Obie narracje zresztą są zbieżne. Wielka Wojna to w nich heroiczne, homeryckie starcie Dobra i Zła. Zło absolutne uosabiał zbrodniarz wszech czasów, Adolf Hitler, i jego naziści. Dobro Absolutne uosabiali alianci - zachodnie demokracje ze Stanami Zjednoczonymi na czele oraz sprzymierzony z nimi Związek Radziecki. A ponieważ, jakkolwiek patrzeć, to front wschodni odegrał w pokonaniu III Rzeszy rolę decydującą, więc wychodzi na to, że świat ocalał dzięki Sowietom. I nawet jeśli na Zachodzie dodaje się półgębkiem, że w państwie Stalina też istniały pewne kłopoty z demokracją i prawami człowieka, to nie są one istotne wobec faktu, że to właśnie Rosjanie, ginąc milionami, ocalili świat przed apokaliptycznym potworem. Każdą wątpliwość, każdy odruch sprzeciwu wobec imperialnych łajdactw komunizmu i Rosji współczesnej można dzięki temu skruszyć miażdżącym ciosem dialektycznego młota: ale to Rosja, cokolwiek by mówić, pokonała Hitlera! To dlatego właśnie "surwiwalowcy" Putina prężą się przed nim na defiladach w Moskwie i Sewastopolu, i dlatego, cokolwiek by akurat Rosja nie wyrabiała, bez udziału jej przywódcy nie może sobie Zachód wyobrazić obchodów rocznicy lądowania w Normandii, choćby był nim nie tylko Putin, ale nawet ktoś pokroju cesarza Bokassy. Ten mit jest jednym z największych nieszczęść, jakie się mogły zdarzyć Polsce. Bo nasze losy ni cholery do niego nie pasują i nijak nie da się wkomponować w istniejącą mitologię II wojny życzliwej dla Polski narracji historycznej. Chcielibyśmy, żeby pamiętano, że to Polska pierwsza powiedziała Hitlerowi "nie", że mieliśmy państwo podziemne, najliczniejszą antyniemiecką partyzantkę (ponad 300 tysięcy żołnierzy AK - czymże była przy tym sławiona francuska "resistance"?!), za to nigdy nie stworzyliśmy, w przeciwieństwie do Francuzów czy Skandynawów, żadnego kolaboracyjnego rządu, żadnego legionu ochotniczego u boku SS, złamaliśmy kod Enigmy, obroniliśmy Tobruk, zdobyliśmy Narwik i Monte Cassino, biliśmy rekordy zestrzeleń w Bitwie o Anglię, i... I g... to kogokolwiek na szerokim świecie obchodzi. Wystarczy proste pytanie: Polacy brali udział w defiladzie zwycięstwa w 1945 w Londynie? Nie. Byli nawet Maorysi, Irańczycy, Syryjczycy. A Polaków nie było. Nie załapali się na zwycięstwo. Potraktowano nas dokładnie tak samo, jak wszystkie inne kraje regionu, choć tamte były po stronie Hitlera, a my wykrwawiliśmy się śmiertelnie stawiając mu opór (proporcjonalnie do posiadanych zasobów nikt w tej wojnie większych strat nie poniósł). Nie tak samo - gorzej, bo aż takich zbrodni i represji sowieckich, jak w Polsce, w innych krajach nie było. A skoro tak, to w imię wyznawanej narracji świat musi historię "poprawić" i udowodnić, że Polska na swój los zasłużyła. Dlatego lansuje się fałszerzy historii pokroju Grossa, dlatego kręci się parszywe filmy o brudnych antysemitach z AK, dlatego pisze się i mówi w zachodnich mediach "polskie obozy zagłady" - i mówił tak najbezczelniej nawet prezydent USA, i to jeszcze przemawiając ku czci... Jana Karskiego. A obecny tam "przedstawiciel Polski" nawet nie uznał za stosowne sprostować. Gdyby prezydent... bodaj tam, gdyby najniższej rangi amerykański urzędniczyna w czymś uchybił czci ofiar holocaustu albo nazwał Afroamerykanina Murzynem, skandal byłby niewiarygodny i międzynarodowy - ale Polakom można pluć w gębę do woli, żadnej