Inaczej, jeśli przyjmiemy, że człowiek zaczyna się od jakiegoś momentu, który sobie wyznaczymy sami, tak, by było nam wygodnie - dajmy na to od 22 tygodnia ciąży. Albo, jak w starożytnej Grecji czy Rzymie, od chwili, gdy dziecko zaczyna mówić i rozumieć co się mówi do niego. Wtedy aborcja, zrzucenie brzdąca ze skały czy utopienie go w gnojówce staje się metodą planowania rodziny. Niekiedy z nieprzewidzianym przez rzeczników tej opcji skutkiem, jak w Azji, gdzie upowszechnienie "prawa kobiety do wyboru" w połączeniu z dostępnością USG owocuje dziś masową prenatalną rzezią dziewczynek - nawiasem mówiąc, analogicznie było w starożytnym Rzymie, gdzie w znanych historii rodach bywało po ośmiu, kilkunastu nawet synów, a córkę zostawiano jedną, góra dwie. Konsekwencją tego stanu rzeczy było potężne parcie do wojny i podbojów, i sądzę, że z Chinami i Indiami będzie podobnie, ale to temat na kiedy indziej. W każdym razie, nie zamierzam tego felietonu poświęcać wyjaśnianiu, co uważam o decyzji profesora Chazana i o konsekwencjach, jakie w związku z nią ponosi, bo podejrzewam że każdy czytelnik doskonale wie czego się po mnie w tej kwestii spodziewać (wyjąwszy oczywiście najemnych zombich, którzy, jak to zombi, są tak tępi, że jak mają w zleceniu "raz w tygodniu" to nawet nie zauważają własnej kompromitacji). Chciałbym tylko skłonić Państwa do zastanowienia się nad taką sprawą: dlaczego Hanna Gronkiewicz Waltz ogłosiła, że zamierza zwolnić profesora Chazana, akurat w dniu sejmowej debaty nad odwołaniem rządu? Od razu wyjaśniam, że nie dlatego, iż wtedy właśnie decyzję tę podjęła. Jak podała wczorajsza "Rzeczpospolita", kontrola w Szpitalu Świętej Rodziny wciąż jeszcze trwa i dopóki się formalnie nie zakończy, żadna decyzja nie może być podjęta. Nie chce mi się rozwodzić o pani wiceprzewodniczącej PO, przypominać jej wywiadów sprzed kilku lat, jak to wysoko ceni Ojca Świętego za jego kategoryczną postawę w obronie życia poczętego, jak to kandyduje by zanieść do Sejmu Ducha Świętego itp. Mam o tej pani wyrobione zdanie, nie jest zresztą jedyną hipokrytką w partii rządzącej - moim skromnym, sama przynależność do PO powinna skutkować ekskomuniką z automatu, ale nie mnie decydować. Dzisiaj o czym innym. O tym, jak was władza wodzi za nos i wpuszcza w religijną wojnę, żeby odwrócić uwagę od taśmowego i korupcyjnego bagna, w którym się pogrąża. Nawet publicystka "Gazety Wyborczej" nie mogła odmówić profesorowi oczywistej racji. Wymóg, by skierował pacjentkę na aborcję, nawet jeśli istnieje taki przepis, sprzeczny jest z klauzulą sumienia i z konstytucją. Jest też nie do obrony przed sądem - bo nie ma żadnego systemu informacji, które placówki wykonują takie zabiegi, nie można więc tej wiedzy od nikogo wymagać i egzekwować. Od siebie dodam, że jest też niepotrzebny. Lekarzy, którzy argumenty praktyczne uważają za ważniejsze od sumienia, nie brak, i odkąd istnieje aborcyjny kompromis nikt nigdy nie miał problemu ze znalezieniem takowego, choćby w internecie. Tylko ta jedna pani udała się - zapewne przez kogoś skierowana - akurat do tego szpitala i tego profesora, o którym wszyscy w warszawskim medycznym światku wiedzą, że aborcji nie przeprowadza i nie pomaga w niej. I uparła się, że właśnie on ma to zrobić! Jeśli władza chciałaby rozwiązać problem, to nic prostszego i tańszego, niż zobligować ministerstwo albo NFZ do ogłaszania, na przykład na stronie internetowej, kto i gdzie z klauzuli sumienia nie korzysta. I jakoś by to funkcjonowało, tak, jak funkcjonowało przez parę ostatnich lat przy pewnej dozie zdrowego rozsądku z obu stron. Tylko że wpływowe środowiska bynajmniej nie chcą, żeby kompromis funkcjonował. Przeciwnie, zależy im na tym, żeby wznowić wojnę religijną z końca lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych (co znaczące - wtedy temat aborcji wyciągnęła i skłóciła nim obóz "Solidarności" zdychająca komuna). Chodzi o to, żeby powtórzyć sukces genialnej prowokacji z krzyżem z Krakowskiego Przedmieścia, rozpalić emocje, pchnąć jednych Polaków przeciwko drugim i wmówić im, że problemem nie jest banda pasożytów i złodziei obżerających się za nasze ośmiorniczkami, milionowe rzesze biurokratów, wieloletnie kolejki w służbie zdrowia, korupcja, bardak w każdej dziedzinie życia publicznego - problemem jest klauzula sumienia! A nuż jeszcze raz to kupią? Klauzula sumienia, mówiąc nawiasem, nie jest tylko polskim pomysłem, zapisana została w Europejskiej Karcie Praw Podstawowych (co do słowa: "uznaje się prawo do odmowy działania sprzecznego z własnym sumieniem, zgodnie z ustawami krajowymi regulującymi korzystanie z tego prawa"). Zapewne nie wiedzą tego Palikot czy Miller, którzy już przebierają nóżkami, żeby na wojence przeciwko profesorowi i prymitywnych bluzgach pod jego adresem troszkę się sondażowo odkuć. Nie wiedzą tego też dyżurni mędrkowie pokroju Owsiaka, bredzący dowcipasy, że klauzula sumienia może na przykład pozwolić strażakowi odmówić gaszenia pożaru wznieconego przez piorun. Platforma i pomniejsze sitwy żyjące z nią w symbiozie zamierza, jak Gomułka, "władzy raz zdobytej nie oddać nigdy". Żeby jej nie stracić, gotowa jest na wszystko. Zaniżanie cen benzyny czy niezgodne z konstytucją i prawem unijnym wyczarowywanie pieniędzy z NBP na kiełbasę wyborczą to, jak się zdaje, dopiero rozbieg do poważniejszych nadużyć, gdy wizja "PiS ma 43 proc. w CBOS" zacznie się ucieleśniać, nie takie pomysły przyjdą im do głowy. Na obnażenie prymitywnej mentalność rządzących i drobnej części ich świństw odpowiedzią jest plan, który z wolna zaczyna się już rysować: iść w zaparte, rozpętać wojnę przeciwko katolikom i Kościołowi, skłócić, poszczuć, odwrócić uwagę, i liczyć, że jak się ludziska rozjadą na wakacje, to zanim się zjadą, zdążą o wszystkim zapomnieć. A we wrześnie się zrobi jakieś nowe hocki-klocki, głęboką rekonstrukcję rządu czy coś tam, i przy wsparciu potęgi agit-propu i zaprzedanych władzy do spodu "autorytetów" jakoś to będzie. Bądź co bądź, doświadczenie mówi im, że traktowanie Polaków jak ciemnych głąbów zawsze się opłacało. Przynajmniej jak dotąd.