Zdaje się, że sugestia "wy to chyba jesteście przeciwko Europie" staje się współczesnym odpowiednikiem peerelowskiej frazy "wam się ustrój nie podoba!", uwiecznionej w kabaretowej piosence Pietrzaka. Jaki bowiem ma związek sprawa z Europą, jeden Tusk raczy wiedzieć. Ale zostawmy to na boku, podobnie jak fakt, że akurat kto jak kto, ale facet, który swego czasu wbił Geremkowi nóż w plecy i rozwalił mu partię, wyprowadzając z niej frakcję liberałów, jest może nieszczególnie wiarygodny w roli strażnika świętego ognia podtrzymywanego przez michnikowszczyznę na jego ołtarzyku. Ciekawe jest co innego - że Tusk rzuca się podtrzymywać ów płomień w dniu, kiedy urządza wielki propagandowy szoł, i kiedy powinno mu zależeć na skupieniu uwagi na sprawach dla niego (i w ogóle) nieporównanie ważniejszych niż nagonka na Jana Pospieszalskiego. Nagonka, jak to zwykle urządzane przez michnikowszczyznę nagonki, jest oczywiście podła i pozbawiona sensu. Trzeba było ten cyrk urządzać w roku 1995, kiedy dokument stawiający śp. Bronisława Geremka w fatalnym świetle opublikowała paryska "Kultura". Ale na śp. Giedroycia michnikowszczyzna miała inny sposób: kadziła mu intensywnie, a jednocześnie filtrowała jego wypowiedzi przez gęste sito, przepuszczając do swych kibiców tylko "słuszną" część jego przekazu, najchętniej antyklerykalne i antyendeckie fobie Redaktora. W błogim, i niestety słusznym przekonaniu, że półmilionowa wtedy rzesza takich "inteligentów", co się karmią "Wyborczą", zachwycając się na rozkaz "Kulturą" w życiu jej do ręki nie weźmie. Czy relacja enerdowskiego ambasadora wiernie oddaje to, co mu był powiedział towarzysz Ciosek, i czy sam Ciosek wiernie oddał treść rozmowy z Geremkiem (ciekawe, że Ciosek się na ten temat nie wypowiedział - nikt go nie spytał, czy odmawia?) to pytanie dla historyków. Czy opinia, że Geremek zdradził "Solidarność" jest uzasadniona - to rzecz do dyskusji. Moim zdaniem trudno mówić o zdradzie w sytuacji, gdy "Solidarność" od początku traktowana była przez peerelowskich dysydentów o rewizjonistycznych korzeniach bardzo instrumentalnie. Kuroń, Geremek czy Michnik nie byli przecież głupcami, wiedzieli dobrze, że milionom członków "Solidarności" chodzi o coś zupełnie innego niż im, że nie jest to ruch reformowania marksizmu, tylko obalania go w imię niemiłych dysydentom wartości patriotycznych i katolickich - włączyli się weń z taktycznym wyrachowaniem, zgodnie ze sformułowaną przez tego pierwszego metaforą "stada mustangów" (nie stawać im na drodze, tylko wskoczyć na kark przywódcy stada i powodując nim stopniowo, od środka, zmieniać kierunek biegu stada). Dla każdego, kto przeczyta choćby tylko to, co oni sami deklarowali w podziemnych pismach i kto pozna elementarne fakty z dziejów opozycji w PRL, jest to oczywiste. Podobnie zresztą jak fakt, że osoba Bronisława Geremka jest akurat mocno dwuznaczna. To nie był Kuroń, który cały swój życiorys uczynił transparentnym, otwarcie spowiadając się ze swej "wiary i winy". W oficjalnej hagiografii Geremek pojawia się dopiero w sierpniu 1980, od razu jako znany opozycyjny intelektualista, oferujący wraz z Tadeuszem Mazowieckim strajkującym robotnikom mediacje w rozmowach z rządem. No, może rok, dwa lata wcześniej jako wykładowca "latającego uniwersytetu". O wcześniejszych latach, gdy był zajadłym komunistą, ani słowa, zwłaszcza o czasach, gdy robił za szefa POP PZPR w stacji naukowej PAN w Paryżu. Stacja Polskiej Akademii Nauk była przykrywką dla działań wywiadu PRL przeciwko "Kulturze" (może właśnie dlatego Giedroyc nie wahał się opublikować "szkalującego dobre imię Geremka" dokumentu, gdy tylko ujawniono jego istnienie). Podstawowa wiedza o historii każe uznać, że na takim stanowisku w tak newralgicznym punkcie nie mógłby się znaleźć nikt, kogo by Wydział I bezpieki nie uznawał za lojalnego i oddanego sprawie współpracownika - a upór, z jakim Geremek odmawiał poddania się lustracji od chwili, gdy ustawa rozszerzyła definicję współpracy o "osobowe źródła informacji", także i po tym, jak Trybunał Konstytucyjny akurat w części dotyczącej Geremka ustawę tę potrzymał, jest już tak wymowny, że bardziej nie można. Apologeci duchowego ojca polskiego euroentuzjazmu mają naprawdę mnóstwo tupetu. O co chodzi michnikowszczyznie, to rzecz wiadoma, zrozumiała i nie chce mi się po raz nie wiedzieć który powtarzać rzeczy oczywistych. Ale dlaczego włącza się w nagonkę na Pospieszalskiego sam Tusk, było nie było, premier? Chyba tylko po to, żeby wesprzeć media w odwracaniu uwagi od mnożących się z każdym dniem pytań. O wchodzącą od stycznia ustawę geologiczną, pozwalająca każdemu odebrać ziemię za groszowym odszkodowaniem w trybie administracyjnym pod pozorem złóż gazu łupkowego, nawet jeśli nie będzie pod nią takowych złóż ani śladu. O wyliczenia ekspertów, jaki skutek dla polskiej konkurencyjności przyniesie "unia fiskalna" z Niemcami, którą tak uparcie rząd forsuje. O koszty "pakietu klimatycznego", o podwyżki czynszu i o ćwierci tysia za jedno napełnienie baku, o najnowszy raport NIK dotyczący sytuacji skomercjalizowanych szpitali, o zapowiedzianą likwidację 300 sądów rejonowych i jak to wpłynie na naszą i tak beznadziejną pozycję w corocznym rankingu "Doing Bussines" i naszą i tak rekordową liczbę przegranych w Strasburgu spraw o przewlekłość postępowania i niedostępność wymiaru sprawiedliwości dla przeciętnego obywatela, o... Ograniczając się tylko do dni ostatnich: o taśmy Klicha, pokazujące, że rząd Tuska nie tylko - co wiemy od dawna - nie śmiał domagać się wyjaśnienia tragedii smoleńskiej, ale że wręcz od pierwszych chwil współpracował z Rosjanami w fałszowaniu śledztwa w tej sprawie. Zamiast tych wszystkich pytań usłużne do granic lizusostwa i poza nie media elektroniczne niech lepiej epatują "ciemny lud" straszliwą krzywdą, jaka się dzieje "oszkalowanemu" salonowemu świątkowi, tak zasłużonemu dla Unii Europejskiej, że w uznaniu zasług nazwała ona jego imieniem tylne wejście do rezerwowej siedziby europarlamentu. A przy okazji może uda się wywalić z telewizji jednego z ostatnich dziennikarzy, który o tych wszystkich wyżej wymienionych a niezwykle dla władzy niewygodnych sprawach mógłby przez parę minut przed północą poopowiadać. Rafał Ziemkiewicz