Nie chcę tu się w ogóle zajmować osobą, która prawdopodobnie jest psychicznie zaburzona - w innych wywiadach opowiadała rozdzierająco o swej wrażliwości na przyrodę, o cierpieniu małych cielaczków odrywanych od mamy-krowy i trosce o pszczółki, jak nie przymierzając komendant Hoess, który rano całował ukochaną żonę, głaskał po główkach dzieci i kotki, a potem gazował i palił żydowskie dzieci i nie widział w swoim życiu żadnych sprzeczności (może nawet z wrażliwości na cierpienia zwierząt przeszedł na wegetarianizm, jak sam Adolf Hitler czy wspomniana wyżej "superbohaterka"). Jeśli miałbym ochotę tu powiedzieć parę mocnych słów, to przede wszystkim jej facetowi, bo, jak to zwykle jest z aborcją, główny winowajca pozostaje skryty w cieniu. Ale paniom z "Wyborczej" nie wystarczyło wyciągnięcie na jaw ohydnego czynu celebrytki. Nie dał im do myślenia fakt, że nawet ich tresowany od lat w nienawiści do Kościoła czytelniczy target zachwytu feministek nad aborcją pani Przybysz nie podzielił, do tego stopnia, że komentarze pod tekstem musiała gazeta zablokować (podobnie, jak teraz uczyniła z komentarzami na temat gali "superbohaterki"). Jest - nad czym osobiście ubolewam - wielu ludzi, którzy uważają, że aborcja powinna być w różnych sytuacjach dopuszczalna. Jest też wiele kobiet, które z różnych powodów się na nią w życiu zdecydowały. Ale nie znam takiej, która by to wspominała jako coś przyjemnego i frajdę, i która by czuła z powodu zabicia swego dziecka dumę czy radość. Istnieje jakiś obszar zgody na zło, kiedy uważa się je za zło mniejsze. Kiedy zagrożone jest zdrowie matki, kiedy ciąża jest wynikiem kazirodztwa, gwałtu (wypadki statystycznie niezwykle rzadkie, ale z lubością podsuwane przez feministyczną propagandę), gdy kobieta jest w trudnej sytuacji życiowej albo przytłacza ją perspektywa wychowywania dziecka niepełnosprawnego. Istnieje pewne przyzwolenie na aborcję ze względów społecznych, na aborcję eugeniczną - ale pomysł "Wyborczej", by przy użyciu pani Przybysz wylansować aborcję lajfstajlową, powodowaną celebryckim kaprysem, bo się jaśnie państwu nie chciało zabezpieczyć, i tak samo nie chciało im się narażać na kłopoty będące skutkiem beztroskiego zapomnienia - to przekracza odporność nawet większości ludzi podatnych na propagandę, bzdurną skądinąd, o "prawie kobiety do wyboru" (bzdurną, bo w istocie decyzję o aborcji podejmuje zawsze ojciec - najczęściej po prostu znikając albo w inny sposób dając do zrozumienia, że ma to gdzieś). Jeśli celebrytka, której tytułem do sławy ma być lajfstajlowa aborcja, zasługuje w oczach feministek na miano "superbohaterki" - to kim, jak nie superbohaterką, była osławiona "mama Madzi"? A kim w tym kontekście była śp. Agata Mróz, która dla dobra noszonego w łonie dziecka poświęciła własne życie? Wychodzi na to, że w oczach pańć redaktorek - superidiotką. Tak samo, jak matki, które decydują się rodzić dzieci zagrożone Downem, porażeniem mózgowym lub innymi dysfunkcjami, opiekować się nimi, dbać, rehabilitować, poświęcać im życie... Tak samo, jak ludzie, którzy poświęcają czas i pieniądze by pomagać tym, których wygodnie byłoby po prostu uśmiercić jeszcze przed narodzeniem, w imię najświętszej zasady życiowej "ludzi na pewnym poziomie": własnej wygody. Długo szukałem słów adekwatnych do określenia, jakim trzeba być zwyrodnialcem, jakim kutermózgiem i jak mieć zwoje wyprane przez ideolo, żeby w jakikolwiek sposób uczestniczyć w celebrowaniu takiego "superbohaterstwa". I, przyznaję się - nie znalazłem. Nie ma takiego słowa w języku ludzi cywilizowanych i przyzwoitych, bo i nie ma w cywilizowanym i przyzwoitym świecie takiego bezmiaru bezczelnej i zbrodniczej głupoty, tak na dodatek pełnej pychy i zachwytu nad sobą. Że "Wyborczej" odebrał Pan Bóg rozum, to mnie boli najmniej - zaprezentowali się w całej okazałości, żeby nawet najbardziej oporny na rzeczywistość leming musiał zauważyć, jakiemu neokonsomolskiemu towarzystwu pozwala sobie paskudzić do głowy. Ale przecież w tym arcyobrzydliwym przedsięwzięciu uczestniczyły nie tylko sfanatyzowane do cna feministki. Wciągnęły w swą aborcyjną kampanię, czyniącą ze zbrodni element nowoczesnego "lajfstajlu", współlaureatkę, sponsorów, grono niezredukowanych jeszcze z "Wyborczej" pracowników, którzy kiedyś odwoływali się do tradycji Klubów Inteligencji Katolickiej i śpiewali na łamach psalmy dla Jana Pawłą II. Wszyscy oni nabrali wody w gęby i udają, że gie wcale nie zostało wrzucone w wentylator i że wcale nie są nim wymazani od stóp do głowy. "Milczący faryzeusze", mówiąc Norwidem. Choć bardziej pasują tu ostatnie słowa Kurtza z conradowskiego "Jądra Ciemności": "Zgroza! Zgroza!"