Ale jak ktoś nie spadł z księżyca, to poważnie się zastanawia, czy to się dzieje naprawdę, czy też może zarzuciło się jakiegoś grzybka czy innego "mocarza" i to wszystko się zwiduje. I kto zarzucił - on czy ci goście, których widzi na ekranie? Cokolwiek kto sądzi o czynieniu z Powstania Warszawskiego centralnego punktu polskiej narracji historycznej (może za tydzień wrócę do tego tematu), musi przyznać, że dziennikarze naprawdę mieli 1 sierpnia co relacjonować. Skupienie całej uwagi na fakcie, że ktoś tam gdzieś zabuczał jest po prostu groteskowe. Nie byłem na Powązkach, ale rozmawiałem z kilkoma nieznającymi się nawzajem uczestnikami obchodów i wszyscy opowiedzieli to dość zgodnie: w momencie, gdy pojawiła się tam premier Kopacz (a więc nie w trakcie uroczystości, tylko przed nią), kilka, góra kilkanaście osób wydało z siebie "dźwięk wyrażający dezaprobatę". Trwało to najwyżej dziesięć sekund, bo ludzie sami szybko "buczących" uciszyli, i jeśli ktoś byłby skupiony na samej uroczystości, mógł w ogóle incydentu nie zauważyć. Media oczywiście nie były na niej skupione. Że z marginalnego incydentu zrobiono główny punkt telewizyjnych relacji z obchodów, to jeszcze. Ale że później przez kilka dni telewizyjne autorytety młóciły te sprawę, jakby Bóg wie co strasznego się stało, że każdy redaktorzyna czuł się w obowiązku zadać rozdzierająco pytanie, czy grozi nam zalew barbarzyństwa, że wraz z rządzącymi politykami tłumnie zaczęli się domagać od polityków opozycji i komentatorów nie rozpłaszczonych przed rządem, aby się stanowczo, zdecydowanie odcięli, i potępili, i to nie jeden raz, tylko dziesięć razy - to właśnie znaczy, że świat mediów III RP jest światem do szpiku paranoicznym. Spróbujcie sobie Państwo wyobrazić, że na Baracka Obamę, ktoś, powiedzmy, gwizdnął z daleka, kiedy szedł na uroczysty capstrzyk na Arlingtonie - niech będzie nawet, że na samym cmentarzu. Spróbujcie sobie wyobrazić, że opowiada on potem z przejęciem i łzami w oczach, że padł ofiarą barbarzyństwa, że to haniebne, gwizdać na swojego prezydenta. Spróbujcie sobie wyobrazić, że w ten ton uderzają spiker Kongresu i prominentni gubernatorzy, że CNN, ABC i NBC, New York Times i Washington Post przez kilka dni zajmują się dowodzeniem, że gwizdać na prezydenta nie wolno, a szczególnie nie wolno tego robić na cmentarzu, na którym leżą amerykańscy bohaterowie, i że całe to towarzystwo natrętnie i w słowach pełnych patosu domaga się potępienia za ten incydent Republikanów, posługując się prostą jak cep logiką, że skoro nieznany sprawca gwizdał na Obamę, to na pewno jest Republikaninem. Nie idzie sobie tego wyobrazić, prawda? To może Niemcy, Francja, Wielka Brytania? Nie, też nie sposób sobie wyobrazić, by taki cyrk urządzono, bo ktoś gwizdnął na Merkel, Hollanda czy Camerona. Gwizdnął, pies go zajmał, mało to głupoli chodzi po świecie - też problem! W przywódców zachodnich regularnie ich obywatele, a czasem przedstawiciele odwiedzanych krajów, rzucają tortami, jajkami, pomidorami, nawet butami - nikt przy zdrowych zmysłach tego nie pochwala, ale też nie robi z nich męczenników. "Zdarza się" - jak pisał Kurt Vonnegut jr. Na Zachodzie przede wszystkim nie pozwoliliby na taki cyrk sami politycy. Bo jest dla nich oczywiste, że władza, która żali się, że ktoś ją wygwizdał, epatuje doznaną z ten sposób krzywdę, staje się żałosna. Wyborców nie zdobywa się "na litość", wyborcom imponują przywódcy twardzi, zdecydowani, którzy potrafią pokonywać przeszkody, a przynajmniej na takich wyglądają. Tam. Bo u nas najwyraźniej platformerscy spece od pijaru i "wajchowi" uznali, że władzy najlepiej zrobi, jak będzie odstawiać męczeństwo. Próbowano tego już z Bronisławem Komorowskim w czasie kampanii, rwąc szaty, że na spotkaniach zamiast tłumów pełnych entuzjazmu ma skandujących wrogie mu hasła "specjalistów od kur", na pewno pisowców, choć dzierżyli (pewnie dla niepoznaki) emblematy narodowców i Korwina. Nie przyniosło mu to sukcesu, ale