Efekt: zajadła wojna na wszystkich frontach jednocześnie. Z lekarzami, z prawnikami, z dziennikarzami, z bankami i Komisją Europejską... To, że ja nie wiem, o co PiS-owi chodzi, to jeszcze pikuś. Choć jestem przecież, jako dziennikarz, obserwatorem jego poczynań znacznie uważniejszym od przeciętnego wyborcy, na dodatek, należę do tej nielicznej grupy dziennikarzy, którzy nie czują do Kaczyńskich obsesyjnej niechęci, ba, konsekwencja, jaką wykazali w podnoszeniu przez lata ważkich a rugowanych z debaty publicznej kwestii skłania mnie do traktowania ich z pewną życzliwością. Ale - jeśli ja nie dostałem szansy zrozumieć racji partii rządzącej, tym bardziej nie może ona liczyć na większość mediów i szerokie rzesze wyborców. A to już się dla niej może skończyć fatalnie. O co chodzi w tej wojnie z Balcerowiczem, po cholerę ona, że tak wprost zapytam? Jarosław Kaczyński, wiem na pewno, nie jest przecież ignorantem, o co z dużą dozą podobieństwa można podejrzewać jego stabilizantów. Podobnie jest z Kazimierzem Marcinkiewiczem. Obaj wiedzą, jakie Polska zawarła umowy międzynarodowe i jakie mogą być skutki ich naruszania. Obaj muszą sobie zdawać sprawę, że długotrwałe osłabienie złotówki oznacza niechybną ruinę polskiego budżetu, i to się nie zmieni w najlepszym razie jeszcze przez kilka lat. Muszą też wiedzieć, że skoro zagraniczni właściciele BPH i PKO S.A. dokonali fuzji, to na dłuższą metę połączenie tych banków jest przesądzone i zatrzymać się go nie da. O co więc chodzi? Mam nadzieję, że nie o fetysz "narodowej własności", bo to by znaczyło, że rządzą nami ludzie skrajnie niekompetentni. Więc zapewne o przyciśnięcie UniCredit na kilka tygodni, a w dalszej perspektywie - o plany stworzenia wielkiej "narodowej", czyli państwowej, grupy finansowej, z połączenia PKO, PZU i czego tam się jeszcze da (oczywiście po wynegocjowaniu wyjścia z nich inwestorów zagranicznych), która obok "narodowej" (jw.) grupy medialnej miałaby stworzyć "antyukład" i stabilne zaplecze dla wymarzonej przez Kaczyńskiego wielkiej partii centroprawicowej. Tak samo, jak osławiona "czerwona pajęczyna" stworzyła zaplecze dla postkomunistów, zaplecze, jak widać, skuteczne, skoro PZPR-owska gadzina wciąż pozostaje nie dobita. To jedyne logiczne i racjonalne wyjaśnienie sprawy. Jeśli jest prawdziwe, stwierdzić trzeba dwie rzeczy. Pierwsza - niewiele ma to wspólnego z uczciwym państwem i wszystkimi wzniosłymi ideami prawicy. Druga - osiągnięcie takiego celu nie jest możliwe. Sądziłem w naiwności swojej, że Kaczyński ma jakąś listę priorytetów. Że jest na niej uporządkowanie sprawy służb specjalnych, powołanie CBA, reforma wymiaru sprawiedliwości. To już wystarczająco wiele, żeby popaść w ostry konflikt z wystarczająco wpływowymi środowiskami, więc rozsądek kazałby inne sprawy odłożyć na później, a w gospodarce ograniczyć się do troski, aby nie doszło do znacznego pogorszenia. Ale PiS najwyraźniej chce osiągnąć wszystko i to na raz. I, zdaje się, jeszcze przy tym doprowadzić do wcześniejszych wyborów i je wygrać. To szaleństwo. Rafał A. Ziemkiewicz