Zachęcam Państwa, by ten tekst jutro przeczytać, ale dla jasności wywodu muszę już dziś, tutaj, wydobyć dwa jego główne wątki. Pierwszy to, jak widać po tyle, konstatacja, że PiS nie ustrzegł się od błędów poprzedników i obrósł różnym ludzkim, jak to mówiono w poprzedniej epoce, "bmw" - biernymi, miernymi ale wiernymi. Kwestia druga, moim zdaniem ważniejsza, to zawiedzenie przez PiS i prezydenta Dudę nadziei na wyciszenie niszczących polskie społeczeństwo emocji plemiennej wojny, które poprzednia władza, dla cynicznej politycznej gry, celowo kreowała i podgrzewała. Otóż PiS też je podgrzewa, czego symbolem stały się "apele smoleńskie" wciskane przez Antoniego Macierewicza w każdą możliwą uroczystość z asystą wojskową i absurdalny upór, żeby o ofiarach tragedii w Smoleńsku mówić, wbrew słownikowi, jako o poległych (absurdalny, bo nawet jeśli chodzi tu o dowartościowanie hipotezy zamachu, to i o ofiarach zamachów mówi się przecież jako o zabitych czy zamordowanych w zamachu - polec może tylko żołnierz w walce, ewentualnie policjant czy strażak na służbie). A przecież o zwycięstwie PiS - poza szczęśliwymi zbiegami okoliczności, czyli niefortunnej decyzji SLD, by zawrzeć koalicję z Palikotem, chwilowemu podpompowaniu przez media partii "Razem" i trzydziestoma tysiącami głosów, których zabrakło do udziału w dzieleniu mandatów Korwinowi - zadecydował nie "żelazny elektorat", w gorszych dla partii czasach ośmiokrotnie przegłosowywany, ale "normalsi". To tych "normalsów" nakazuje, jeśli nie troska o dobro Polski, to przynajmniej elementarny zdrowy rozsądek, zadowalać, a przynajmniej do siebie nie zrażać. Tymczasem dla PiS ważniejszy jest właśnie "żelazny" elektorat. Tak jakby wierzył, że z jednej strony nabożeństwami i apelami, a z drugiej pouczaniem przez zacietrzewionych podoficerów frontu ideologicznego, że nie wolno "siedzieć okrakiem na barykadzie", można było człowieka indyferentnego wobec tego ciągłego okładania się symbolami i budzenia histerii przerobić na romantycznego patriotę według wzorca rymkiewiczowskiego. I że pomoże w tym, a nie zaszkodzi, podnoszenie na niego głosu, że jeśli ma jakieś wątpliwości, to jest po stronie Targowicy (ciekawe skądinąd, jaki odsetek wyborców w ogóle wie, co to było takiego?) W pełni się z Ziemcem zgadzam i daję mu swoje "ditto", jeśli oczywiście to cokolwiek znaczy. Tak, ma rację, że jeśli chce się zrealizować jakiekolwiek ambitne zamierzenia, na miarę tego, czym ma być "plan Morawieckiego", nie da się tego zrobić, mówiąc po piłsudczykowsku większej części społeczeństwa: "a jebał was pies, Polska takich nie potrzebuje". Nawet korzystając, jak ma ten luksus PiS obecnie, z tej szczęśliwej sytuacji, że "nie ma z kim przegrać", że opozycja potencjalnie zdolna stworzyć alternatywę, prawicowa, jeszcze się nie uformowała, a opozycja "żeby znowu było jak było", lewicowo liberalna, ma do zaoferowania tylko zaciekłą obronę kłamców i złodziei ("zlikwidujemy IPN, zlikwidujemy CBA") i wyprowadzanych na ulicę wariatów z helikopterem na głowie tudzież wariatki z wieszakami. To, że władza jest tolerowana jako mniejsze zło, to dość, żeby - jak Tusk - tylko administrować i czekać na okazję do Brukseli. Żeby Polskę zmieniać - za mało. Tak jest, Krzysztofie, powiedziałeś to, co, mam wrażenie, i ja, i inni konserwatywni publicyści piszemy od dawna. Trochę to tłuczenie grochem o ścianę, ale w twoim towarzystwie będzie nam to robić raźniej. Tekst Ziemca jeszcze się w kioskach nie ukazał, a od wielu już godzin komentowany jest intensywnie w internecie. Głównie w tonie lemingowskiej "schadenfreude". Tu są dwa wątki. Drugim są dociekania, że za te słowa Ziemiec na pewno wyleci z "pisowskiej" telewizji, że pewnie z niej wylatuje, i dlatego to napisał. Zwracam