Chodziło o to samo co zawsze - "my" jesteśmy fajni i uczciwi, a "oni" to oszołomy i podejrzane typy. Oszołomy, bo twierdzą, że w Smoleńsku coś się stało wartego, by stale do tego wracać, a podejrzane, bo pisząc o tym, zarabiają kasę. Dowodem mającej miejsce ohydy ma zdaniem gazety być fakt, że bezpośrednio po tragedii nakłady gazet dociekających przyczyn znacznie wzrosły. Powodem do złośliwej radości dla czytelnika GW ma być z kolei fakt, że potem zmalały i obecnie media kierujące się do odbiorcy niechętnego władzy i salonom muszą o niego ostro walczyć. Problematyczna sensacja, bo równie dobrze można by robić zarzut TVN 24, że wystartował dzięki zamachowi na WTC, czy jego nowej mutacji, że nadspodziewanie udany debiut zapewniła im rewolucja na Ukrainie i napaść "nieznanych sprawców" na Krym. Kiedy swego czasu pracowałem dla TVP Info, mieliśmy powódź, i natychmiast oglądalność kanału wzrosła dwukrotnie; kiedy beatyfikowano Jana Pawła II bardzo wzrosła sprzedaż "Gościa Niedzielnego" i "Niedzieli’. Żadna to sensacja, podobnie jak i fakt, że po jakimś czasie zainteresowanie maleje. Jeśli w tzw. międzyczasie liczba podmiotów w danym segmencie rynku wzrosła, to i konkurencja między nimi musi być ostrzejsza. Usiłując mimo to wykrzesać z niczego emocje, sięgnęła GW po skojarzenie z głośną książką "Resortowe dzieci" - godłem cyklu stała się jej przerobiona okładka, w której twarze Lisa, Olejnik etc. zastąpiono twarzami ojca Rydzyka, Sakiewicza, a także Pawła Lisickiego i moją. Ten dobór twarzy symbolizuje generalny zamysł publikacji, której głównym celem jest wsadzenie wszystkich przeciwników jedynie słusznej opcji do jednego wora z napisem "sekta smoleńska" i zbudowanie w umysłach targetowego leminga prostej propagandowej konstrukcji: wszyscy którzy wierzą w zamach to wariaci, wszyscy, którzy są przeciwko nam, wierzą w zamach. Ponieważ jest to oczywista nieprawda, autorzy nie mają innego wyjścia niż manipulować, wyrywać z kontekstu, przekłamywać, naginać i tak dalej - w końcu jesteśmy w "Wyborczej". "Posmoleński" okazuje się więc i Rydzyk, cokolwiek by o nim mówić, na pewno autonomiczny względem Kaczyńskiego, nie mówiąc o Macierewiczu, i bliższy raczej Korwinowi niż Kaczyńskiemu, "Nowy Ekran", i nawet kreatura Grasia i innych kolesiów z PO - Grzegorz Hajdarowicz. Ludzie, którzy zawsze dystansowali się od hipotezy zamachu i krytykowali jej głosicieli, w wielu wypadkach atakowani za to jako zdrajcy czy agenci WSI przez radykałów, tutaj cytowani są jako rzekomi "pisowcy" tak, aby stworzyć wrażenie, że dokonali jakiejś wolty i utracili wiarę w zamach dopiero ostatnio, bo tak "Wyborczej" pasuje do tezy. Do tego prawdziwą przyjemność uprzedzonemu czytelnikowi sprawia obserwowanie kompletnej nieporadności autorów, którzy tak naprawdę nic o środowisku "prawicowych" dziennikarzy nie wiedzą, mylą podstawowe sprawy i popełniają śmieszne błędy rzeczowe, z których mnie oczywiście najbardziej rozśmieszyło zaprezentowanie mnie, Bóg jeden wie, na jakiej zasadzie, jako "literata i biznesmena". Ale to wszystko pikuś. Tak naprawdę wartym odnotowania czyni ten "cykl reporterski" tylko nazwa. Sięgnięcie po "Resortowe dzieci" to bowiem ze strony GW prawdziwe odstrzelenie sobie stopy. I mniejsza o to, że sprzeczne jest z logiką tekstu, który ma dowodzić, jakoby chwilowa pokupność mediów opozycyjnych to wyłącznie zanikający już efekt tragedii sprzed czterech lat - a ilustrowany jest sztandarowym przykładem "prawicowego" sukcesu sprzedażowego nie mającego ze Smoleńskiem nic wspólnego. Sięgając po okładkę książki, która już sprzedała się w nakładzie większym od przeciętnego nakładu "Gazety Wyborczej" (tak, tak - flagowiec "Agory" sprzedaje już tylko 170 tysięcy egzemplarzy, to oczywiście więcej niż "Gazeta Polska Codziennie", ale gdzież tu do dawnych trzystu, czterystu tysięcy - zwłaszcza, że nie sposób wskazać, by ci utraceni czytelnicy przerzucili się na agorowe produkty internetowe) - owoż, sięgając po "Resortowe Dzieci" bardzo dobitnie dokumentuje "Wyborcza", że utraciła swój podstawowy dawniej atut: siłę narzucania agendy. W początkach lat dziewięćdziesiątych słabe prawicowe bieda-pisemka wypełnione były niezliczonymi polemikami z tym, co wygłosiła michnikowszczyzna. To ludzie Michnika atakowali, wyznaczali tematy, mieli, mówiąc językiem wojny, inicjatywę strategiczną, a ich przeciwnicy mogli się tylko bronić. Kiedy oni chcieli coś wprowadzić do debaty publicznej - choćby sprawy takie, jak przeszłość Bronisława Geremka czy dyskretna "wizyta" Michnika w archiwach bezpieki - michnikowszczyzna mogła ich swobodnie i skutecznie "zamilczeć na śmierć". Teraz jest już odwrotnie. I sprawa "resortowych" jest tego dobrym przykładem. Grupka prawicowych dziennikarzy wykreowała temat, a "Newsweek", "Polityka" i "Wyborcza" krążą wokół niego już od miesięcy. Oczywiście, starają się odszczekiwać i kąsać, parodiować, zaprzeczać, ale robią z cudzego, niewygodnego dla nich tematu okładki - bo muszą. Bo okładki z "resortowych dzieci" podnoszą im sprzedaż. A okładki, że Polska Tuska jest "fajna" - delikatnie mówiąc, nie. Proszę zwrócić uwagę, jak bojowo antypisowski kiedyś "Newsweek" ucieka dziś od polityki w banalne "tematy społeczne", zresztą wzorem swej bezpośredniej konkurencji. Leming już nie chce słyszeć, że PiS zły. Leming już nie chce słyszeć o PiS w ogóle. Nie przyznaje się jeszcze do błędu i głupoty, ale już chce przed tym pytaniem uciec w demaskatorskie opowieści o tym, że czasem odnosimy sukcesy a czasem nie, albo że niektóre kobiety uprawiają seks za pieniądze, albo niektórzy mężczyźni zdradzają swoje partnerki. Władzę ratują media elektroniczne i skutki nieudolności prawicowych polityków, która pozwoliła stworzyć w obecnym kuriozalnym kształcie Krajową Radę Radiofonii i Telewizji oraz cały system koncesyjny. Ale jeśli chodzi o słowo pisane, prorządowy agit-prop może się już tylko odgryzać. Aż miło popatrzeć.