Po roku 1989 zniknęły tematy w PRL zakazane. Ba! III RP z polityki historycznej uczyniła swój oręż. Powołano do życia specjalny instytut, nazwany Instytutem Pamięci Narodowej, zasilany kwotą kilkuset milionów złotych rocznie, który ma te wydarzenia badać, a potem o nich uczyć. Katyń, obława augustowska, "Łączka", śmierć gen. Sikorskiego... Te i inne wydarzenia zostały przenicowane na wszystkie strony. A Wołyń? A o Wołyniu - owszem, mówiono, ale niewiele... I aż trudno w to uwierzyć? Jak to? Zamordowanych zostało 50-60 tys. Polaków, w sposób zaplanowany i zorganizowany, i cisza? Rzecz mało ważna? O co w tym wszystkich chodzi? Myślę, że chodzi o cztery P. O politykę, ale i pamięć, o prawdę, i o pojednanie. Zacznijmy może od pamięci i prawdy. Zbrodnie na Wołyniu były dziełem oszołomionych nacjonalistyczną ideologią grup OUN-UPA, bardzo często przy udziale miejscowej ludności. Zostały zaplanowane najzupełniej świadomie. Ówczesny dowódca okręgu UPA-Północ Dmytro Klaczkiwski wydał dyrektywę w sprawie całkowitej, powszechnej, fizycznej likwidacji ludności polskiej. A potem podległe mu oddziały ją wykonały. Chodziło o czystkę etniczną. O "rozwiązanie sprawy mniejszości polskiej, tak jak Hitler rozwiązał sprawę żydowską". Ataki na polskie wsie na Wołyniu rozpoczęły się w lutym 1943 roku, a apogeum osiągnęły 11 lipca, kiedy o świcie zaatakowano 99 polskich miejscowości. To była "krwawa niedziela". W samym tylko lipcu zaatakowano co najmniej 530 polskich wsi, mordując 17 tys. Polaków. Tylko za to, że byli Polakami. Nie, nie będę epatował opisami morderstw, które na naszych rodakach popełniano, bo są drastyczne, a po drugie, kto chce, to do nich bez problemów dotrze. Dodam tylko jeden element - oddziały OUN-UPA bardzo często dobierały sobie do pomocy miejscową ukraińską ludność tak, że sąsiad przychodził zabijać sąsiada. Miał coś z tego - dowódcy OUN-UPA dokonywali później parcelacji ziemi wśród miejscowych. To była ziemia po-polska. Co tu dzielić włos na czworo - te napaści, ta czystka, to było ludobójstwo. Zaś jego wykonawcy i inspiratorzy - są winnymi ludobójstwa. A teraz w to wszystko wkracza polityka. Tak bowiem się złożyło, że w Polsce po roku 1989, mimo że na światło dzienne wyciągnięto chyba już wszystko, co można było wyciągnąć, bardzo powściągliwie traktowano sprawę Wołynia. Tłumaczono to okropnie: politycznym interesem. Że oto w polskim interesie leży silna Ukraina. I że budując przeszkody na drodze polsko-ukraińskiej przyjaźni, strzelamy sobie w kolano. Że Polska musi wspierać niezależność Ukrainy, więc nie może jej osłabiać. Bo to woda na młyn Rosji. I że - tu następował szantaż moralny - kto przypomina tamte sprawy, jest ukrytą rosyjską agenturą. I co szanowni państwo na to? Bo ja, szczerze mówiąc, nie kupuję tych argumentów. Ukraina jest niepodległa od 25 lat, to wystarczający czas, by w tym się rozsmakować. Tak chyba zresztą jest, ostatnie miesiące wyraźnie to pokazały. Nie sądzę więc, by prawda o Wołyniu mogłaby niepodległością Ukrainy zachwiać. Czy ktoś w to wierzy? Że my powiemy, a Ukraina upadnie? Owszem, wierzymy wszyscy w potęgę słowa, ale chyba są jakieś tego granice... Bo efekt tego milczenia jest taki, że unikając przez 25 lat drażliwych