No przecież - Polacy pokazali, że potrafią się bawić! Pokazali, że są normalnym, wyluzowanym społeczeństwem, bez kompleksów, które potrafi pokazać, że potrafi się bawić, a nawet potrafi pokazać, że potrafi pokazać, że się potrafi bawić - radośnie i wesoło, bez kompleksów i zahamowań, na luzie i normalnie. No, jeśli fakt, że w lecie potrafili pokazać, że potrafią się bawić wesoło na okoliczność tych kilku meczów i tego, że nic się podczas nich nie zawaliło (bo, co jest osobnym sukcesem, sam łaskawy Bóg okazał poparcie dla rządu, nie zsyłając w czasie mistrzostw piłkarskich deszczu i tym samym odsuwając na później kompromitację z niezamykalnym dachem i pozbawioną drenów nawierzchnią) był tak wielkim sukcesem, to fakt, że potrafiliśmy tak zabalować na sylwestra jest sukcesem jeszcze większym. Naprawdę, nie mogę się nadziwić, że w rozmaitych podsumowaniach minionego roku jako to, co się najbardziej w nim udało, wymieniano właśnie mistrzostwa, a nie sylwestra. A tak poważnie mówiąc, to powodzenie tegorocznych imprez pod chmurką zdumiało nawet samych organizatorów. Zawsze przyciągały one tłumy, owszem, ale nie aż takie, a i oglądalność w stosunku do lat poprzednich wzrosła. A przecież, umówmy się, niewiele na tych koncertach było nowego - gwiazdy w zdecydowanej większości mocno przechodzone, jeszcze z czasów PRL albo z początków obecnej państwowości, przeboje też raczej dla pokolenia starszego, jedna z telewizyjnych imprez nawet zupełnie otwarcie odwoływała się do tęsknot za klimatami sprzed Okrągłego Stołu. Skądinąd dostarczyły te imprezy dodatkowych argumentów na rzecz wygłoszonej tu przeze mnie tydzień temu tezy, iż tuskowa III RP jest w sferze dyskursu publicznego totalnie spierniczała. Tak jak w każdej innej dziedzinie, tak i w show-biznesie zatrzymała się na czasach Krzysztofa Krawczyka i Maryli Rodowicz, i wyjść z nich nie może, jakby młode pokolenie w ogóle tu nie istniało, nie miało żadnego własnego głosu, zajmowało się tylko imitowaniem i konsumowaniem tego, co im stare, wypasione jeszcze w poprzednim ustroju repy serwują. Ciekawe pytanie: czy tego nowego pokolenia już tu po prostu fizycznie nie ma, bo jego aktywniejsza część się rozjechała po świecie za pracą i mieszkaniem, a reszta za słaba jest, by się z czymkolwiek wychylić i cokolwiek swojego stworzyć - czy też gdzieś z dala od dyskursu oficjalnego dopiero zbiera ono w ukryciu energię, która tę oficjalność za jakiś czasy wysadzi w powietrze? Serce każe mi obstawiać to drugie. Ogólne przekonanie jest takie, że jak ludzie chcą się bawić, to znaczy, że jest im dobrze - i na tym stereotypie ufundowana jest cała rządowa propaganda. Polacy chodzą na mecze, Polacy się bawią, Polacy oglądają coraz bardziej głupawe (choć od dawna wydaje się, że głupiej już nie można) tańce z gwiazdami, śpiewy z gwiazdami i inne talent-szoły, a więc są zadowoleni, dobrze im jest. A więc władza jest OK., elity są OK., i w ogóle III RP jest "największym historycznym sukcesem". Coś w powszechnym stereotypie oczywiście jest na rzeczy: ludzie garną się do zabawy, jak jest im dobrze, to znaczy, gdy mają poczucie bezpieczeństwa. Ale doświadczenie uczy, że często jeszcze bardziej garną się do zabawy, kiedy to poczucie bezpieczeństwa zaczyna się kruszyć. Pomyślcie o tym, z łaski swojej. W "sylwka" tradycyjnie siedziałem na swej wsi zacisznej, wsi wesołej, słuchając, jak za oknami biedota zapamiętale wystrzeliwuje swe nędzne zasiłki w powietrze kanonadą fajerwerków. Dzieci śledziły przez okna, jak "czarodziejskie kaczki" (tak sobie bajkowo córeczki nazwały pijaków, od charakterystycznego chodu) obtłukują sobie do krwi ryje na stanowiącym centrum życia towarzyskiego miejscowości przystanku autobusowym. My oglądaliśmy z żoną telewizję i nagle przypomniały mi się "Wspomnienia Polskie" Gombrowicza. Ten fragment, jak wielką balangą była końcówka lat trzydziestych, a już zwłaszcza ostatnie przedwojenne lato. Jak całe pokolenie, które