(O tym, jaką rolę grało kłamliwe oskarżanie Polski o szczególny antysemityzm w propagandzie Stalina i uzasadnieniu jałtańskiej zbrodni poczytać można choćby u Timothy’ego Snydera, mało nam przecież skądinąd życzliwego; o tym, że Stalin podchwycił tylko piłkę puszczoną w ruch dwie dekady wcześniej przez Wielką Brytanię, przekona Państwa na przykład książka o pierwszej zdradzie aliantów profesora Andrzeja Nowaka; a o tym, że to w Niemczech wymyślono określenie "polskie obozy" wie już chyba każde dziecko i nie trzeba w tym celu sięgać po zapomniany "Raport z Monachium" Brychta). Wydawało nam się, że przy dobrej woli obu stron można wszystko to odplątać, zapanować nad ekstremistami, pokazać prawdę jaką była, bez upiększeń, ale i bez oszczerstw, a że istnieje szereg politycznych interesów, łączących Polskę z Izraelem i wiele pól, gdzie oba te państwa mogą sobie pomagać - warto nad tym pracować. Pierwszym naiwnym był tu, oczywiście, śp. Lech Kaczyński, inicjator stworzenia muzeum "Polin" - ale było takich więcej. Może zresztą nie była to taka do końca naiwność, może ten dobry, szewachowy Izrael nie uroił się nam, tylko naprawę kiedyś istniał? Nie ma to już wielkiego znaczenia. Dziś nie widać po nim śladu. Izrael ma twarze Benjamina Netanjahu i Yaira Lapida, twarze polityków bezwzględnych, cynicznie rozpętujących i wygrywających nienawiść do Polski i Polaków. A zza nich wyglądają jeszcze paskudniejsze gęby międzynarodowych szantażystów, gotowych na wszystko, by wycisnąć z Polski miliardowy haracz pod pozorem "restytucji mienia" nie mających prawnych spadkobierców ofiar holocaustu. Ta polityczna konfiguracja żydowskich przywódców wypowiedziała nam wojnę i prowadzi ją - przy całkowitej bezradności polskich władz - bardzo sprawnie i bezwzględnie. Jeśli to, co zgotował nam Netanjahu w styczniu, w rocznicę wyzwolenia Auschwitz, zasługiwało na miano "wizerunkowego Pearl Harbour", to wczoraj na "Marszu Żywych" mieliśmy po prostu wizerunkowy Sedan. Trzy główne izraelskie gazety poinformowały świat, a wszystkie światowe media to powtórzyły i na tym właśnie skupiły swą uwagę, że prezydent Izraela, Reuwen Riwlin, pouczył Polskę o jej odpowiedzialności za holocaust. Już nie w formule "byli Polacy, którzy". Rivlin posunął się do oskarżeń, jakie dotąd znaleźć można było tylko u autorów, będących żydowskimi odpowiednikami naszego Bubla czy Tejkowskiego. Oznajmił, że obozy zagłady założyli wprawdzie Niemcy, ale nie mogłyby one działać, gdyby nie pomagała w tym i nie chciała tego Polska. Nie "Polacy", tylko Polska, tak jakby istniejące w latach 1939-1945 "Generalne Gubernatorstwo" było państwem polskim, a Hans Frank - naszym legalnym władcą, którego decyzje rodzą ciągłość prawną, obowiązującą także III RP. Tak daleko tak wysoki przedstawiciel świata żydowskiego jeszcze nigdy się nie posunął, powtórzę. Wobec czego o okraszeniu powyższego oskarżenia pouczeniami, że Polska "nie może się wypierać", i "musi przyjąć pełną odpowiedzialność", nie warto już nawet wspominać. Polska została przed całym światem skopana, rozjechana walcem i wdeptana w błoto. A prezydent RP stał obok (choć na niektórych zdjęciach widać go wypchniętego do drugiego rzędu) i, jak to on, uśmiechał się poczciwie, nie protestując. Po publikacji izraelskich dzienników prezydent oznajmił na twitterze, że takie słowa z usta Reuwena Rivlina nie padły. Niestety, dopóki publikacji nie dementuje sam Rivlin, tłit naszego prezydenta i podjęcie go jako obowiązującej narracji przez polski MSZ tylko dopełnia obrazu całkowitej klęski. Izraelskie media bowiem trzymają się swego twardo, powołując się na hebrajski stenogram, który otrzymały oficjalnie z kancelarii swego prezydenta. A ten, jako się już rzekło, bynajmniej się powszechnie mu przypisywanych słów nie wypiera. Czy nie powiedział naprawdę, czy nasz prezydent i MSZ grają w głupa, kryjąc się za formułą, że poniżające Polskę oskarżenia i pouczenia nie padły "w wystąpieniu" (czyli: jednak zostały wczoraj na tym forum powiedziane) - to w sumie nie ma znaczenia. Cały świat wiedział, jakie to zielone ludziki opanowały swego czasu Krym, i cały świat zna przemówienie Rivlina z relacji izraelskich dzienników (choćby dlatego, że te wszystkie wychodzą po angielsku) a nie z twitterowego konta prezydenta Dudy. Pozostaje nam tylko postawienie przez polską prokuraturę prezydenta Rivlina przed polskim sądem na mocy znowelizowanej