kaczyńskiego i Ziobry za rzekome zbrodnie PiS przed Trybunał Stanu - oczywiście mądrzy ludzie z góry wiedzieli, że to tylko lipa). A Donald będzie z Brukseli robił wszystko, żeby Polsce zaszkodzić i za każdym razem zwalić winę na Kaczyńskiego. No, wyobraźmy sobie, że PO bierze się w garść, ktoś - a tym ktosiem może być na dziś tylko Schetyna, albo Komorowski - zaczyna panować nad sytuacją i albo nie dopuszcza PiS do władzy, albo tworzy przeciwko niemu sensowną, sprawną opozycję. Że partia krzepnie jako struktura, nie zarządza się nią już poprzez bandę dworaków sterowanych zmarszczeniem brwi, ale cywilizuje się, wytwarza procedury, jakąś kulturę polityczną. I po dwóch albo pięciu latach wraca Tusk do takiej sytuacji. Musi tu znowu walczyć o przywództwo, musi się z kimś liczyć, zawierać kompromisy... A jeśli Polska popadnie w totalny polityczny chaos, bezład i niemożność? Wtedy Tusk sobie nadjeżdża na białym koniu, jako były prezydent Europy, z albumem pełnym zdjęć, na których "szejhenduje" i jest oklepywany po plecach przez największych współczesnego świata. A tu - nic, zgliszcza i nieustająca awantura. Kto mu wtedy podskoczy? Propagandyści PO (którzy skądinąd fajnie zostali na lodzie - wczoraj mówili, że Ostachowicz w Orlenie to super, dziś będą musieli wręcz przeciwnie) i jej politycy zawsze cieszyli się, że ich wódz jest tak bezwzględny, wyprany z wszelkich skrupułów i litości, nawet jak pokazał po tragedii w Smoleńsku, dla martwych. Cieszyli się, bo uważali, że tę gangsterską naturę objawia Tusk tylko wobec wrogów - wobec nich, posłusznych i oddanych, będzie inny. Tymczasem facet przypomina mojego powieściowego Żywinę: każdy jest dla niego do rozwalenie, tylko niektórym chwilowo odracza egzekucję. Oni też. Bo dla Onego liczy się tylko On. Zatkało, co? Cóż, polityka nie jest dla frajerów. Nie umiem w sobie skrzesać sympatii do pani Kopacz, ale, przyznaję, mimo wszystko zaczyna mi jej być żal. Rafał Ziemkiewicz