wkrótce spłonąć miało w piecu wojny, zgnić po pawiakach i ubeckich katowniach, niestrudzenie przemieszczało się z prywatki na prywatkę, osuszając flaszkę za flaszką i zachłannie zażywając wolnej miłości. Można by oczywiście podejrzewać Gombrowicza, że koloryzował, mając świadomość późniejszych wydarzeń, ale wiele przykładów potwierdza tę prawidłowość, że jeszcze bardziej niż w czasach dobrych chęć do zabawy narasta, gdy idą czasy ciężkie. Kto jeszcze pamięta taki film "Czyż nie dobija się koni"? Naturalnie, nie sposób porównać przeczuć dzisiejszych z tymi z czasów, gdy Józef Czechowicz pisał swój genialny "Żal", ale mechanizm jest podobny. Podświadomość to cholerna sprawa. Można sobie wmawiać ile wlezie, że "mamy świetny rząd i super prezydenta", można się czepiać uporczywie prasowych zapewnień i powtarzać za Witkacym, że "dobrze jest, dobrze jest, psiakrew, a kto mówi, że nie, to go w mordę!" - ale przeczuć się uciszyć nie da. Tak zwana III Rzeczpospolita jest bytem pozbawionym przyszłości, przegniłą i wypróchniałą łódką, która będzie utrzymywać się na falach tylko tak długo, jak długo jest dobra pogoda. Jak się zaczną większe fale - pójdzie w drzazgi. Można z tego wyciągać różne wnioski, ale wielu wyciąga taki, że trzeba imprezować, póki jest okazja. Zwłaszcza, jeśli można za darmo. Można by podawać dziesiątki przesłanek wskazujących, że przed tym postkolonialnym państwem, w którym żyjemy, możliwości są tylko dwie: albo jakaś rewolucja, daj Boże pokojowa, wiodąca do budowy państwa i społeczeństwa obywatelskiego, albo rekolonizacja. Koniec roku dodał do nich jeszcze jedną: coroczny ranking zamożności europejskich społeczeństw eurostatu. Z owego rankingu wynika, że w minionym roku zamożność polskiego społeczeństwa relatywnie zmalała. Dotąd zajmowaliśmy w Unii Europejskiej piąte miejsce od końca - przed Litwą, Łotwą, Bułgarią i Rumunią. W tym roku Litwa wysunęła się przed nas i jesteśmy na chwalebnym miejscu czwartym od końca. Bardzo jestem ciekaw, jak propagandyści władzy wyjaśnią to niezwykłe wydarzenie. Od kilku lat cała Europa jest pogrążona w kryzysie, a my jesteśmy "zieloną wyspą", a mimo to pogrążona w kryzysie Europa znowu nam uciekła kawałek dalej! No i kto nas wyprzedził? Litwa, w której recesja osiągnęła w pewnym momencie wartości dwucyfrowe? No, lizuski, co teraz wykombinujecie? Naplujecie na eurostat, że to "pisowcy" i paranoicy? Cóż, sam pisałem w ostatniej książce, jak zwodniczym wskaźnikiem jest Produkt Krajowy Brutto. Zwodnicze też bywa świadectwo własnych zmysłów. Każdy, kto był na Litwie ,powie z najgłębszym przekonaniem: ależ tam się żyje znacznie gorzej niż u nas! I będzie miał rację. Gorzej się żyje na Słowacji, w Czechach, także i w Grecji - w wielu krajach umieszczonych w rankingu eurostatu wyżej od nas, niekiedy znacznie wyżej. Ale poziom życia a zamożność - to dwie różne rzeczy. Poziom życia można sobie podnieść na przykład wyprzedając posiadany majątek albo wydając na prawo i lewo pożyczone pieniądze. Rządząca postkolonialną III RP monopartia wykorzystała dla przekupienia elektoratu oba te sposoby. Pierwszy już się wyczerpał, wyprzedano praktycznie wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Drugi jeszcze działa, sukcesy Tuska, takie jak praktyczne odebranie poddanym refundacji leków i emerytur, przekonały bowiem międzynarodowych lichwiarzy, że ta władza odda im wszystko z procentem, choćby miała Polaków do reszty zagłodzić, a ci ostatni są tak spacyfikowani i ogłupieni, że nawet nie miaukną. Tylko że to przekonanie jest bardzo kruche. Wiele światowych przykładów pokazuje, że łaska tzw. rynków finansowych na pstrym koniu jeździ i ci sami spekulanci, którzy jakiś rząd długo tuczą kredytami, z dnia na dzień mogą podjąć decyzję o jego zarżnięciu i spieniężeniu. "Bawcie się, pijcie, dzieci, jak się bawić i pić potraficie" - jak to śpiewał Kaczmarski. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Rafał Ziemkiewicz