Wszystko to ma usprawiedliwiać majstrowanie przez władzę przy kodeksie karnym i dopisywanie do artykułu 256 kodeksu karnego sformułowań, na mocy których - jak na Białorusi - karać można będzie, jako za "mowę nienawiści", za każdą krytyczną wypowiedź o władzy. Jednocześnie za walkę z "mową nienawiści" obiecał zabrać się tuskowy minister od wszystkiego, po definitywnym uporaniu się z wyzwaniami cyfryzacji i uregulowania finansów Kościoła. W tym samym czasie PO ogłosiła wniosek o postawienie liderów opozycji przed Trybunałem Stanu, pod pretekstem "stworzenia atmosfery", w której Barbara Blida popełniła samobójstwo (choć z raportu Kalisza wynika nieoczekiwanie, że jej śmierć była wypadkiem, i że była minister chciała się tylko samookaleczyć, aby zamiast do aresztu trafić do szpitala). Sprawa była maglowana latami, zamykają ją dwa wyroki sądowe, potwierdzające, że nakaz aresztowania był zasadny, a podczas zatrzymania nie dopuszczono się nieprawidłowości, ale władza postanowiła odgrzać ten kotlet raz jeszcze. No i wreszcie - Grzegorz Hajdarowicz zdecydował się na posunięcie, które wisiało w powietrzu od momentu, gdy rząd sprezentował mu swoją część "Presspubliki" i wieloletnimi szykanami wymusił na brytyjskim Mecomie wycofanie się z Polski oraz odsprzedanie wspomnianemu biznesmenowi kontrolnego pakietu tej spółki. Po "Rzeczpospolitej", przyjaciel ministra Grasia zniszczył także tygodnik "Uważam Rze". Rok stopniowego duszenia prosperującego tytułu idiotyczną polityką wydawniczą nie przyniósł spodziewanych efektów, więc najwyraźniej ktoś na dworze Tuska stracił cierpliwość i kazał facetowi przypomnieć, od kogo zależą wszystkie jego zadłużone interesy i po co dostał kasę na przejęcie groźnych dla władzy tytułów. Albo też - zbliża się jakieś wydarzenie, które wymaga uszczelnienia systemu medialnego, i na dalsze patyczkowanie się z "Uważakiem", uznano, nie ma już czasu. Towarzyszy temu bezprzykładny wrzask zaprzedanych władzy "autorytetów", do złudzenia przypominający propagandę komunistyczną z ostatnich miesięcy przed stanem wojennym: co to się wyrabia, faszyzm podnosi łeb, Tusku, musisz położyć kres, powstrzymać, nie przejmuj się prawem, "śmielej"... Histeria, prezentowana publicznie przez dyżurnych intelektualistów w rodzaju Krzemińskiego, Hartmana czy Marcina Króla, których nazwać po leninowsku "pożytecznymi idiotami" nie można wyłącznie dlatego, że są właśnie niezwykle szkodliwi. W tle zaobserwować możemy krzątaninę wokół budowania nowego PRON-u przy prezydencie Komorowskim, z rozwijanym skrzydłem "prawicowym", usiłującym skonsumować zauważalny wzrost popularności idei narodowych. Ratunkiem przed organizującą się młodzieżą narodowo-radykalną mają być "dobrzy endecy", z certyfikatem Adama Michnika, w osobach Romana Giertycha i Michała "Misia" Kamińskiego. Do wczoraj gromieni przez przypleczników władzy jako faszyści, antysemici i pinochetyści, teraz, po przewrotce, zgodnie reklamowani przez te same autorytety jako poważni, mądrzy i odpowiedzialni politycy konserwatywni (nie wiadomo, patrząc na te wolty, czy się śmiać, czy płakać, i którą stroną). Cenzorska ustawa o "mowie nienawiści" jest dopiero w drodze, ale skandaliczna, oprotestowana przez wszystkie instytucje broniące praw człowieka ustawa o zgromadzeniach publicznych weszła już w życie. W Święto Niepodległości policyjny trud doprowadzania do krwawych zamieszek generalnie spełzł na niczym, mimo znaczących sukcesów (najmłodszy spałowany faszysta - 10 lat, najstarszy - 62). Teraz będzie łatwiej. Teraz - to znaczy kiedy? Narzuca się niepokój o wydarzenia 13 grudnia, kiedy to opozycja szykuje w Warszawie kolejną dużą manifestację. Obawiam się, że wytypowani na "faszystów" funkcjonariusze przymierzają już kominiarki i pucują oporządzenie. Jak się uważniej przyjrzeć, widać jednak w obozie władzy pewne wahania i brak determinacji. Odnoszę wrażenie, że kurs na "przykręcenie śruby" forsowany jest przez część partii rządzącej, jej mediów i być może również służb, podczas gdy sam Tusk i chciałby, i boi się. To znaczy, głównie się boi, boi się nawet, na oko, jak cholera, tylko chyba sam nie wie, czego bardziej ? Polaków, którzy, jak widać w sondażach, coraz bardziej są na niego wkurzeni i gotowi z tej złości poszczuć go Kaczką nawet z własną przewidywaną szkodą, czy swoich podbechtujących go do stanowczości totumfackich. Bo po ewentualnym sukcesie prowokacji możliwe są dwa scenariusze. Pierwszy: postraszone i otumanione przez propagandę polactwo ucieka się pod skrzydła Tuska z piskiem: ratuj, katuj, przebaczymy wszystko ci jak bratu, tylko broń nas przed chaosem, jak niegdyś obronił Jaruzelski przed tymi chuliganami z "Solidarności". Bez wątpienia takimi właśnie wizjami karmią Tuska jego nadworne grasie. Ale tak naprawdę znacznie bardziej możliwy jest drugi: że Polacy nie zostali aż tak ogłupieni, jak się ogłupiającym wydaje, i pomimo uszczelnienia systemu propagandy dostrzegą, jakie łajdactwo im przyszykowała nieudolna pod każdym innym względem władzunia. I "kiedy rozścierwi się, rozchami wrzask liter z pierwszych stron dzienników" ruszą do Tuska wcale nie z płaczem po obronę przed Podpalającymi Polskę Smoleńskimi Piso-Faszystami (PPSP-F), tylko z gniewem. A wtedy grasie (poprzestańmy na tym pars pro toto, bo nie chodzi o jedną żałosną personę, ale o ten typ, podgatunek ludzki wyhodowany na dworze Tuska) okażą się już przygotowani do operacji "odnowa". Odetną się od błędów i wypaczeń Tuska, potępią go, wyciągną z zaplecza gotowego już następcę, a skompromitowanego przywódcę ze względu na zły stan zdrowia wyślą na placówkę do Mongolii. Łatwo się domyślić, że w tej sytuacji misję ratowania ojczyzny przed chaosem weźmie na siebie nasz narodowy Wujo z Belwederu, podpierając swym słupkiem zaufania nową koalicję ocalenia narodowego przed PPSP-F, obejmującą całe szerokie spektrum narodu, bo nie tylko odnowioną z błędów i wypaczeń PO, "partię tę samą, ale nie taką samą", nie tylko PSL, SLD i Palikociarnię, ale też "dobrą" prawicę. W sumie to klasyka. Tusk drobnymi krokami odbudował monopartyjny sposób funkcjonowania "prylu", a w tym systemie nie ma innej możliwości zmiany "pierwszego", niż przez sprowokowanie kryzysu. Który, jak uczy stara ubecka mądrość, kiedy się gniew ludu zbiera i nieuchronnie dąży do przesilenia, lepiej zawczasu wywołać samemu, niż pozwolić, by wybuchło coś w miejscu nieznanym i nie przygotowanym zawczasu, z nieznanymi i nie przygotowanymi zawczasu przywódcami. Modelowo wykonano tę operację w roku 1970 celem odsunięcia coraz bardziej wtedy niewygodnego dla swego dworu Gomułki i zastąpienia go Moczarem (którego jednak nie zaakceptował Kreml, więc ostatecznie wyciągnięto Gierka). Podwładni Jaruzelskiego złapali wtedy w pułapkę zbrojnych kordonów kilka tysięcy zmierzających do pracy stoczniowców i kilkudziesięciu z nich z zimną krwią zamordowali. Ludzie, kształceni przez "operatorów" tych i innych peerelowskich sukcesów nadal tworzą służby III RP. Oczywiście, Europa to nie Sowiety, takich zbrodni nie autoryzuje, oczekuje od swych tutejszych laureatów działań aksamitnych. Ale jeśli zdołają się zmieścić w standardzie wyznaczonym przez Madryt i przedmieścia Paryża, na niszczenie w Polsce demokracji w imię obrony demokracji Europa przymknie wyrozumiale oczy. Cholera, ciarki przechodzą, gdy sobie pomyślę, że 13 grudnia też przypadkiem wypada czwartek... Rafał Ziemkiewicz