Mechanizm ten pozwala przypisać każdemu wszystko bez jakichkolwiek konkretnych podstaw. Dajmy na to - zrobić lesbijkę z pisarki, w której bardzo obfitej spuściźnie, wliczając w nią wszystkie nie przeznaczone do publikacji listy i zapiski prywatne, ani w pamiętnikarskich relacjach współczesnych, nie ma ani jednego najmniejszego nawet śladu zainteresowania własną płcią, i która na dodatek była matką ośmiorga dzieci. Wystarczy, że jeden-drugi maniak czy maniaczka puści w obieg mema z "odkryciem", pani redaktor z telewizji poinformuje o sensacji z przejęciem młodego komunisty, który właśnie usłyszał, że człowiek pochodzi od małpy a nie od Pana Boga, bzdet przeleci po portalach i zawsze gdzieś tam znajdzie się paru przeżuwaczy, którzy na przyszłość, słysząc o pisarce albo o lesbijstwie, przypomną sobie, że coś tak im się o uszy obiło. Albo można tą metodą otrąbić, jakoby amerykańscy naukowcy ustalili, iż Chrystus był żonaty. Bo jedna zagraniczna pani profesor podobno znalazła w koptyjskim manuskrypcie z IV wieku (!) słowo, które nie do końca wiadomo, co znaczy, ale jej zdaniem może znaczyć "żona" i może się odnosić do Jezusa. Szczegóły nie są ważne, ważne, że news został rozpowszechniony i będzie co i raz regularnie wypływał na powierzchnię medialnego bajora, jak równie naukowe ustalenia Dana Browna, maybach Ojca Dyrektora czy bodaj najbardziej niedementowalna bzdura świata o czterech tysiącach Żydów, których ktoś uprzedził o zamachu na World Trade Center. Jeśli można zrobić perwersa z Konopnickiej tylko dlatego, że na starość korzystała z gościny w dworku młodszej, nie kryjącej dla niej uwielbienia artystki, albo unieważnić całą naukę Kościoła na podstawie jednego słowa, którego bliżej nieznany skryba być może użył kilkaset lat po nim i kilkaset kilometrów od kraju jego działalności, to zrobienie faszysty z niżej podpisanego jest doprawdy fraszką. Sam przecież deklaruję przywiązanie do tradycji endeckiej, a każdy endek z definicji jest antysemitą i faszystą ("bo każdy pijak to złodziej", jak mówią w jednym z moich ulubionych filmów). A na dodatek Dawid Wildstein, syn Tego Wildsteina, i tak samo jak ojciec prawicowiec, nazwał mnie antysemitą, zaś świecka teolog Bielik Robson odkryła, iż zawsze kultywowałem w sobie brutalną, "zdrową" siłę. W liście otwartym, który wystosował do mnie Wildstein, nie ma ani słowa, które by upoważniało do twierdzenia, że nazwał mnie tam antysemitą. Wildsteina juniora zaniepokoiła moja wypowiedź, iż antysemityzm międzywojennej endecji wynikał z rywalizacji ekonomicznej i poczucia zablokowania awansu społecznego przez dominację Żydów w pewnych obszarach życia publicznego. Jak pisze, bardzo źle się poczuł słysząc, że tak mówię, bo odebrał to jako usprawiedliwianie czy wręcz rehabilitowanie antyżydowskich ekscesów. Moim zdaniem to nadinterpretacja - na takiej samej zasadzie można by historykowi wykazującemu konkretne, realne powody klasowej nienawiści polskiego chłopstwa do "panów" zarzucać, że próbuje usprawiedliwiać zbrodnie Szeli i Rabacji Galicyjskiej. Ale uznaję, że potomek polskich Żydów ma prawo być trochę na tym punkcie przewrażliwiony, więc uprzejmie wyjaśniłem, że objaśniam źródła międzywojennego antysemityzmu nie po to, by go usprawiedliwiać (bo nie widzę najmniejszego powodu, by go usprawiedliwiać, tak samo, jak nie widzę powodu, żeby się od niego odcinać - a czy Sierakowski musi się odcinać od, dajmy na to, terroru jakobinów?), ale by wyjaśnić, że wbrew oszczercom nie jest on