"Polska rosła w siłę a ludzie żyli dostatniej", pojawiły się w sklepach coca i pepsi, można było wyjeżdżać do NRD i Czechosłowacji, a nawet na Zachód. Rodacy wykorzystywali te możliwości, handlując czym popadło, dorabiali się; w porównaniu z Zachodem była to oczywiście nędza z bidą, ale w porównaniu z czasami ponurego gnoma Gomułki zmiana na lepsze była oczywista i przez długi czas powszechnie sądzono, że z czasem poprawi się jeszcze bardziej. To skłaniało większość obywateli do przekonania, że nie ma co kombinować i narzekać na władzę, która jest oczywiście sitwą łobuzów i złodziei, ale daje pożyć. No, chyba że ktoś jest w KOR czy innej opozycji. Ale wtedy to sam sobie winien, warchoł i wichrzyciel. Dzisiaj oczywiście wszyscy wiedzą, że te sukcesy były picem i propagandą, ale wtedy nie od razu i nie dla wszystkich było to oczywiste. A zanim stało się oczywiste, zanim dotarła do ludzi prawda o rzeczywistej sytuacji, i zanim zdołali ją przyjąć (bo nie jest łatwo przestać wierzyć w coś, w co wierzyć jest wygodnie) nadjechała czarna wołga. Czarna wołga - czy młodzi wiedzą, co to było? Czarna wołga porywała dzieci. Potem znajdowano je gdzieś za miastem, porzucone, wyssane z krwi. Właśnie wczoraj zniknęło kolejne dziecko, to dlatego tak radiowozy jeździły. A dzisiaj znaleziono trupka. Czarną wołgą jeździli ubecy przebrani za księdza i zakonnicę, i wabili dzieci zabawkami i peweksowskimi cukierkami. W niektórych wariantach opowieści byli to Niemcy. Ale przeważnie ubecy albo Ruscy. Balony krwi wyssanej z polskich niebożątek były bowiem przeznaczone dla Breżniewa, który, jak wiadomo, przez wiele lat pozostawał w nieustającej agonii i tylko transfuzje z chrześcijańskich niewiniątek były w stanie utrzymać go przy życiu. I tak dalej. O czarnej wołdze gadano we wszystkich kolejkach, ale i w biurach, i w szkołach, i nawet ponoć, o zgrozo, w komitetach. Pamiętam, jak jakaś towarzyszka w telewizji nie wytrzymała i wygłosiła przeciwko "wrednym, głupim plotkom" o czarnej wołdze płomienne przemówienie na plenum. Że głupia, wredna plotka przysłania ciemnym elementom oczywiste sukcesy Polski Ludowej. Oczywiście dla wszystkich było to potwierdzeniem, że może baby w kolejkach trochę przesadzają i koloryzują, może z tym, że Gierek (inni mówili, że syn Jaroszewicza) sprzedał Annę Jantar do haremu jakiemuś szejkowi za tyle złota, ile ważyła, a ten samolot strącili specjalnie, żeby to ukryć, no, to może przesada, ale z tą czarną wołgą coś musi być, skoro czerwoni zaprzeczają... To wszystko przypomniało mi się, kiedy patrzyłem na ministra Klicha i innych platformianych notabli tłumaczących z irytacją, że wcale nie planują obcięcia mundurowym uprawnień emerytalnych, że to tylko wredna plotka, bzdura, i zupełnie nie ma powodu, żeby wojskowi, w tym zwłaszcza piloci, nagle rzucali dymisjami i odchodzili do cywila. Irytacja, z jaką dementowali plotkę, przypomniała mi tę zapamiętaną z dzieciństwa towarzyszkę. I jeszcze coś dostrzegłem podobnego - dokładnie takie samo jak u niej niezrozumienie, o co naprawdę chodzi. Bo przecież jeśli rzeczywiście przyczyną exodusu z resztek naszej armii, a zwłaszcza z resztek lotnictwa, jest tylko plotka - to jeszcze gorzej. To znaczy, że nastroje w wojsku są podobne, jak w gierkowskim "prylu" u schyłku dekady. Jeśli nie jakieś babiny z kolejek, ale oficerowie, piloci, podejmują życiową decyzję na skutek pogłoski, to znaczy, że ich zaufanie do rządzących spadło niżej zera. Że czują się oszukiwani, okłamywani i robieni w konia, w stopniu skłaniającym do desperacji. Jak ci frajerzy z Londynu, którzy dwa lata temu uwierzyli, że dzięki wyborczej kartce wrócą do kraju pełnego cudów, autostrad i dającego im jasne perspektywy, a po dwóch latach picu i pozorowania przyjeżdża po ich głosy pan Komorowski i rozbrajająco oznajmia, że nie odpowiada za tamte obietnice. Pic, pozoranctwo, tuszowanie afer, "wrzutki" przykrywające niekorzystne dla władzy zdarzenia i kolejne "wrzutki" przykrywające poprzednie "wrzutki", żeby ktoś nie zapytał, co niby właściwie z nich wynikło - można tak przez czas jakiś. Może nie aż przez dziesięć lat, jak Gierek, bo on miał w ręku znacznie szczelniejszy aparat propagandowy, ale przez parę lat można tak wodzić masy za nos na pewno. W którymś momencie się to skończy. Nigdy nie wiadomo, w którym. Ale są pewne objawy, pokazujące, że ten koniec jest bliski. Kiedy ludzie jeszcze nie są zdecydowani się zbuntować, ale już kompletnie przestali wierzyć, nadjeżdża czarna wołga. I okazuje się, że im bardziej się jej zaprzecza, im bardziej z niej wyśmiewa, tym bardziej wszyscy są przekonani, że coś w tym jest. Jeśli reforma emerytur mundurowanych rzeczywiście jest przygotowywana, to sprawa nie jest godna wielkiej uwagi - wojska i tak już praktycznie nie mamy. Ale jeśli kilka tysięcy oficerów odchodzi tylko wskutek plotki, to znaczy, że czarna wołga po Donalda Tuska i jego chłopców właśnie podjeżdża. Rafał A. Ziemkiewicz