ustawy o IPN. A nie, przecież minister Ziobro przyznał już, że ta nowelizacja, którą przygotował, a Andrzej Duda podpisał, żeby Żydom "pokazać", jest niekonstytucyjna... No to rzeczywiście, możemy już tylko leżeć i kwiczeć "nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało". I dać już Światowemu Kongresowi Żydów te miliardy, których żąda, zanim nam jeszcze dotkliwiej skopią tyłek. Jednak wątek polski nie wyczerpuje znaczenia wczorajszego zdarzenia. Niemal jednocześnie ze stenogramami antypolskiego wystąpienia Rivlina pokazały się w światowych mediach informacje o naciskach rządu USA na Izrael, żeby odpuścił Polsce i wyciszył konflikt z nią, bo USA uważają ją za ważnego sojusznika, a spór między ważnymi sojusznikami jest w tej chwili USA bardzo nie na rękę. Jeśli to prawda - a na to wszystko wskazuje - to rząd Izraela, wzmagając nacisk na drugiego "ważnego sojusznika", nie tylko skopał tyłek Warszawie, ale też zagrał na nosie Waszyngtonowi. Nawet więcej niż "zagrał", po prostu sobie zakpił z Trumpa i upokorzył go. Już widzę, jaką w najbliższych godzinach stworzy to narrację PiS-u: to wszystko oczywiście prowokacja Putina, to Putin przesłał izraelskim mediom z kancelarii izraelskiego prezydenta fałszywy stenogram, ale teraz nie możemy na Izrael naciskać, żeby się odciął, bo się wtedy Putinowi jego prowokacja uda. Czy jakoś tak. Z tym samym naciskiem i przekonaniem, z jakim każdy atak na Polskę neobanderowców bagatelizowany jest jako robota FSB. Widzę tylko dwa wyjaśnienia tej sytuacji. Albo Żydzi są głupi jak mało kto i brną w szaleństwo, które przyniesie ich państwu zagładę - albo przeciwnie, są sprytniejsi niż Trump i elity Zachodu. Izrael bowiem, wraz z całym współpracującym z nim konglomeratem żydowskich organizacji o globalnym zasięgu, prowadzi od lat politykę z pozycji siły, choć w istocie jest małym państewkiem leżącym na zboczu czynnego wulkanu. Świat arabski nienawidzi Żydów i od lat zapowiada "zepchnięcie ich do morza", Zachód jednak poddaje się ich sile nie z uwagi na materialne, ale z uwagi na polityczne zasoby Izraela. Pozycja ofiary zbrodni wszech czasów jest tu kluczowa i do tej chwili skuteczna. Ale też perspektywicznie niebezpieczna, bo, dążąc do nieustannego upokarzania partnerów i trzymając ich pod moralnym szantażem, Żydzi nie pozwalają traktować się normalnie. Narzucają ten model stosunków, w którym można ich tylko albo prześladować, albo nieustannie za dawniejsze prześladowania przepraszać, przy czym żadne przeprosiny ani zadośćuczynienie nigdy nie będą uznane za wystarczające, by historyczne porachunki ostatecznie zamknąć. Jaka musi być kiedyś tego logiczna konsekwencja dla narodu żydowskiego - nietrudno się domyślić, przecież przepraszać w nieskończoność nie można. Zważywszy na tempo, w jakim w Europie sięgają po wpływy Arabowie i innego pochodzenia muzułmanie, a w Ameryce czarni i latynosi, niebezpieczeństwo załamania tej polityki jest bliższe, niż się wydaje. W takiej sytuacji grać na nosie Ameryce, na poparciu i pieniądzach której Izrael się trzyma od swego zarania, nawet w sprawie tak dla Ameryki drugorzędnej, jak pastwienie się nad Polską - wydaje się skrajną głupotą. Czy Rivlin, Netanjahu i inni nie wiedzą, co robią? Czy oszaleli, nadęci poczuciem siły, godnościowymi urojeniami, jak, nie przymierzając, nasz Beck z Rydzem snujący plany wykorzystania Hitlera do zbudowania polskiej mocarstwowości, w przekonaniu, że w każdej chwili mogą mu dać po nosie i pokazać Niemcom należne im miejsce w Europie? Być może. Ludzie czasem głupieją, i politycy też. Ale - być może Izrael wyczuwa ruchy tektoniczne, zmieniające całkowicie sytuację w regionie, a więc uwarunkowania jego istnienia? Rosnącą mocarstwowość Turcji, imperialne ambicje Rosji? Bo przecież kopiąc Polskę (nazywaną w Moskwie "psem Ameryki") i lekceważąc Trumpa, dba Netanjahu o coraz lepsze stosunki i z Putinem, i z Erdoganem, ba, z następcą tronu Arabii Saudyjskiej, skłonnym, jak się zdaje, odejść od żelaznej dotąd dla Arabów doktryny "zepchnięcia Izraela do morza"? Może Izrael ocenia, że w zmieniającej się sytuacji międzynarodowej nie ma już przyszłości jako amerykański "żandarm" na Bliskim Wschodzie, którym był przez dziesięciolecia, więc szuka sobie miejsca w innym układzie - szuka aktywnie, badając możliwości wpisania się weń? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Czekam, aż przyniesie ją czas.