uwagę, bo to bardzo charakterystyczne. Ludziom z tamtej strony po prostu nie mieści się w głowie, że można "nadawać" na swoich. Taka jest ich mentalność - nawet jeśli nasi kradną, świnią się, kłamią, to sza, bo to nasi. No, najwyżej wyznaczeni komentatorzy wykonają kontrolowany dąsik, żeby można było powiedzieć - ależ nie, proszę, potępiliśmy wszak "wypaczenie". Raz, dwoma wyważonymi zdaniami na czternastej stronie, na wszystkich pozostałych rycząc dzień po dniu, że nasza władza jest generalnie najlepsza z możliwych, a gdyby przyszedł straszny Kaczyński, to wszystkich zje. Tymczasem na umownej prawicy - nie wierzcie mi, czytajcie - od zawsze wszyscy kłócą się o wszystko. O historię, o strategie polityczne, o podatki, reformę edukacji, plan Morawieckiego... Lemingom to się w głowie nie mieści. Ich świat nie dopuszcza, że można popierać warunkowo, widzieć niuanse, spierać się. Ruki pa szwam! Maul halten! "Trzeba się bić z PiS o Polskę", defetyści zostaną oddani pod sąd polowy wybranych "autorytetów". Na co dzień antypisowski agit-prop skutecznie zniechęca swych wyznawców od zaglądania gdziekolwiek poza wyznaczonymi mediami, aby zaś nie przekonał się kto, dajmy na to, co naprawdę powiedział Kaczyński albo jak naprawdę było z caracalami. Ale Ziemiec, będąc twarzą Wiadomości TVP, trudniejszy jest do upchnięcia za żelazną kurtyną z napisem "nie chcesz o tym wiedzieć". I to, że mógł napisać i opublikować taki tekst, zwłaszcza jeśli się okaże, że nic mu się za to nie stanie, powoduje u lemingozy dysonans poznawczy, który rozładować można tylko teoriami spiskowymi. Ale jest sprawa ważniejsza, to ją tu nazwę wątkiem pierwszym. Po tej stronie Polski, która zaufała PiS, nie mówiąc o tej, której preferencje lokują się zdecydowanie na prawicy, rodzi się bunt. I jest to bunt tylko z pozoru polityczny, w istocie wynika z zaniepokojenia "normalsów" zasadniczą strategią rozwoju, kierunkiem, w którym idzie Polska pod rządami PiS. Szczególnie gorący jest ten bunt w reakcjach na pomysły PiS na "jednolity podatek", które de facto oznaczają przykręcenie śruby ludziom średnio zamożnym, starającym się o społeczny i życiowy awans - na rzecz rozdawnictwa socjalnego dla najbiedniejszych. Większość działaczy PiS, z samym prezesem na czele, myśli w anachronicznie socjalistyczny sposób. Wyleczyli się już z marzeń o "drugim sierpniu", ale wciąż uważają, że kluczem do władzy jest poparcie biedoty. A klasa średnia? Klasa średnia jest tylko dostarczycielem pieniędzy do budżetu, bo skądś je trzeba brać, a biednym zabrać nie ma co, bogatym zaś zabrać nie sposób, bo mają dobre biura prawne i zawsze gotowi są szlakiem Kulczyka przenieść się na jakąś zagraniczną rezydenturę. Poza tym z bogatymi trzeba mieć dobrze, bo mogą pomóc albo zaszkodzić, a średniacy, politycznie niezorganizowani, poza wyborami nie mają władzy ani czym zagrozić, ani czym ją ująć. Powtarzam pisowcom od dawna, że takie myślenie to pułapka. Choćby dlatego, że ci, którzy wezmą od nich 500+ i inne formy socjalu, nie przejedzą tego i nie przepiją, jak każe twierdzić lemingowska pogarda - oni to zainwestują w siebie. Po to, by się drapać wyżej i zostawić więcej swoim dzieciom. I oto, ledwie to wdrapywanie się zaczną, ledwie wystawią głowę ponad ocean biednej beznadziejności III RP, walną głową w sufit, który im tam "Dobra Zmiana" ustawia, twierdząc, że powyżej 6000 pln miesięcznego dochodu zaczynają się "najbogatsi", czyli wrogowie klasowi. Jest jeszcze czas, żeby rządzący to przemyśleli i pochylili się - nie tylko nad tekstem Krzysztofa Ziemca, ale i nad innymi. Zresztą, nieważne, pod czyim wpływem, grunt, żeby wreszcie do nich dotarło, że to normals, a nie żelaźniak ze smoleńskich marszy zadecyduje czy pozostawić ich u władzy.