Więc właśnie widzimy, jak Jarosław Kaczyński wciska guziki. Robi to osobiście, a partia mu klaszcze. Nikt przecież nie ma wątpliwości - to on był motorem wielkiego rozdawnictwa, które zapowiedział PiS, 500+ na pierwsze dziecko, 1100 zł dla każdego emeryta itd. Jak się teraz okazało, o tych wszystkich zobowiązaniach nie słyszała wcześniej minister finansów, wyobrażam sobie jej minę, jak o tym się dowiadywała, pewnie z telewizji. Miała prawo być zaskoczona, bo 30 stycznia prezydent Duda podpisał budżet na rok 2019, o żadnych 1100 zł dla emeryta nie było w nim śladu, a tu proszę, pięć tygodni mija, i wszystko zmienione, trzeba będzie te budżetowe linijki układać od początku. I żeby była jasność - nic nie mam przeciwko programom socjalnym. Ale zdecydowanie bym wolał, żeby konstruowane były one z głową, z jakąś wizją, a nie po to, żeby odwrócić wyborcze tendencje. W weekend Kaczyński wcisnął inny guzik. Tym razem zaatakował prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego za podpisanie karty LGBT. W jej ramach w szkołach mają być organizowane lekcje o tolerancji, i o tym, że istnieją mniejszości seksualne. Więc Kaczyński dojrzał w tym całe zło. Deprawowanie. I niszczenie polskiej rodziny. Przepraszam, ktoś wierzy, że w czasach internetu i smartfonów młodzież o seksie i mniejszościach seksualnych dowie się po raz pierwszy na takiej lekcji, i się przy tym zdeprawuje? Bądźmy poważni... Ale logika polityki jest inna, jest okazja, żeby zagrać na fobiach, strachach, że nasze dzieci, małe dzieci, będą psute, i to przez różnych odmieńców, itd., to się ją wykorzystuje. Więc Kaczyński zagrał kartą homofobii, strachu przed "innymi". I teraz wszyscy się pytają, ile na tym ugra? Moja odpowiedź na to pytanie jest taka - ugra tyle, na ile pozwoli mu opozycja. Na pewno, robiąc wielkie halo wokół programów socjalnych, a teraz wokół karty LGBT, Kaczyński już zyskał, bo wyszedł z wielkiej defensywy, w której PiS się znalazł w ostatnich miesiącach. Sekwencja medialnych wydarzeń była dla partii rządzącej ponura - PiS szedł od afery do afery. Afera KNF (kto dziś to pamięta?), zarobki pań dyrektorek w NBP, dwie wieże, które Kaczyński chciał stawiać w Warszawie (ale nie chciał za nie płacić), zatrzymanie Bartłomieja Misiewicza, teczka pana Kujdy, skandale związane z konferencją bliskowschodnią, kolejne wypadki limuzyn SOP, i tak można ciągnąć... Te wszystkie sprawy i sprawki budowały przeświadczenie, że PiS jest partią niekompetentną, pazerną, zainteresowaną przede wszystkim napychaniem kieszeni. Więc ruchy Kaczyńskiego to przerzucenie debaty na inne pola, to wyjście z trudnej sytuacji z ofensywą. Ale co dalej? To, czy owa ofensywa się powiedzie, zależy od innych działań. Od tego, na ile opozycja będzie potrafiła podjąć skuteczną polemikę z PiS w sprawach pakietów socjalnych i LGBT. No i od tego, jakie ostatecznie tematy zdominują debatę. Wiadomo, o wszystkim rozmawiać się nie da. Na razie jest fifty-fifty. Używając języka wojny, Kaczyńskiemu udało się przełamać w paru miejscach pozycje przeciwnika, ale jego ofensywa nie rozwinęła się tak jakby chciał. Czołgi zaczęły buksować. Na pewno Kaczyńskiemu nie poszło, tak jak zakładał, w sprawie LGBT, choć wydawało się, że to strzał czysty, na pustą bramkę. Wiele razy prezes PiS stosował metodę napuszczania na "innych", z niemałym powodzeniem. To był jego znak firmowy. Przed wyborami 2015 wrogiem, przed którym należy się bronić, byli uchodźcy. Potem wrogiem była "kasta sędziów", feministki, KOD, i tak można wymieniać... A teraz padło na mniejszości seksualne, czyli grupę, którą łatwo straszyć, że to "odmieńcy", i w dodatku tacy, co chcą deprawować nasze dzieci. Tymczasem wygląda na to, że ten atak na kartę LGBT został zatrzymany. Myślę, że dwa elementy na to się złożyły. Po pierwsze, to nie Kaczyński powinien wołać, że polska rodzina jest zagrożona. Bo akurat on, stary kawaler, osoba bezdzietna, samotna, jest mało wiarygodny w roli obrońcy wartości rodzinnych. Podobnie jak i jego bratanica - Marta. Podobnie zresztą jak i posłanka Pawłowicz, poseł Pięta, itd... Jest w PiS zacne grono osób, przed którymi dzieci lepiej chować. Po drugie, czasy są dziś inne... Sprawa prałata Jankowskiego, raport na temat pedofilii w Kościele, film "Kler", szeroka dyskusja na te tematy, to wszystko sprawiło, że Polska jest dziś innym krajem niż dwa, trzy lata temu. Więc jeżeli w ramach lekcji dzieci mają się dowiadywać, jak chronić się przed "złym dotykiem", jak rozpoznać pedofila, to większość rodziców będzie na tak. PiS, który nie chce takich lekcji, staje się podejrzany. Kogo PiS chce kryć? - pytają się jego przeciwnicy. Symbolem tej sytuacji jest sprawa pomnika księdza Jankowskiego - jedni są za tym, żeby stał, inni, żeby go nie było. Ale ci, którzy bronią prałata nie są większością. To wielka zmiana. Tak oto bitwa, którą wywołał Jarosław Kaczyński, chyba w sposób dla niego niespodziewany, przybiera inny, niż sądził, obrót. Tak, jakby pojawił się nowy guzik do wciskania - strach przed pedofilami, "złym dotykiem" itd... A prezes PIS niechcący go uruchomił... Robert Walenciak