Wspomniane stowarzyszenie to grupa maniaków, przekonanych, że skoro walczą z "faszyzmem", samemu zresztą określając, co nim jest, to wszystko im wolno. Jest pewien typ ludzi, którzy jakiejkolwiek, choćby najszlachetniejszej idei by się chwycili - walki o czyste środowisko, sprawiedliwość społeczną, cokolwiek - zawsze uczynią z niej przeciwieństwo, ludzie z "Nigdy Więcej" do tego właśnie gatunku należą i nie są wyjątkiem. Wyjątkiem jest poczucie bezkarności i bezwarunkowego przyzwolenia na każde zdziczenie, w jakim tę konkretnie grupę od dawna podtrzymywały salony. Nie ją jedną, oczywiście. Skoro ktoś walczy z faszyzmem, to wszyscy mają mu schodzić z drogi, jeśli nie chcą dostać po mordzie jako faszyści. I nie dość, że dostaną po mordzie, to jeszcze zostaną potępieni przez najwyższe autorytety moralne - no bo bicie faszystów jest przecież dialektycznie usprawiedliwione dziejową koniecznością. Ludzie z "Krytyki Politycznej", z innych organizacji współtworzących niesławne "Porozumienie 11listopada" najwyraźniej są zdumieni, że muszą się z czegokolwiek tłumaczyć. Szok. Nigdy dotąd nikt ich słów nie kwestionował. Idą więc w zaparte. Po pierwsze, nie było żadnych Niemców, po drugie, nikogo nie pobili, po trzecie, pobitym się od dawna należało. A w ogóle, wszystko to spisek faszystowskich mediów, które bezpodstawnie oczerniają kochanych niemieckich przyjaciół, którym trzeba raczej dziękować, że tak daleko fatygowali się, żeby potańczyć na pokojowym, kolorowym festynie. To dobre - o zbydlęceniu ludzi z "Antify" pisała przecież nie tylko "Rzeczpospolita", ale i "Newsweek", ten sam, który na okładki daje Urbana czy ukrzyżowanego Palikota. A o tym, że to anarchiści uczestniczący w "Kolorowej Niepodległej" pierwsi zaczęli wyrywać bruk i obrzucać nim narodowców, a nie odwrotnie, napisała w jakimś przypływie uczciwości (pewnie ktoś już za to beknął) "Gazeta Stołeczna". Rzeczywiście, ma rację redaktor Blumsztajn - szeregi faszystów rosną w przerażającym tempie. Każdy, kto ma dostęp do internetu, może na własne oczy przekonać się, jak bezczelnie łżą w Polsce "autorytety" i tzw. wiodące media. Serdecznie zachęcam i na tym kończę, bo mam już tego wszystkiego dość. Dziennikarz niemieckiego tygodnika "Der Spiegel" napisał rzecz oczywistą: że w Niemczech lewaccy ekstremiści, których zaprosiło do Polski stowarzyszenie "Nigdy Więcej", a którym logistycznego zaplecza dostarczyła "Krytyka Polityczna", traktowani są jak zwykli bandyci, maskujący szczątkową ideologią "antyfaszyzmu" zwykłe chuligańskie zamiłowanie do urządzania ulicznych burd. Nie do pomyślenia jest u naszych zachodnich sąsiadów, żeby na ich zadymy zapraszali celebryci, żeby sprawowała nad nimi patronat medialny poważna gazeta, a stowarzyszenie obdarowywane publicznymi grantami i zaliczane do mainstreamu życia publicznego użyczało lokalu na składowanie pałek, miotaczy gazu i innych bandyckich utensyliów. Ale u nas jest nie tylko do pomyślenia, ale i do zobaczenia. Dla naszych, za przeproszeniem, elit, z ich typowymi dla kraju postkolonialnego kompleksami niższości, Niemiec, nawet ostatni tępy troglodyta z "Antify", to zawsze ubermensch. Niemcy patronują nam w drodze do Europy, Niemcy rozdają naszym lewicowym intelektualistom granty, a artystom stypendia, Niemcy obdarowują świetnymi chałturami, zapraszając na gościnne wykłady, konferencje czy płatne spotkania autorskie - więc jak jeszcze zechcą przyjechać tutaj dać po mordzie miejscowemu ciemnemu motłochowi, który zamiast się szybko cywilizować, jak mu elity każą, urządza jakieś święta niepodległości i próbuje wskrzeszać swe zakichane dzieje, przebierając się w historyczne mundury, to wdzięczność nie powinna mieć granic. Myślę, że ta groteskowa zajadłość to jednak nie tylko efekt kompleksów. Także poczucia bezradności. Nasze tzw. elity są bowiem przede wszystkim dojmująco głupie i bezpłodne intelektualnie. Muszą być anty, bo nie potrafią być za. Muszą mieć jakiegoś wroga, faszystę, mohera, pisowca, kibola, choćby trzeba go było całkowicie zmyślić - bo bez wroga wyłazi z nich całkowity brak pomysłu na cokolwiek. Co potrafią z siebie wydusić jako program pozytywny? Parę frazesów i pustych hasełek, w rodzaju, że Polska powinna być "kolorowa" i "otwarta, że tak powiem, ludzko". Czyli jaka? Chodzi o tzw. multi-kulti? Zachód przeszedł tę fazę dekadę temu. A teraz gorzko żałuje. Bo niestety, jak się tak otworzy kraj na różne kultury, to przyłażą i takie całkowicie nie do przyjęcia - na przykład takie, w której jak dziewczyna zada się z płcią przeciwną bez certyfikatu od imama, to dla zmazania hańby rodu własny ojciec albo starszy brat ma obowiązek ją zamordować, i biada państwu, które próbuje tego zakazać. I w takiej sytuacji mędrcy od kolorowości i otwartości nie mają już nic do powiedzenia. Holendrzy rozpaczliwie próbują się wycofać z legalności "miękkich" narkotyków, bo okazało się, że wyszły z tego same szkody. Niemcy rozpaczliwie szarpią się z narastającą mafijną przestępczością i handlem kobietami, którego legalizacja prostytucji bynajmniej nie ukróciła, tylko wręcz przeciwnie, wzmogła. A u nas za szczyt postępu i nowoczesności uchodzi właśnie legalizowanie marychy i - najnowszy przebój palikociarni - burdeli. I tyle rozumu jest w stanie wykrzesać z siebie "elita". W takiej sytuacji cóż ma innego robić niż szczuć, judzić i podsuwać coraz to nowych wrogów? Rafał A. Ziemkiewicz