No to macie i się cieszcie. A kto Gierka nie pamięta, bo jest za młody, może się nauczyć, jak wtedy było. Otóż było dokładnie tak, jak, na przykład, z pendolino. Pamiętam, jak na fali "odwilży" po Sierpniu’80 ujawniono historię bodajże z Ursusa, gdzie za jakieś ciężkie pieniądze kupiono nowe maszyny z Ameryki, ale nie zbudowano dla nich na czas hali, więc je zostawiono na dworze pod plandeką i zanim hala było gotowa, obrabiarki zeżarła rdza. Kupić za dwa miliardy "szybki" pociąg, zresztą w wersji powolnej, dla którego nie ma w kraju torów - to już samo w sobie coś horrendalnego. Bo ponieważ nie ma torów, to żeby w ogóle zabawka działała, i żeby można było udawać, że zakup miał sens, trzeba zrobić na istniejących torach totalną rozpierduchę: część pociągów wywalić w ogóle, bo jadą tyle samo albo niewiele dłużej, a są o wiele tańsze, więc odbierałyby pasażerów Cudowi Techniki. Inne poprzestawiać, żeby Cudo Techniki nie jechało wolniej - nie będzie pospólstwo gniotące się do roboty w pociągach regionalnych blokować nam cywilizacyjnego awansu! Siatka połączeń kolejowych w Polsce jest rzadziuśka - w krajach sąsiednich oczka tej sieci są dwukrotnie mniejsze, proszę spojrzeć na mapki. W Czechach tylko dwa miasta ponad 10 tysięcy mieszkańców nie mają połączenia kolejowego, u nas prawie sto, największe z nich 90-tysięczne. Do tych, do których tory prowadzą, pociągi dojeżdżają raz, dwa razy dziennie. Jeszcze kilka lat temu dało się stamtąd wyjechać i tam dojechać częściej, ale odcinanie komunikacyjne prowincji postępuje bardzo szybko. Kolej traci pasażerów - już tylko 5 procent przewozu osobowego odbywa się po torach, rządzą busiki. Ekspert od transportu, którego gościłem niedawno w programie, nazwał to wprost: afrykanizacja! Zamiast to zmieniać, kupuje się niepotrzebną, kosztowną zabawkę i uruchamia we wszystkich propagandowych szczekaczkach jazgot, jaki to postęp, cudo, awans cywilizacyjny, jaka pyszna kiełbasa w "Warsie"... Po prostu zachwyt, jakby pociągu w tym kraju jeszcze nigdy nie widziano - choć przed wojną, przypomnę, ekspresy jeździły tu szybciej od zakichanego pendolino, a i od dotychczasowych InterCity szybsze to cudo wcale nie jest. "Chcesz cukierka, idź do Gierka, Gierek ma, to ci da" - mówiono w mojej szkole. Wszystkie oficjalne media skupiły się na transmitowaniu na żywo jazdy pendolino, więc na transmitowanie wydarzenia tak bezprecedensowego, jak zeznania prezydenta w sprawie dotyczącej aneksu WSI, czasu antenowego już nie wystarczyło. Akredytacje i prawo transmisji na żywo dostały trzy telewizje, te, które transmitować nie chciały - po to, by "Republice", która transmitować chciała, akredytacji można było odmówić, bo były już na sali trzy kamery i czwarta się nie mieściła (w końcu nasz reporter puścił internetowy streem z telefonu komórkowego - skądinąd, oto triumf nowych technologii nad propagandowym molochem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji). Jeszcze by tego brakowało, żeby narodowi pokazywać na żywo, jak prezydent kręci, jak nic nie pamięta, nic wie, z kim się spotykał i po co, i w ogóle jest obrażony, że się go pyta! Sejm uchwalił budżet, hurtem odwalając wszystkie poprawki opozycji (dopisanie w ostatniej chwili sutej dotacji na Świątynię Opatrzności Bożej było poprawką zgłoszoną przez PO - oczywisty dla każdego dil za wycofanie się biskupów z poparcia dla marszu opozycji; i to też przypomina Gierka - to on uznał, że zamiast, jak poprzednicy, hierarchów straszyć, skuteczniej jest ich przekupywać) i pies z kulawą nogą o tym nie mówi ani nie pisze. O próbie nocnego skoku odblokowania przepisów uniemożliwiających władzy wyprzedanie polskich lasów też media milczą - i o tym, jak PO zapowiada, że i tak je sprzeda, bo, powiedzmy sobie, musi, bo po rozkradzeniu OFE to już chyba ostatnie, na co jeszcze może Partia zrobić skok, by przedłużyć swą egzystencję. Ale było w mijającym tygodniu wydarzenie, które w moim prywatnym ranking przebiło powyższe. Oto w "Gazecie Wyborczej", pełniącej dziś tę samą rolę, jaką za komuny odgrywała "Trybuna Ludu" niezapomnianego towarzysza Majki (odznaczonego niedawno przez prezydenta RP za zasługi dla wolności słowa, podobnie, jak red. Żakowski, Stasiński i inne podpory mediów III RP), pani dyrektor CBOS wyjaśniła, dlaczego ten rządowy ośrodek badania opinii publicznej wykazuje zazwyczaj absurdalnie wysokie poparcie dla PO - 15 do 20 proc. więcej niż w innych sondażowniach. I to wyjaśniła, jak dla mnie, naprawdę przekonująco. Otóż metodologia CBOS tym się różnie od innych pracowni, że tamte robią badania anonimowo - a w CBOS ankieter zapisuje też nazwisko i adres indagowanego o polityczne sympatie. Oczywiście, zapewnia dyrektor Grabowska, my nigdy z tych danych nie korzystamy, ale możliwe - możliwe, uważacie państwo - że działa "efekt poprawności społecznej" i pozbawieniu poczucia anonimowości respondenci nie mówią, co naprawdę myślą... Bardzo mi się podoba to określenie "poprawność społeczna". Za komuny go nie znano, ale zasada była podobna - nie chcesz mieć kłopotów, to trzymaj ozór za zębami. Co myślisz, myśl dla siebie, co masz do powiedzenia, powiedz w domu albo w gronie zaufanych, a przy obcych się nie wychylaj. Ale to nie było w wywiadzie z szefową państwowej sondażowni najlepsze. Najlepsza była odpowiedź na pytanie: - No dobrze, a tak naprawdę, to kogo Polacy popierają? Szefowa CBOS odpowiada na to: - Ja bym obstawiała, że jednak PO... Oczywiście, nie chodzi o to, że PO - ale o to, że osoba kierująca instytucją kosztującą nas przecież, jako podatników, kupę szmalu, i mającą rządowi dawać precyzyjną wiedzę o nastrojach społecznych, na takie pytanie potrafi odpowiedzieć tylko: ja BYM obstawiała... Przypomniał mi się z dzieciństwa taki rysunek Szymona Kobylińskiego: w perspektywie ulicy widać oddalającą się kobietę w kozaczkach, a z boku, z okienka opatrzonego napisem "Informacja Handlowa", wychyla się charakterystyczna, ondulowana pani i krzyczy: "Kochana! Gdzie pani te buty dostała?!". Gierek, czysty.