godności nie mają. Przynajmniej ci tworzący tak zwane "elity". II wojna światowa nie była starciem Dobra ze Złem. Była starciem dwóch wielkich gangsterów, którzy, pierwotnie w sojuszu, zamierzali podbić cały świat. Tyle że ten większy, straszniejszy, który tę wojnę zaplanował, przygotował i zrobił wszystko, by ją rękami mniejszego wywołać - nie zamierzał się dzielić. Stalina nie satysfakcjonował podział zaproponowany przez Hitlera: ja biorę Europę, ty weź sobie angielskie imperium kolonialne i resztówki innych. Stalin chciał wszystkiego i przyszykował sojusznikowi zdradziecki cios w plecy, a gdy ten go zdołał uprzedzić, zaoferował odkupienie niemieckich akcji przedsiębiorstwa Ribbentrop-Mołotow zachodnim demokracjom, z USA na czele. I te - kupiły. My byliśmy częścią zapłaconej ceny. Gdyby wierzyć amerykańskim filmom, to USA walczyły w obronie mordowanych Żydów. Ale to absolutny fałsz. Holocaust mieli zachodni alianci głęboko, nie tylko w czasie wojny - o czym wiele mówią wspomnienia Jana Karskiego czy tragiczny los Szmula Zygielbojma - ale i kilkadziesiąt lat po niej. Dopiero jak się okazało, że można na nim zarobić, stał się obowiązkowym tematem amerykańskiej pamięci historycznej i Hollywoodu. USA weszły do wojny po to, by dokonać nowego podziału świata - jak to specjalny wysłannik Roosevelta wyjaśniał Stalinowi jeszcze przed Teheranem: skończyły się czasy starych imperiów kolonialnych, przyszły czasy nowe, podzielmy świat między Rosję i Amerykę, między komunizm i demokrację - do diabła nie tylko z Polską czy innymi małymi państewkami, ale i ze zmurszałą Wielką Brytanią. Nie żeby tej ostatniej warto było żałować - to ona pierwsza przecież dała Hitlerowi zielone światło do zbrojeń, ona go hodowała i rozzuchwalała kolejnymi ustępstwami, i ona w końcu cynicznie popchnęła jego ekspansję na Wschód, skusiwszy głupich Polaków fałszywymi "gwarancjami", których ani przez moment nie zamierzała dotrzymywać. Wielki gangster Stalin wygrał z mniejszym, Hitlerem, dzięki pomocy jeszcze mniejszych - Roosevelta i Churchilla. W zrestrukturyzowane przedsiębiorstwo "Ribbentrop-Mołotow", przemianowane po zmianach własnościowych na "Wielka Trójka", udziałowcy włożyli to, co który miał - Stalin życie milionów niewolników, Roosevelt miliony dolarów, ton broni, amunicji i zaopatrzenia dla Armii Czerwonej, a Churchill - między innymi sojuszniczą Polskę razem z całą jej ludnością i zasobami. I się opłaciło, zapanowali nad światem i stworzyli jego Nowy Porządek - nam, niestety, oferujący jedynie miejsce wydymanych i eksterminowanych. Potem szybko się ich drogi rozeszły i zaczął się konflikt, ale tak to już w biznesie jest. Jest psim obowiązkiem każdego Polaka psuć te załgane obchody Dnia Pabiedy czy D-Day, kłaść się Reytanem i głośno krzyczeć: to wszystko g... prawda!!! Nie byliście lepsi od Hitlera! Nie zasługujecie na chwałę ani obchody! A tymczasem - mało mnie szlag nie trafił - na polskich ulicach, przynajmniej w Warszawie, wywieszono wczoraj rocznicowe flagi. Co, do ciężkiej cholery, my mamy niby do uczczenia w tym dniu? Że zostaliśmy wykorzystani, zdradzeni i straciliśmy wszystko?! Trzeba być skończonym kretynem, by będąc Polakiem czcić rocznicę triumfu przedsiębiorstwa Wielka Trójka (dawniej Ribbentrop-Mołotow) i dekorować na nią ulicę narodowymi flagami. Niestety, tacy właśnie tworzą w Polsce tzw. elity.