wcale immanentną częścią endeckiej doktryny. I to, jak mówili we wojsku, wszystko w tym temacie. Cała reszta sprawy to czyste bicie piany - międlenie mojego domniemanego antysemityzmu bez wskazania ani jednego konkretnego jego przejawu. Dowodzenie go nie tym, co ja kiedykolwiek powiedziałem czy napisałem o Żydach, ale tym, co kto kiedy napisał o mnie. Powoływanie się na list Wildsteina ze szczególnym wyeksponowaniem tego, czego w nim w ogóle nie było, powoływanie się na jakiegoś zatrudnionego przez "Newsweek" zawodowego Żyda, który nie mogąc znaleźć żadnej mojej antysemickiej wypowiedzi rozmaitymi aluzjami i tanim ironizowaniem usiłuje stworzyć wrażenie, że "przemycam antysemityzm między wierszami". Przemycanie antysemityzmu między wierszami to coś takiego, jak sławna sowiecka "schizofrenia bezobjawowa". Im bardziej u kogoś nie da się znaleźć niczego antysemickiego, tym bardziej dowodzi to, że swój antysemityzm ukrywa między wierszami. Zatrudnia też "Newsweek" do zdemaskowania mnie Agatę Bielik Robson, która sypie takimi na przykład odkryciami, jak cytowany już kawałek o kultywowaniu brutalnej siły. Na jakiej podstawie tak twierdzi? Gdzie jest bodaj jeden mój tekst, w którym zachwalam "zdrową siłę" czy brutalność? Gdzie jest bodaj jedno moje zdanie, które uprawnia panią Bielik Robson do twierdzenia "zdaniem Ziemkiewicza Żydzi obsiedli kulturę i media"? Na jakiej podstawie przypisuje mi zamiar podjęcia działalności politycznej, co jako dla pisarza byłoby przecież dla mnie pod każdym względem deklasacją? W tabloidach istnieje taka kategoria tekstów, które w naukowej łacinie określa się mianem: "z dupy wzięte". Kategoria, do której zalicza się teksty o płynącym w dół Wisły wielorybie, zapłodnieniu wczasowiczki przez UFO albo Wenezuelczyku, który odkąd walnął się w głowę widzi wszystkie kobiety nago. Do pewnego czasu taki styl strugania tematów z niczego był wyłączną domeną prasy, zwanej nieuprzejmie szmatławą. W poważnym tygodniku opinii - rzecz nie do pomyślenia. Inna sprawa, że jedyny powód, dla którego nie można powiedzieć o Tomaszu Lisie, że zrobił z "Newsweeka" szmatławiec, jest taki, iż dokonał tego już przed nim Wojciech Maziarski. Lis tylko uczynił szmatławiec bardziej niż za Maziarskiego jadowitym i zaangażowanym w propagandową służbę władzy i establishmentu. Przekaz ogólny sformułował jednak nie zeszmacony "Newsweek", ale media Agory. W skrócie brzmi on tak: Ziemkiewicz buduje narracje nowoczesnej endecji, a odradzanie się tej tradycji budzi strach. Czytelnikowi należy się wyjaśnienie, jaki konkretnie jest powód tego strachu. Nie endecki antysemityzm, bynajmniej - strach salonów budzi właśnie wizja endecji, która nie jest antysemicka i choćby się nie wiem jak starać i jakie autorytety zatrudniać, nie sposób jej antysemityzmu przypisać. Pracowników Agory i afiliowanych przy niej intelektualistów nie przeraża NOP albo Bubel, nie przerażają ich różni sklerotycy powiewający "listami Żydów" i objaśniający kto się jak naprawdę nazywa, bo to jest właśnie to, co mają przećwiczone i czego chcą. Przeraża ich, kiedy rzecznik ONR jako wzór prawdziwego Polaka i patrioty przedstawia Bronisława Wildsteina, przeraża ich endecja, która zamiast gonić za żydofobicznymi fantomami, dobiera się do skóry rządzącym Polską i rujnującym ją mafiom i sitwom - czyli między innymi właśnie im i ich mocodawcom - patrząc im w kieszenie, a nie w rozporki. Życzę nam wszystkim, żeby mieli się czego bać coraz bardziej. Rafał A. Ziemkiewicz