widocznie PO nastawia się w tych wyborach raczej na zwycięstwo "moralne". Dopełnieniem absurdu z "buczeniem na Powązkach" było użycie go jako usprawiedliwienia dla niestosownego zachowania posłów PO, którzy zaczęli wydawać z siebie analogiczne dźwięki ("to nie było buczenie, to był taki, powiedziałabym, pomruk niezadowolenia" - wyjaśniała posłanka Mucha) podczas inauguracyjnego prezydenckiego orędzia. Na dodatek zupełnie kretyńsko akurat na słowa o niedożywionych dzieciach, które są społecznym faktem, zaświadczonym w raportach GUS, PCK i Eurostatu. Ale wolno im, bo pisowcy buczeli pierwsi, orzekły natychmiast medialne lizusy, najwyraźniej nie widząc nic złego w zrównywaniu posłów, reprezentantów społeczeństwa, w sytuacji oficjalnej, podczas istotnej państwowej uroczystości - z jakimiś diabli wiedzą skąd wziętymi anonimami. Ja już nie pytam, skąd ta pewność, że buczący buczeli z pozycji pisowskich, a nie na przykład korwinistycznych albo narodowo-radykalnych. Albo zgoła radykalnie lewicowych. Dziwię się tylko, że jeszcze żaden z rządowych redaktorów nie sformułował tezy, że Ryszard Cyba właściwie miał prawo zamordować "pisowca", skoro ci buczą, i to cmentarzu. Fakt faktem, że zbrodnia Cyby nie wzbudziła swego czasu w TVN 24 czy Tok FM ani połowy takiej pasji potępienia. Trudno wymyślić coś głupszego, ale obrona Bronisława Komorowskiego i posłów PO przed odebraniem im przez Episkopat komunii jest jeszcze głupsza. Wyznawanie religii katolickiej i przynależność do Kościoła nie jest obowiązkowe, a w III RP i większości krajów UE wręcz przeszkadza w karierze - ale jeśli ktoś wierzy i należy, to wskazania Kościoła są dla niego istotne. A jeśli nauki Kościoła cznia, jak pan od wczoraj już były prezydent i jego partia, to domaganie się komunii jest zachowaniem schizofrenicznym. Albo ci ludzie umysłowo są na poziomie pierwotnych religii animalistycznych i uważają komunię za akt magiczny, który pozwala zapewnić sobie farta, nawet jeśli zostanie wyłudzony - albo uważają ją za zwykły opłatek, ale sądzą, że jego demonstracyjne połykanie przed kamerą pozwala oszukać jakąś tam liczbę katolickich leszczy i wydrwić od nich głosy. Podejrzewam ten drugi wariant. Muszę powiedzieć, że mało co wzbudza we mnie tak pusty śmiech jak dywagacje o jakimś "skrzydle konserwatywnym" w PO, do którego znakiem przynależności ma być to, że się kiedyś pracowało w katolickim radiu czy "Gościu Niedzielnym", latało demonstracyjnie na spotkania Odnowy W Duchu Świętym, a ostatnio wstrzymało od głosu w sprawie, na przykład, rządowego przedłożenia w sprawie in vitro (przy okazji przypomnę, że wbrew rządowej propagandzie, Kościół nie opowiada się przeciwko metodzie in vitro jako takiej, tylko przeciwko takiemu jej traktowaniu, jak we wspomnianej, wyborczej ustawie PO). Moim zdaniem dawne "katolickie" zaangażowania różnych kopaczowych posłów czy wiceministrów, które okazały się nie mieć żadnego wpływu na ich moralną postawę, były tylko i wyłącznie oznaką konformizmu. Były takie momenty w historii III RP, kiedy wydawało się, że przez podlizywanie się biskupom będzie wiodła droga do wielkich karier. I wtedy właśnie dzisiejsi katolicy z PO i jej okolic odstawiali zetchaenowców, charyzmatyków i animatorów katolickich mediów. Potem, jak się okazało, że to nic nie daje, wyrzucili swój katolicyzm do kosza i zaczęli się brzydzić kardynałem Dziwiszem. Bardzo możliwe, że teraz sobie o nim przypomną i zaczną pielgrzymować do hierarchów. Wiem, że powinienem się cieszyć z nawróceń, ale jestem widać kiepskim katolikiem, bo z góry doradzałbym biskupom takich nawróconych odprawić kopniakiem w tyłek. Wracając do sedna sprawy - kraj, w którym o tym, kto zasługuje na komunię świętą, chcą decydować eksperci "Gazety Wyborczej" i TVN 24, a głównym tytułem do chwały dla władzy jest, że ją naród wygwizdał, kwalifikuje się do leczenia psychiatrycznego. Na całe szczęście, możecie się Państwo przyczynić do jego uzdrowienia - już za dwa i pół miesiąca.