kwestii, łagodząc je ponad miarę, niczego nie osiągnęliśmy. Daliśmy pole ekstremistom, po obu stronach. Ukraina, szukając kleju, który by był spoiwem tego państwa, wybrała Banderę, OUN i UPA. Główna ulica w Kijowie została nazwana imieniem Bandery, na swoją aleję czeka Roman Szuchewycz, dowódca wojskowy OUN-UPA, a ukraińskie prawo stanowi, że o obu panach można mówić tylko dobrze, bo jak się powie źle, można trafić za kratki. Swoje ulice i pomniki ma też Klaczkiwski, inni dowódcy UPA - również. Ukraińcy tłumaczą, że dla nich to są to bohaterowie, bo walczyli o samostanowienie Ukrainy z Niemcami i Rosjanami. I oddali za to życie. O tym, że odebrali życie dziesiątkom tysięcy niewinnych polskich chłopów albo nie wiedzą, albo to ignorują. Jeden z historyków ukraińskich napisał swego czasu, że Wołyń był dla oddziałów OUN-UPA jak "chrzest bojowy"... Więc ewidentnie widać, że popełniliśmy błąd. Że milcząc, zapomnieliśmy o naszych pomordowanych rodakach i pozwoliliśmy naszym sąsiadom na historyczny błąd. Bo oni, stawiając na cokoły twórców zbrodniczej ideologii, fetując dowódców, którzy wydawali rozkazy mordów, sami stawiają się na marginesie cywilizowanego świata. Ci banderowscy bohaterowie zawsze będą im wypominani. Serbowie nie budują pomników Miloszeviczowi, Karadżiczowi czy gen. Ratko Mladiczowi... Z drugiej strony, światowym symbolem walki o wolność jest Nelson Mandela. Więzień, który mimo prześladowań nigdy nie wzywał do czystek rasowych czy etnicznych. Czy ktoś sobie wyobraża ich obok siebie - Nelsona Mandelę i Stepana Banderę? Ten błąd ostatnich lat dotyczy też Polski. Spychając w kąt sprawę Wołynia mainstream polityczny i dziennikarski oddał ją w ręce środowisk skrajnych. Często żywiących chorobliwą niechęć do Ukrainy. Dziś za to płacimy. Płaci też za to Jarosław Kaczyński, który przez lata tą chorą sytuacją politycznie się żywił. PiS uśmiechało się do środowisk kresowych, dając jednoznacznie do zrozumienia, że wprawdzie Platforma w tych sprawach kręci, ale że oni, PiS-owcy, jak dojdą do władzy, to zadbają o pamięć i sprawiedliwość. I co? Zamiast tego, mamy jakieś wywijasy. Jarosław Kaczyński do tego wszystkiego wymyślił dziwaczną konstrukcję, że oto dniem męczeństwa wszystkich kresowian ma być 17 września. Argumentując, że gdyby armia rosyjska nie wkroczyła na wschodnie ziemie II Rzeczpospolitej, to do zbrodni by nie doszło. Można i tak. Można wszystko zwalić na Rosjan. 17 września, 1 września, 23 sierpnia... Te wszystkie daty nieuchronnie prowadziły do tragedii... Ale co wspólnego z wybuchem II wojny światowej ma UPA? Co ma wspólnego UPA z Armią Czerwoną i Józefem Stalinem? Do cholery, to nie NKWD mordowało na Wołyniu! I przejdźmy do ostatniego P - pojednania. Polsko-ukraińskiego. Ono powinno nastąpić i nastąpi. Nie tylko dlatego, że - jak pisał Iwan Franko - nie ma bliższych sobie narodów niż polski i ukraiński. Nie tylko dlatego, że mamy wspólne interesy, a one łączą najbardziej. Także dlatego, że w polskiej pamięci o Wołyniu zachowały się relacje o ukraińskich sąsiadach i przyjaciołach, którzy ostrzegali Polaków przed czystkami, albo ich ukrywali. Ryzykując. Chciałoby się dziś im dziękować, wynagrodzić, przywrócić pamięci... Tylko nie ma jak...