Na prywatną wojnę prowadzoną przez partyjnego towarzysza z Moniką Olejnik zareagował inny poseł Palikota, Andrzej Rozenek. Występując w jej programie wylewnie przepraszał gospodynię, wręczył jej też ekspiacyjny bukiet kwiatów. Andrzej Rozenek przez wiele lat był zastępcą redaktora naczelnego tygodnika "Nie" Jerzego Urbana, a tygodnik ten, jak ogólnie wiadomo, od zawsze specjalizuje się w oblewaniu ludzi pomyjami, w paszkwilach, oszczerstwach i pomówieniach (z racji rekordowej liczby przegranych procesów o zniesławienie nazywany bywa żartobliwie "najhojniejszym sponsorem PCK"). Trudno więc uwierzyć, żeby pana Rozenka, który nigdy nie przejawiał z racji swego miejsca pracy psychicznego dyskomfortu, poruszyło nagle posługiwanie się oszczerstwem samo w sobie. Oburzać go może wyłącznie fakt, iż użyto tej broni przeciwko osobie "z towarzystwa". Podobnie rozumiem oburzenie "Gazety Wyborczej", która zauważyła i potępiła publikacje "Faktów i Mitów", choć przecież sama wielokrotnie nie miała skrupułów przed zamieszczaniem podobnych materiałów, choćby wtedy, gdy w ślad za Wałęsą rozwodziła się o esbeckich przodkach Sławomira Cenckiewicza. Tak czy owak, Janusz Palikot - to znaczy, formalnie jakieś tam jego organy partyjne - mają właśnie dziś wymierzyć posłowi Kotlińskiemu naganę i zakazać mu na przyszłość... I to jest najzabawniejsze, bo przecież w kraju trwa właśnie sterowana z Czerskiej kampania "w obronie" księdza Adama Bonieckiego, któremu zakonna zwierzchność zakazała występów w mediach, po tym, jak naplótł - przypadkiem zresztą akurat właśnie w programie Moniki Olejnik - rzeczy mocno dla katolików konfundujących. Tymczasem Roman Kotliński sutannę zrzucił już bardzo dawno temu, a Ruch Palikota, w przeciwieństwie do oo. Marianów nie jest zakonem i nie składa się w nim ślubu posłuszeństwa (chyba?). O Monice Olejnik wypowiadał się Kotliński na łamach swojego prywatnego pisma, a nie jako działacz i poseł partii - więc co do tego Palikotowi? A tym bardziej "Gazecie Wyborczej"? Gdyby ta gazeta chciała zachować twarz i miała jeszcze co zachowywać, powinna teraz bronić prawa Kotlińskiego do ekspresji. Gromadzić i ustawiać w bojowych szykach "autorytety", oburzające się na "kneblowanie" posła, wyposażać czytelników w naklejki "stop politycznej cenzurze" czy "Roman Kotliński ma głos w moim domu". I tak dalej. Nieuczciwa była w takich sprawach michnikowszczyzna od zawsze. Ale teraz jest już nie tylko nieuczciwa, jest po prostu żałosna. Kiedy Palikot pluł na przeciwników "salonu", błazny od Michnika deklamowały jeden po drugim, jaką to ożywczą rolę pełni w naszym życiu publicznym i jak to dobrze, że ma odwagę mówić to, co przecież wszyscy wiedzą, i co wreszcie musiało być powiedziane publicznie. Kiedy Roman Kotliński pluł na Kościół, na księży, też im to jakoś nie przeszkadzało - podobnie, jak nie przeszkadzało im, kiedy ksiądz Boniecki "kneblował" swoich pracowników, wyrzucając z pracy dziennikarza za zamieszczenie poza tygodnikiem komentarza, który wcześniej, jako sprzeczny z linią redakcyjną, Boniecki mu odrzucił. Ale niech popadnie na swojego - to ekipa, która nie policzę ile razy oburzała się, że ksiądz na mszy powiedział coś "politycznego" i odnotowująca z zachwytem, że "część wiernych na znak protestu wyszła z kościoła" (tak konkretnie, "część wiernych" to był w jednym z wypadków autor relacji wraz z żoną) nagle pieje ze szczęścia, że na mszę księdza-salonowca przyszli ludzie, którzy zwykle do kościoła nie chodzą, i zrobili z nabożeństwa wiec na jego cześć. No, to dzisiaj mamy swoisty test. Palikot podejmie decyzję; jeśli (zapewne) jak pani matka "Wyborcza" każe, "zaknebluje" swojego posła, to oczekuję, że obrońcy księdza Bonieckiego urządzą analogiczną kampanię. Nie urządzą - bo przecież pani matka tym razem kazała inaczej? No, to gratuluję państwu. Zdaliście właśnie egzamin na skończonych pajaców. To znaczy, na autorytety moralne. Niestety, w III RP te pojęcia oznaczają to samo. Rafał Ziemkiewicz